Nudził ją z tymi wiecznie wpatrzonymi w nią z zachwytem oczami.
Naprawdę było jej go żal, ale co mogła zrobić?
Miała naturę łowcy, potrzebowała tej adrenalinki tropienia zdobyczy, deptania po piętach ale tak, żeby ofiara nie wiedziała, że jest tropiona. Ofiara miała potem myśleć, że wszystko co się wydarzyło jest tylko i wyłącznie jej (JEGO) inicjatywą. Tymczasem Dorota doskonale znała psychikę mężczyzn i wiedziała, który guziczek i w którym momencie nacisnąć, żeby działało. Zawsze działało.
Ale potem… nuda.
Siedzi toto wpatrzone w nią, gotowe spełnić każdą zachciankę, planuje już w myślach wspólne życia, a ona… dusi się. Pragnie znowu powiewu wiatru we włosach, tego pędu nie wiadomo dokąd, radości flirtowania z kimś zupełnie nowym.
Bo jej problemem nie jest pragnienie miłości. Miłość zwykle bywa taka sama. Jej problemem jest pragnienie nowości. Chciałaby, o wiele bardziej od udanego seksu, chociaż raz zostać zaskoczoną, chociaż raz zdziwić się, choćby własnym niepowodzeniem. Chciałaby z tłumu imion móc zapamiętać to jedno, wyjątkowe, warte utrwalenia. Uczucie? Jeszcze nigdy się nie zakochała.
PS. To słowa kogoś, z kim ostatnio piłam kawkę na deptaku. Kiedy powiedziałam, że brakuje mi czasu i weny do napisania kolejnego postu, stwierdziła, że to co za chwilę powie z pewnością idealnie się wpasuje w charakter bloga…
Oczywiście imię zmienione, żeby nie było…. 🙂