W związku z nawiązką obowiązków….

Jestem psychicznie wykończona:-) I zadowolona. I zbyt leniwa dzisiaj, żeby pisać cokolwiek mądrego, przemyślanego, wydumanego.

Odpoczywam.

Odreagowuję.

Odstresowuję się.

A wszystko to z powodu tej pierwszej, do tej pory jednej jedynej rozmowy kwalifikacyjnej, którą odbyłam. Naprawdę nie wiem, co ze mnie zostanie, jeśli dane mi będą kolejne. Tabletki od bólu głowy w końcu przestaną działać, a portfel wyschnie od ponoszenia ciągłych kosztów podróży.

Więc biorąc pod uwagę powyższe, lepiej niech mnie przyjmą już teraz:-). 

Jeśli chodzi o odwiedzanie Waszych blogów to jeszcze raz upraszam się o cierpliwość. W związku z nawiązką obowiązków byłam w stanie tylko czytać, pokomentuję później dobra?

A tak w ogóle to życzę (sobie i Wam) aby kolejny tydzień przyniósł tylko dobre rozwiązania………

 

PS. Idę na rower, żeby wypocić nerwy. Cycling i dobra muzyka to jest to!!

PS. Do drugiego pokoju idę, żeby nie było, że ja taki twardziel….

Trochę z refleksją, trochę ze strachem, trochę z ulgą…..

Plany poszły w ruch! (no wiem, że niegramotnie wiem.)

Ostatnie dwa tygodnie minęły na poszukiwaniu pracy, wysyłaniu cv, stąd też mniej mnie na blogach, wybaczcie.

Poza tym, tu nie chodzi tylko o moje cv, nasze decyzje wymagają drastycznych posunięć i deklaracji całej rodziny. Uspokoiłam się, kiedy okazało się, że także dzieci chcą tych zmian. Ciągle mam w pamięci słowa znajomego chłopaka, który po przeprowadzce rodziny poza miasto oświadczył, że jak tylko skończy 18 lat wraca…. do babci………do miasta. I ja to rozumiem. Wiem, że konsekwencje podejmowanych decyzji rodziców zwykle ponoszą dzieci, to one muszą z czegoś rezygnować, chyba że rodzice są wyrozumiali i stają się szoferami, wożąc i przywożąc swoje pociechy, kiedy tylko te chcą się spotkać z przyjaciółmi. A przecież zwykle chcą codziennie:-))

Z mojej obserwacji wynika, że nie jest to takie proste. Bo na przykład jest wieczór, a rodzice nie przewidując żadnych wyjazdów wypili po piwku, lub drinku. Bo ktoś się źle czuje, bo brzydko, bo mróz, bo wysiadł samochód, bo…. powodów może być milion. Dodam tylko, że przecież w pewnym wieku dziecko chciałoby już jako takiej samodzielności. Tak więc wpadamy w sidła własnego domu i tej radości z posiadania zielonej trawki i kawałka ziemi a tym samym, w jakimś sensie, usidlamy dzieci. To nie krytyka, bo sama na wiosnę i latem snuję podobne marzenia………..zwykle we wrześniu mi przechodzi.

Ale przecież zupełnie nie o tym chciałam pisać:-))

Ja się nie wyprowadzam za miasto, ja chciałabym wyprowadzić się z miasta………do miasta:-))

Co prawda jeszcze nie ogarniam tego wszystkiego i strasznie się boję, zbyt długo „zasiedziana” w Lublinie.  Strach o wszystko, o pracę, o to czy będzie nam tam dobrze, czy trafimy na fajnych sąsiadów, czy dzieci będą zadowolone z nowych szkół, czy będzie dobry dojazd, czy bezpieczny i w miarę szybki. Czy……..tak wiele pytań i niepewności.

Ale jak wiadomo, strach ma wielkie oczy, a ja pisałam juz o tym, że lubię przezwyciężać swój własny, zwłaszcza kiedy mam wsparcie rodziny. Wiele rzeczy muszę jeszcze dopiąć, wiele przemyśleć, na kilka pytań znaleźć odpowiedzi. Na jedno już znaleźliśmy – kiedy tylko przyjdzie ten właściwy moment – wyjeżdżamy!!

Dziewczyna brzmi dumnie…

Moje dziecię było ostatnio na pierwszej poważnej dyskotece. Takiej, gdzie obok soczków serwują alkohol. Niepełnoletnim stawiają pieczątkę na nadgarstku, żeby ich nie rozpijać, natomiast dorosła młodzież (bo dla mnie to ciągle młodzież), jeśli ma ochotę to kupuje napoje alkoholowe, ale jest pod delikatnym nadzorem ochrony lokalu. Dyskoteka skończyła się dosyć późno, a że my mamy w zwyczaju zawsze po córkę pojechać, bo noc nie jest najprzyjemniejszą i najbezpieczniejszą porą dnia dla nastolatki, więc mogłam sobie zaobserwować to i owo.

Kiedy dojechaliśmy na umówione miejsce, roześmiana grupa akurat przetaczała się przez parking. Niektórzy biegli na przystanek, inni przystawali, żeby …. zapalić papierosa i chociaż wiem, że istnieje coś takiego jak trawka to ja wolę myśleć, że to były TYLKO papierosy  (mimo że palącej młodzeży generalnie nie popieram). W tym tłumie, nagle zauważyłam bardzo śliczną dziewczynę, zatrzymała się tuż obok nas, prawdopodobnie czekając na koleżanki. Wysoka, zgrabna, o wyjątkowej, oryginalnej urodzie, od razu też zwracał uwagę jej strój, dobry gust. Ubrana była ślicznie, ze smakiem, bez przesady, bez zbytniego roznegliżowania, niezbyt wyzywająco, bez kolczyków w każdej możliwej części ciała (jeśli ktoś kiedyś widział dziewczyny na dyskotece to wie o czym piszę). Nagle uśmiechnęła się i mogę zapewnić, że nie przesadzam, ale wtedy jej twarz rozjaśniła się niemal anielskim blaskiem. Zamachała ręką, potrząsnęła burzą kręconych włosów i krzyknęła:

        Gdzieś ty k…. była, czekałam na ciebie przed sraczem, a ty co, ochu…ś? Strasznie piździ!

Zamarłam……… W oddali usłyszałam odkrzykiwany głos (k…y??)

        Bo ten pier….ny k…s zabrał mi numerek do szatni, poszedł się odlać a ja stałam jak ta dziwka pod latarnią.

Dalszej rozmowy już nie słuchałam. Na szczęście w tym momencie moja córka otworzyła drzwi do samochodu i szybko odjechaliśmy. Jednak powiem szczerze, że pojawił się we mnie niepokój. Wydaje mi się, że znam własną córkę i niby wiem, co myśli na temat podobnych odzywek. Być może jednak matka tamtej dziewczyny też tak myśli. Być może jest przekonana, że próbując dobrze wychować dziewczynę, osiągnęła sukces i teraz może być z niej dumna? Może być też tak, że w domu i wśród znajomych rodziny, dziewczyna jest sobą, a gra taki odlotowy luz przed koleżankami z klasy.

Ale ….. jeśli jest odwrotnie?? Jeśli to w domu gra grzeczną dziewczynkę, a zaczyna być sobą wśród rówieśników?

I właśnie ta druga możliwość jest dla mnie, matki, przerażająca.

Trochę matematyki i człowiek się gubi…

No to jakby ktoś nie zauważył,  jakby jakimś cudem (zupełnie nie wiem jakim!!) nie policzył sobie, to poprzednia notka była tą magiczną 50 – tką!!

Hm, a gdyby tak dodać do niej trochę tej samej magii z Bloga Beaty, to mam już ponad 100? Mam:-)

Nie żebym się tam jakoś strasznie chwaliła ….

tu kręcę zalotnie prawym paluszkiem loczek za uszkiem… (i rymuję jednocześnie??????).

W końcu, nie okłamujmy się, notki bywały różne….. chociaż wszystkie mądre, życiowe i przemyślane.

tu zalotnie paluszkiem loczek za uszkiem….. 

Ale wracając do tematu – jakaś okrągłość jest? Jest. Taka rocznicowa okrągłość, nie mylić mi tu z innymi krągłościami, bo nie miejsce i nie czas na głupoty. Jutro trzeba rano wstać, iść do pracy i udawać, że się bardzo dobrze bawię….

tu nie mniej zalotnie…. kghljkasdhflkajsdhlfkajhd … (tak się pisze przekleństwa w wersji komputerowej, w miejsce zbitek liter wstawcie sobie właściwe słowa)

Poza tym właśnie mi się woda przelewa w wannie, więc spadam życząc wszystkim dobrej nocy:-)))

Rozmawiaj ze mną….(10)

Patrzyła na nią i widziała siebie. Siebie  jeszcze z tamtych czasów kiedy żył Robert. Wtedy taka naiwna…..dzisiaj … nauczyła się żyć z myślą, że nigdy mu nie wybaczy.

Monika zdecydowanie uważała, że wybaczanie komuś po jego śmierci to jakaś forma oszustwa. Do wybaczenia potrzeba fizycznej obecności człowieka, niekoniecznie blisko, nie zawsze na wyciągnięcie ręki, ale realnego, żywego, z krwi i kości. I tak naprawdę to my sami mamy potrzebę wybaczenia, to nam łatwiej jest żyć będąc w zgodzie z własnymi myślami o bliskim, którego już nie ma. Nikt wtedy nie czuje się winny, nikt już nie ponosi odpowiedzialności. Nikt nie cierpi… nawet jeśli to jedno z wielu kłamstw.

Patrzyła na Asię ze zrozumieniem. W ubiegłym tygodniu tak samo patrzyła na Annę. Właściwie każda z nich przeszła przez jakąś formę masochizmu. Każda z nich, na własne życzenie przez długie lata tkwiła w związku, który normalnie mógłby się stać co najwyżej idealnym wątkiem pobocznym brazylijskiej telenoweli. Takie drugie tło, z marnymi aktorami i niedopracowanym scenariuszem.

          Boże Monika – Asia znowu zaczęła mówić, najpierw cicho, jakby każde słowo chciała dobrze wyartykułować, potem coraz szybciej i coraz bardziej nerwowo – Czy tak trudno to zrozumieć? Albo obrzydliwa cisza, bo każdy szmer denerwuje go, bo przecież nie może pracować, albo komenda! Jak do psa, chociaż znam psy, które mają lepszego pana! Mówię Ci, mam  tego dosyć. Jeśli już  raczy przemówić ludzkim głosem, to zwykle słyszę ogólniki, bzdury nic nie wnoszące do naszego życia. Cholerny wielki pan prezes. Nie szanuje mojej pracy, a w domu jestem tylko gosposią. Sprzątam, gotuję, piorę jego skarpetki…

          Asiu, przecież on zawsze był taki. – próbowała przypomnieć Monika.

Ale Joanna jakby nie słysząc ironii, mówiła dalej.

          Czy tak trudno zrozumieć, że uciekam do faceta, który do mnie mówi? Rozumiesz: MÓWI a nie wydaje dyspozycje!! W dodatku tak słodko patrzy mi w oczy… Ja po prostu widzę, że Marek chce usłyszeć co mam do powiedzenia. Tu nie chodzi o seks, chociaż pozwól, że nie będę się wypowiadała na temat  mojego pożycia małżeńskiego.  Monika zdążyła zauważyć pełne rozczarowania spojrzenie Joanny, zanim zmieniło się w zrezygnowaną obojętność. – Tu chodzi o tę chęć, której w Piotrze już nie ma.

          Nigdy nie było – powtórzyła ze smutnym uśmiechem Monika – po prostu całkiem nieźle potrafił czarować.

Przez chwilę przy stoliku zapadła cisza, przerwana na chwilę błyskiem zapalniczki i odgłosem głęboko wciąganego powietrza. Dopiero potem Monika usłyszała odpowiedź:

          Chyba masz rację – Asia  nieoczekiwanie uśmiechnęła się, jakby właśnie podjęła decyzję – Tyle, że ja nie mam zamiaru żyć przeszłością. Już nie. Poprosić o rachunek?

 

 

Dlaczego blog?

Podniosłam rękawicę rzuconą przez Oddaną i Petronelę, chociaż przyznaję, że podjęcie decyzji zajęło mi klika ładnych dni. Po prostu uważam, że jeśli już cała ta dziecinada (sorry Moje Drogie, ale tak zawsze odbieram łańcuszki:-)) ma mieć dalszy ciąg, to powinnam odpowiedzieć w sposób, który pozwoli mi wyjść z tego z twarzą:-)))

Rzadko cytuję samą siebie bo uważam, że jest to jakiś unik, jakbym drugi raz już nie potrafiła odnieść się do tematu, jednak teraz posłużę się kilkoma przytoczeniami.

Już w początkach swojej blogowej przygody trafiłam na nieprzyjemne komentarze. Wtedy bardzo mnie bolała krytyka bez powodu, krytyka dla samej krytyki. Dzisiaj jestem już na nią uodporniona.  Oto pierwszy taki komentarz, którzy wklejam tak, jak został zapisany:

 

„ludzie ile wy macie lat? takie bzdety pisać….szkoda czasu , szkoda życia , lepiej tworzyć coś co z perspektywy czasu  okaże się pożytecznym, bądźmy współodpowiedzialnymi za ten świat , nie ograniczajmy się do wymiany nic nie wnoszących zdań , żyjmy mocniej i dajmy sobie spokój z tym syfem jakim jest internet, nie oszukujmy się, że to tylko na chwilkę”

                                                            ~ Antychatowiec i antyblogowiec

 

 Jako młody bloger jeszcze wtedy próbowałam się tłumaczyć:

 

„Swój blogowy etap rozpoczęłam dopiero trzy miesiące temu. Patrząc na kilkuletnie blogi zastanawiałam się czasem, czemu tak późno, przecież wiedziałam, że istnieją, że stanowią swojego rodzaju internetowy pamiętnik. Otóż muszę przyznać, że tak jak dzisiaj Antyblogowiec, ja też kiedyś uważałam, że blogi są dla dzieciaków, nie dla dorosłej, statecznej (a cóż za okropne słowo!) kobiety. Zanim założyłam swój własny, przeszłam przez etap „zwiedzania”. Zaglądałam, czytałam, czasem zostawiałam wpis, czasem bez słowa ruszałam dalej. Ale w tym gąszczu różnych diariuszy wyłuskałam te, w których czułam się najlepiej, w których znalazłam bratnie dusze lub po prostu ciekawe tematy.

Wiec dlaczego teraz mam myśleć, że szkoda czasu dla zawiązanych w ten sposób znajomości i przyjaźnie? W końcu przecież w jakimś sensie na tym również polega nasze życie. Powołam  się na znany topos, który najlepiej zobrazuje o czym mówię. Na każdym przystanku naszej życiowej podróży wsiada ktoś nowy, ktoś inny wysiada. Czasem na zawsze, czasem tylko na jakiś czas. To samo dzieje się tutaj, bo mimo ciągłego rozróżniania życia internetowego od realnego, przecież autorami jesteśmy ciągle my – ludzie. To my odwiedzamy się w naszym blogowym domu, składamy sobie wizyty i rewizytujemy. Rozmawiamy na wesoło lub poważnie, politycznie lub frywolnie. Zostawiamy po sobie ślad, wielokrotnie. 

Bądźmy współodpowiedzialni za ten świat” – ten slogan poraził mnie swoją nic nieznaczącą beztreściowością. Bo cóż tak naprawdę przeczytałam? Czy już teraz wiem, co to znaczy żyć „mocniej”? Czy wiem co zrobić, żeby nie było wojen, morderstw, bezdomnych, głodujących dzieci, nieszczęśliwych małżeństw, maltretowanych kobiet, defraudowanych pieniędzy, skorumpowanych polityków? Czy rzeczywiście zamknięcie Internetu polepszyłoby sytuację samotnych ludzi, dla których ten rodzaj kontaktu z innymi jest czasem jedyną formą wieczornej rozrywki. Ale bez wchodzenia w ten trudny temat samotności, wyalienowania, depresyjnych stanów, lęku przed światem zewnętrznym i uzależnienia od Internetu, bo po pierwsze w tym momencie ocieralibyśmy się już o stany patologiczne, po drugie to jest temat na zupełnie inny post.

I ostatnia myśl, która mi się nasuwa: Drogi Antyblogowiczu, to nie my oceniamy, czy wypowiedziane przez nas słowa są ważne dla innych i zostają zapamiętane na zawsze. To nie my! Czasem giną wśród powodzi wypowiadanych niepotrzebnie zdań, niespełnionych obietnic, pustych wyznań. Giną słowa…………. które nie wstrząsną kulą ziemską. Ale wcale nie muszą tego robić, czasem mogą stać się tłem dla takich wstrząsów, czasem ich dalekim ledwie słyszalnym pogłosem.”

 

Po roku blogowania i różnych, związanych z tym okresem doświadczeń, już nie tłumaczyłam się z niczego. Napisałam po prostu notkę podsumowującą ten czas:

 

„No i minął rok!! Moja pierwsza rocznica w blogowym świecie. Powinnam teraz strzelić jakąś przemowę, zrobić podsumowanie, może podziękować, pogratulować……..Zbyt wiele myśli kłębi się teraz w głowie, żeby to wszystko napisać tak jak trzeba. Założyłam bloga z zupełnie innego powodu niż ten, dla którego prowadzę go teraz. Wtedy była to najzwyklejsza nuda. Długie zimowe wieczory, ciągle te same sprawy. Chciałam coś zakręcić:-)

Jednak przez ten rok zmieniałam się, a co za tym idzie, zmienił się też trochę profil bloga. .

Nie zmieniło się jedno: to dzięki Wam nadal tu jestem. Obserwowałam, które tematy „chwytają”, które nużą, na które odpowiadacie chętniej, starałam się dobierać tematykę dla Was, ale i dla siebie. W związku z tym nigdy nie napisałam nic, co nie interesowałoby mnie osobiście, licząc na to, że moje spojrzenie na rzeczywistość znajdzie odbicie w przemyśleniach moich czytelników:) Zwłaszcza tych krytycznych. Dlatego to właśnie Wam dziękuję za ten rok. Sama ze sobą przecież nie mogłabym rozmawiać tak długo:-))

Dużo się zmieniło, zarówno w moim prywatnym życiu jak też w tym blogowym.  Po pierwsze sporo blogów, które chętnie czytałam zlikwidowano lub też może zawieszone czekają na wielki come back. Niektóre przestałam odwiedzać, uznając, że stają się zbyt przewidywalne czy zmieniły tematykę na mało mnie interesującą. Tak przecież bywa, i nie ma tu ani winy ani kary:-) Inne nadal odwiedzam, czytam uważnie, zostawiam komentarz, choć przyznaję, że czasem na to już mi brakuje chwili. Ale się staram:-))”

 

Oczywiście wszystko co powyżej jest prawdą, ale ….. powinnam dodać coś jeszcze, co jest chyba najważniejsze i najprawdziwsze. Prawda zwykle bywa banalnie prosta. Biorąc pod uwagę, że chociaż pierwszy blog skasowałam to jednak prędziutko założyłam drugi, muszę stwierdzić, że prowadzę bloga bo takie mam widzimisię, bo ciągle jeszcze mam na to ochotę, bo ciągle jeszcze to lubię, BO TAK🙂

 

Przegapiłam, zasiedziałam czyli kilka słów o urlopie

Ostatnie dwa tygodnie to istne szaleństwo i istne lenistwo.

Weekendy dosyć intensywne, środek tygodnia leniwy i pusty niczym stodoła po zimie.

W weekendy prawie setka kilometrów na rowerku, w środku tygodnia nabieranie wagi przez zasiedziałość domową.

Przegapiłam kasztany. Pierwszy raz w życiu!!

Za to w ubiegłym tygodniu również pierwszy raz w życiu byłam na lubelskich dożynkach, na które pojechaliśmy oczywiście, jakżeby inaczej, na rowerkach, mimo że odległość od mojego domu do lotniska w Radawcu, gdzie uroczystość miała miejsce, to prawie 20 km w jedną stronę. Dałam radę!

 

    

Oczywiście były występy zespołów ludowych, była wystawa i konkurs na najlepszy wypiek tudzież wieniec. Piwo lało się strumieniami, można było również to i owo przekąsić.    

                         

   

 

Jednak na zakup kiełbaski grillowanej w piecu, w którego brzuchu jak i poniżej brzucha pełno było śmieci – nie zdecydowaliśmy się. Aż tak głodni lub jak kto woli, zdesperowani nie byliśmy:-)

 

              

Wszędzie sprzedawano kolorowe cudeńka wykonane ręcznie, których również nie zakupiłam albowiem sztuczności nie lubię.

 

                             

 

W ciągu tygodnia odbębniłam pranie, prasowanie i nawet zreperowałam leżakującą od dawna, zepsutą biżu. Przyznaję się bez bicia do tego, że wszelkiego typu reperacje muszą swoje cierpliwie odczekać zanim się zlituję i zrobię co trzeba. Już tak mam, że nie cierpię reperować rzeczy starych, dziurawych, postrzępionych itp. itd. Zdecydowanie bardziej lubię robić nowe (tu przypomina mi się odpowiedni kawał o bacy, który na widok swoich brudnych dzieci zapytał żonę: „Stara, robimy nowe, czy myjemy stare?”). No naprawdę zdecydowanie bardziej wolę te nowe. Ale wracając do tematu, zreperowałam, poprasowałam, sprzątnęłam.

Jakim cudem w tak krótkim okresie czasu przybyło mi 2 kg, nie mam zielonego pojęcia!!

I znowu to samo,…….(9)

myślała idąc powoli osiedlową alejką. Nudne 6 godzin w pracy a teraz kolejnych kilkanaście w domu.  Jeszcze tylko zakupy w sklepie. Starannie układała w koszyczku bułeczki, wędlinę i masło. Po chwili, jakby w odruchu buntu, dołożyła orzechowe ciasteczka, których nie lubił Piotr. Nie lubił też jak wydawała pieniądze. Właściwie to nie lubił, jak wydawała je na coś, czego on sam wcześniej nie zaakceptował. Znowu będzie kilka godzin marudzenia jak nieoszczędnie prowadzi dom, być może nawet jutro nie dostanie pieniędzy na chleb. Trudno!! Dzisiaj zdobyła się na tę odrobinę buntu, który wzbierał w niej od dawna. Z dziecinną satysfakcją dorzuciła jeszcze masło czekoladowe i morelowy dżem, po czym zachichotała jak mała dziewczynka wyobrażając sobie, jak bardzo zdenerwuje tym męża. Cholerny sknera!

Jej uwagę nagle przyciągnęła para, stojąca przy sąsiednim stoisku. Pomiędzy jednym a drugim artykułem wrzucanym do koszyka, chłopak głośno całował dziewczynę, jakby w podziękowaniu za trafny wybór. To było takie słodkie, że aż przyprawiało Joannę o mdłości. Wiedziała, że reaguje najnormalniejszą zazdrością ale nie potrafiła powstrzymać złości. Doskonale pamiętała inną parę, która w tym sklepie robiła zakupy. To było dawno temu, kiedy jeszcze na półkach ziało pustką, jednak pocałunki wyglądały podobnie…. Szybko dorzuciła paczkę makaronu, który miała na liście zakupów zrobionej przez męża, a także, również dla niego, papierosy, po czym zdecydowanie wyrzucając młodą parę z myśli, ruszyła do kasy.

W domu zajęła się przyrządzaniem obiadu. Stwierdziła, że w przypadku jej męża przysłowie „Polak głodny to zły”, sprawdza się w stu procentach. Zaraz po obiedzie, najedzony, z kapciami na nogach i gazetą w ręku, stawał się on klasycznym przykładem zadowolonego z życia domatora. Joanna przestawała być potrzeba w momencie, gdy włączała telewizor i podawała szklankę ulubionego piwa. A potem to już tylko chodziło o to, żeby nie zasłaniała ekranu….

Kończyła kroić warzywa na sałatkę gdy usłyszała warkot samochodu, po chwili Piotr pojawił się w kuchni. Zarejestrowała, że jest wściekły, a przecież nawet jeszcze nie zauważył nadprogramowych zakupów. Nie odezwał się do niej ani słowem tylko nerwowo przebierał z garnituru w domowy dres. W końcu stanął przed nią miotając z oczu błyskawice.

          No to może w końcu i ja się dowiem, z kim przyprawiasz mi rogi, co?? – a kiedy zdziwiona patrzyła nic nie rozumiejąc dodał –  Z kim byłaś w kawiarni tydzień temu, w dodatku za moje pieniądze??