Siedziała z oczami wpatrzonymi w tekst, ale nie widziała liter. Nareszcie miała chwilę tylko dla siebie, więc z przyjemnością wsłuchiwała się we własne niewesołe myśli. Bartek nie pozwalał jej na to zbyt często sądząc, że tak będzie lepiej, organizował czas wolny, zabierał na spacery, kupował słodycze. Tony słodyczy! Aż cud, że jeszcze nie utyła. Owszem, był czuły, delikatny, opiekuńczy, zawsze mogła na niego liczyć. Nawet z tej swojej marnej pensji zabrał ją nad morze, dlatego jeszcze dzisiaj jej twarz zdobiła złota opalenizna.
Co ja zrobiłam – westchnęła bardziej zła, niż smutna. – Jak mogłam do tego dopuścić?
Pamiętała, jak przez mgłę, kiedy po raz pierwszy przyszedł odwiedzić ją w szpitalu. Słodki zapach własnej krwi, którą chwilę wcześniej zatamowała pielęgniarka, zapach środków antyseptycznych. Ból fizyczny i ten drugi, tkwiący gdzieś bardzo głęboko..
Nie czekała na nikogo, była zaskoczona jego wizytą, potem kolejnymi, ale pozwalała na nie. Tak było wygodniej, czas szybciej płynął i mogła w końcu nie rozpamiętywać wydarzeń sprzed wypadku.
Za to Bartek oszalał, ciągle coś do nie mówił, pełen euforii i zapału planował dzień za dniem. I rzeczywiście udało mu się wyrwać ją z depresji, w którą zaczynała wtedy wpadać.
Była mu wdzięczna, chociaż wiedziała też, że na tej wdzięczności długo nie pociągnie. Nie pasowali do siebie. Byli niedobrani pod każdym względem. On ze swoim żargonem busiarza i ona, początkujący adwokat. Poza tym brakowało jej rozmów o sztuce, dowcipów o prawnikach, popołudniowego zacisza kancelarii, zapachu książek. A Bartek, cóż, zbyt ciężkie poczucie humoru i brak obycia tuszował rozbrajającą szczerością tak, że wiele razy musiała się za niego wstydzić.
Z odrętwienia wyrwał ją dźwięk telefonu. Na wyświetlaczu ujrzała znajomy numer, serce zabiło jak opętane. Przez ostatnie miesiące wielokrotnie odrzucała takie połączenia, jednak dzisiaj zawahała się tylko przez chwilę i drżącą ręką podniosła słuchawkę.
– Witaj.