Weekend upłynął pod hasłem „tańce, hulanki i swawole”.
Wiem, że nie byłam w nastroju do hulanek, ale hasło tańce wywołało lawinę pozostałych.
Było cudnie. Bawiłam się wczoraj w knajpce, należącej do jednej ze znanych aktorek. Nawet się zastanawialiśmy czy zagląda do swojego lokalu co byłoby dodatkowym gwoździem programu, bo mimo, że nie przepadam za jej aktorstwem, to cenię ją jako kobietę. Jednak nasza gwiazda ograniczyła się do spoglądania na swoich gości z wyżyn porterów umieszczonych na każdej możliwej ścianie.
Bardzo było mi tego trzeba, nie… nie spojrzeń aktorki:-), tego luzu, śmiechu, oderwania od rzeczywistości i spotkań ze znajomymi. Odkąd zaczęłam pracować, moje życie towarzyskie skurczyło się do rozmiaru skarpetki. Ale nie będę się już wyśmiewać ze skarpetek, bo kiedyś, jeszcze zanim zachorowałam, Słoneczko radziło mi je nosić, a ja coś tam marudziłam po nosem. Więc potem usłyszałam: „Było nie kichać na skarpetki, to by teraz nie było kichania”. Co racja to racja. Także już nic złego o nich!!J
Wracając do wątku głównego… to alkohol się lał strumieniami. Degustowałam więc mocniejsze trunki, tańczyłam i brałam udział w karaoke. W tej właśnie kolejności. Bo musicie przyznać, że występ amatora jest generalnie znacznie łatwiejszy po paru głębszych. I to dla obu stron, a powiedziałabym, że nawet dla słuchacza bardziej.
À propos „bardziej”… to podobno tak pragną kobiety… co widziałam wczoraj na własne oczy w Złotych Tarasach….. w komedii romantycznej o tym tytule. Typowo babski film chociaż ja akurat byłam w towarzystwie męskim. Naprawdę można się pośmiać, czasem nawet zażenować. Polecam osobom zestresowanym, znudzonym lub w głębokiej depresji. Mija wszystko, przynajmniej na czas seansu. Poza tym strasznie dawno nie byłam w kinie. Należało mi się.
Aha, i mając ciągle w pamięci pewną śpiącą królewnę z metra (pamiętacie? tuż przed świętami, firmowa rybka, płaszcz w kolorze ecru, jasne buciki??)….wróciłam do domu na piechotę.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…