Czy w Warszawie jestem mniej fajna?

Ostatnio rozmawiałam z kimś na temat wpływu Warszawy na nasze postrzeganie świata, poglądy na życie, podejmowane decyzje czy zwykłe codzienne zachowanie.  Mój rozmówca twierdził lecąc stereotypem, że każdy kto tutaj przyjeżdża zmienia się o 180 stopni. Ma dostęp do tych wszystkich dóbr kultury, które są poza zasięgiem mieszkańców innych miast a związku z tym, zaczyna żyć inaczej, pełniej i szybko przyzwyczaja się do zmiany na lepsze. I zaczyna zadzierać nosaJ

To jest jeden problem.

Problem drugi to dosyć ostro (zwłaszcza na forach internetowych) manifestowana niechęć Warszawiaków do przyjezdnych.

Przyznam szczerze, że ja jakoś szczególnie nie zauważyłam, żebym była gorzej traktowana z racji swojego pochodzenia. A nawet, w te weekendy, kiedy odwiedzam Lublin, współpracownicy sami proponują mi, żebym się zerwała kilka minut wcześniej.

Słyszałam również, o jakichś horrorach na ulicach, jakoby tutejsi kierowcy na widok obcych rejestracji głośno okazywali swoje niezadowolenie. Ostrym „strąbieniem” kmiotka odreagowują fakt, że w związku z migracją w kraju, zmniejszyła się ilość miejsc pracy w stolicy. Szczerze mówiąc tego również nie zaobserwowałam, natomiast że klakson jest tutaj czymś na porządku dziennym, to i owszemJ

Bo rzeczywiście w Warszawie żyje się szybciej, intensywniej,  z takim ukierunkowaniem na pracę i własny rozwój zawodowy, jakiego w moim rodzimym mieście już nie ma. Było…. przez krótki czas 10 lat temu. Potem, dzięki „wspaniałym” władzom miasta Lublina, wszystko zeszło na psy. Łącznie z miastem.

Ale żebym od razu miała z tego powodu zadzierać nosa??

Myślę, że jeśli w ogóle komuś woda sodowa uderza tutaj do głowy, to……szybko wyparowuje, bo zawsze jest ktoś tuż obok, kto ma więcej, lub lepszą pracę, lub lepsze auto… lub wyjeżdża na fajniejsze wakacje. Powodów do zazdrości równie dużo jak wszędzie.

I tak sobie jeszcze myślę, że może ktoś celowo próbuje wmówić konflikt obu stronom? Warszawiakom, że im się odbiera miejsca pracy a przyjezdnym, że się ich tutaj nie oczekuje (mówiąc delikatnie). Może dokładnie o to chodzi, żeby nikt nie czuł się zbyt pewnie i komfortowo. Ludźmi zestresowanymi, zmanipulowanymi łatwiej jest rządzić.

Zapach dzieciństwa…

Już dawno nie zasiadłam do pisania notki przed pustym ekranem. Chcąc nie chcąc wróciłam do starego, dobrego zeszytu i długopisu. Powinno być pióro, żeby się lepiej komponowało ale…bez przesady.

Więc kiedy tak zasiadam do pisania i patrzę na kremowe kartki  notatnika, wracają wspomnienia.

Mała dziewczynka, czwartoklasistka. Nowa szkoła, nowa klasa, nowe koleżanki. Mój pierwszy pamiętnik, w którym tak naprawdę nie miałam jeszcze wiele do opisywania. Dla zrekompensowania tego braku kaligrafowałam przepiękne litery, oddzielałam kolorowymi kredkami akapity. Pamiętacie jak pachniały kredki Bambino?

Potem liceum i nowy pamiętnik, młodzieńcze fascynacje, młodość, która trwa do dzisiaj, chociaż nieznacznie postarzała się, złapała kilka zbędnych kilogramów i zupełnie nikomu niepotrzebne zmarszczki.J

 Szkoda, że tamtego dziecinnego pamiętnika nie doprowadziłam choćby do końca jednej klasy. Mogłabym dzisiaj cofnąć się w daleką przeszłość. Pewnie byłoby to śmieszne doznanie, jednak bardzo chciałabym lepiej poznać to dziecko, którym byłam. Czy wyczytałabym coś zaskakującego, dziwnego? Wydaje mi się, że byłam szczęśliwa.

 Pamiętnik z czasów licealnych istnieje i ma się dobrze, ale musi minąć jeszcze kilka lat, zanim znowu po niego sięgnę. Musi odleżeć swoje.

Czas mycia okien!

Patrząc przez brudne okna, świat może wydawać się szary i nieciekawy. To zwykłe, prozaiczne zdanie, może się stać głęboką filozoficzną metaforą ludzkiego życia. No dobra, mojego życia, żeby potem nie było, że ja w czyjeś usta wkładam słowa, których ten ktoś nie wypowiedział. Nigdy tego nie robię, bo to przecież głupie, ale żeby nie było.

Dygresja: Nie jestem (niestety, bo im jest łatawiej) manipulantem, drążącym temat dla wyduszenia z kontr-rozmówcy tego jednego jedynego słowa, tylko po to, by w chwilę później zakręcić tymże słowem tak, żeby po skończonej rozmowie słuchacz trwał w stanie dzwoniącego w głowie zdumienia: „o co jej k….urczaki chodziło?? Mamy w blogowisku specjalistkę w tej materii ale ja nie o tym, nie o tym

To jak odbieramy rzeczywistość jest wypadkową wielu różnych czynników. Wystarczą gorsze dni w pracy, cichy wieczór w domu, problemy szkolne dzieci, jakieś dodatkowe atrakcje, które pojawiają się od czasu do czasu… i nasze samopoczucie jest do d….

Co możemy zrobić? Czy w ogóle możemy coś zrobić? Ależ oczywiście!! Czasem niezbyt wiele, czasem bardzo dużo. Możemy na przykład zastosować metodę małych kroczków (znamy?) Przemyśleć sprawy, zorientować się czy są takie, na które mamy wpływ i jaki, w tym zakresie działać, a pozostałe OUT, po prostu wyrzucić z głowy. Nie warto roztkliwiać się nad sobą i to mówię ja, Caffe. Bo wiem!

Tak więc moi drodzy pesymiści, ściera w garść tudzież odpowiedni płyn i marsz do mycia okien!!

Ja tam już swoje umyłam:-)

Niedojrzałość w rytmie cha cha…

Działanie w stylu „i chciałabym i boję się”  nie przystoi dojrzałej kobiecie.

Dojrzała kobieta powinna wiedzieć czego chce, jasno określić swój cel i dążyć dążeniem precyzyjnym, rozsądnym, pozbawionym zawahań i drżenia rąk.

Dojrzała kobieta powinna rozumieć, że wkładanie palca między futrynę a drzwi może się skończyć bolesnym urazem, nawet jeśli w zamiarze miała tylko powstrzymać kogoś przed trzaśnięciem.

Niezdecydowanie czy krok w przód, czy może w tył zalatuje brakiem pewności siebie lub głęboko  utajonymi kompleksami, a samo dreptanie może nawet jest fajne, ale tylko na parkiecie i nie do każdej muzyki.

Niezdecydowanie w rytmie cha cha może doprowadzić do rozstroju nerwowego, wrzodów na żołądku, lub rozbicia osobowości na kawałki, nie podlegające ponownemu scalaniu i regeneracji. Może zniechęcić ludzi, na których dojrzałej kobiecie najbardziej zależy. W końcu… może zniechęcić ją samą, bo uświadomi sobie, że do pewnych decyzji ciągle jeszcze nie dorosła.

O blogowaniu i nagrodach słów kilka.

Wszyscy wiecie jakiego tempa nabrało ostatnio moje życie. Nie mam czasu na czytanie, na spacery, na filmy. Notki piszę w przerwie na lunch a wieczorem, kiedy już niemal podpieram się nosem, przepisuję je po prostu do komputera. Z wizytami na Waszych blogach mam ogromne zaległości, nie jestem w staniej zajrzeć do wszystkich w ciągu jednego dnia a czasem rozciąga się to na dni kilka. Nie jestem tak „płodna” jak dawniej, mniej piszę, mniej komentuję. Mam też rzadszy dostęp do komputera. Się narobiło.

Tymczasem w blogosferze pojawił się nowy łańcuszek i chociaż zwykle nie biorę w nich udziału (zdarzyło mi się to tylko raz, na początku blogowania), to fakt wyróżnienia mnie i to przez kilka osób jednocześnie jest bardzo przyjemny i podbudowujący, zwłaszcza teraz, kiedy jestem mniej aktywna.

Dlatego Kochani dziękuję Wam za to wyróżnienie a dodam, że to właśnie również dzięki Wam, w mniejszym wymiarze, ale nadal tu jestem.

Gdybym miała napisać o tym, kogo ja bym wyróżniła, musiałabym cofnąć się do samych początków. A na początku był blog Rychoca. Najpierw, tak jak Ty KrajankoJ tylko czytałam i komentowałam. Wczuwałam się w nastroje autora, rozpoznawałam ludzi i ich problemy. Potem był blog Aidy, Tomka P&D, Misi. Smutne, że tylko jeden z tych blogów nadal prężnie działa… ale sama przeszłam przez blogowy kryzys więc rozumiem..

Jest jeszcze jednak kwestia, o której muszę napisać. Z braku czasu dopiero kilka dni temu zauważyłam, że w onetowej poczcie pojawiły się dodatkowe zakładki. Jeszcze nie za bardzo wiem o co chodzi, ale Tym, którzy działają w tej kwestii szybciej niż ja dziękuję za miłe wyrazy sympatiiJ

Nie bardzo wiem, co mam dalej zrobić z tym łańcuszkiem, więc dodam coś co jest najprawdziwszą prawdą a jednocześnie rzeczą niezwykle naturalną. Wszystkie blogi, które odwiedzam są dla mnie ważne, w przeciwnym razie przecież nie odwiedzałabym ich:-). Bez względu na to,  z jaką częstotliwością komentuję są WAŻNE.

Refleksja w strugach deszczu…

Pogoda od samego rana kłóci się z marzeniami, jakby była zła o ich entuzjazm i słoneczną beztroskę. Szarymi od smutku kroplami tapetuje okoliczne parki i ulice.  Milknie radość uśpiona przez znużone barometry. Wiatr nie rozwiewa już włosów schowanych w głębokie kaptury samotności. Szarpie ze złości parasole zbyt dumnie rozpostarte nad głowami przechodniów.

Ucieczka w ciepłą niepamięć mieszkań wydaje się być najlepszym rozwiązaniem.

A potem znajomy dźwięk, błysk ekranu i filiżanka świeżo zaparzonej kawy…. Pełnia aromatycznego szczęścia…….

 

To było marzenie, które rozpychało się łokciami w mojej głowie, kiedy wyszłam, mimo brzydkiej pogody, na lunch… niestety potem musiałam wracać do pracyJ

Piękni mogą więcej…

Wczoraj odbywały się u nas wieczorne Polaków rozmowy. Mówiliśmy o wielu bardzo ważnych sprawachJ

Na przykład o lansowaniu siebie, o tym jak wypromować własny talent lub nawet jego brak. Że w zwariowanym świecie masek i pozorów ktoś zwykły, normalny, nie wyróżniający się (czytaj: nudny), nie przyciągnie niczyjej uwagi, a szybciej wypromuje się ten wyjątkowy, wybitny, ponadprzeciętny. Jednak padło stwierdzenie, że nawet niezwykłe uzdolnienia łatwiej jest zauważyć w pięknym ciele. Nie do końca się zgadzam z tym, że to musi iść w parze, ale przyznam, że osoby piękne, świadome swojej urody obdarzone są pewnością siebie, która zdecydowanie pomaga w lansowaniu się. Taka osoba nie siądzie w kąciku grzecznie czekając na swoją kolejkę, bo ta kolejka po prostu sama się  przed nią rozstąpi. Szara myszka nie walczy, czeka cierpliwie aż zostanie dostrzeżona, co może nigdy nie nastąpić. Pozostaje jej marzenie o doskonałości i pięknie, nawet jeśli się do takich przyziemnych marzeń nie przyzna. Choć tak na marginesie piękno u Platona było sprawą boską, a nie przy-ZiemnąJ Ale czyż większość z nas nie marzyło w dzieciństwie o byciu modelką, supermenem, aktorką czy strażakiem? Bo bycie pięknym zaszczepia się w nas już na samym początku drogi życiowej. Staje się obsesją, marzeniem, pragnieniem.

Dlatego właśnie już nie tylko kobiety korzystają z wyrafinowanych cięć skalpela. I powiem szczerze, że nie jestem zbyt surowa w ocenie takich rozwiązań, bo przecież często jeśli nie one… to brak samoakceptacji do końca życia, poczucie zmarnowanej okazji, być może nawet wyalienowanie i wstyd. Tak więc w sprawie operacji plastycznych mówię bardzo ostrożne „tak”. Oznacza to, że potrafię zrozumieć motywy postępowania, pod warunkiem,  że najpierw zostaną bardzo dokładnie rozważone wszystkie za i przeciw i równie dokładnie oddzielona najprawdziwsza potrzeba od fantazji, żeby nie powiedzieć fanaberii.

Minimalizacja potrzeb

  

Można się obyć bez wielu rzeczy.

Niektóre natomiast można zminimalizować do takiego stopnia by wierzyć, że właściwie wszystko jest ok, chociaż w głębi duszy doskonale zdajemy sobie sprawę, że od minimalizacji do braku dzieli nas tylko krok. Od kilku miesięcy wyspecjalizowałam się w obu kategoriach. Zminimalizowałam wszystko co się tylko dało. Od mieszkania po komputer. Od walizki po telewizor. Od życia towarzyskiego po inne różne życia:-).

O ile w przypadku rzeczy materialnych minimalizacja potrzeb przebiega całkiem poprawnie, o tyle wraz z nią następuje maksymalizacja pragnień niematerialnych. I chociaż tak łatwo przychodzi nam dorabianie teorii do czegoś na co nie mamy wpływu, jakby takie nazwane i wypatroszone „coś” nabierało zupełnie innego znaczenia, oswajało i budziło akceptację, to nadal jest to tylko przejaw samoobrony organizmu przed galopadą myśli, która nie prowadzi do niczego.

Bo równowaga w przyrodzie być musi bez względu na względy i nie ma co z tym walczyć.

Można jedynie czekać. Na słońce, pogodę i kilka dni wolnego. Na rozmowy o niczym i nawet jak najbardziej bez sensuJ Na dotknięcie czyjejś dłoni. Na uśmiech.

Spojrzenie…

 

Oj, czyżby znowu kolektor nie działał jak trzeba?… Kto pamięta to wie:-)