„Byłoby lepiej, gdybyś nigdy mnie nie spotkał” – c.d. (14)

Wolałaby, żeby nie zapytał, nie potrafiła kłamać. Wywołana do odpowiedzi zaczęła gubić się we własnych myślach. Jak ma odpowiedzieć, że bardzo jej na nim zależy, ale że go nie kocha, że chyba nigdy nie kochała. Jak ma wytłumaczyć, że znaczy dla niej wiele, ale znacznie bardziej woli jego przyjaźń niż miłość? Czy zresztą można wytłumaczyć, że po miesiącach bycia w zasięgu ręki znacznie ważniejsza jest choćby cicha obecność niż obietnice najgorętszych nocy? Znacznie ważniejsza jest myśl, że może zadzwonić niż sama rozmowa.

No więc może i jest egoistką, ale nie można jej zarzucić braku jakichkolwiek starań. Oddawała mu ciało kiedy tylko tego pragnął, próbując sobie wmówić, że jest zaangażowana, że liczy się tylko on. Dawała mu bliskość, ciepło, uwagę i czas. Wczuła się w swoją rolę do tego stopnia, że oszukała nawet siebie. Aż do momentu, gdy znowu poczuła dobrze znany niepokój i niesmak.

Przestała się okłamywać dopiero gdy zrozumiała, że czeka aż na ekranie telefonu pojawi się znajomy numer. I zupełnie inny mężczyzna. Powrócił w myślach, w marzeniach, wróciły nawet obawy, które wiązały się z, wydawaloby się zapomnianą, przeszłością, tylko że stopniowo wszystkie przestawały się liczyć. Najważniejsze było oczekiwanie na  następny sms, telefon, ukradkowe spotkania. Coraz więcej spotkań. Co było w nim takiego, czego przez ostatnie miesiące nie znalazła w Bartku?

Spojrzała na długopis, którym od dłuższej chwili kręciła kółka, sięgnęła po kartkę i zaczęła pisać. Słowa  bezgłośnie spływały na biały papier, wielokrotnie przemyślane miały w zamiarze nie zranić.

„Byłoby lepiej dla Ciebie, gdybyś nigdy mnie nie spotkał…”

Gdy za późno, żeby ugryźć się w język…

Lubię poczucie, że zrobiłam wszystko co mogłam, co trzeba było w danym momencie, w konkretnym czasie, okolicznościach, w sposób adekwatny, właściwy. Wtedy pojawia się uczucie satysfakcji, spełnienia czy po prostu zwyklej radości.

Nie cierpię sytuacji, kiedy po jakiejś ważnej rozmowie, po jej zakończeniu, kiedy już rozmówcy są daleko od siebie, zaczyna kiełkować niepewność, albo właśnie pewność, przeświadczenie, że można było powiedzieć inaczej, albo więcej.

Jeśli rzecz dotyczy odbytej kłótni, zaczynamy wszystko przeżywać jeszcze raz, jeszcze raz odpowiadać w myślach naszemu adwersarzowi, tyle że wzbogacamy te odpowiedzi o nowe treści, o to co nam się przypomniało.

Dobrze, jeśli życie da nam drugą szansę dopowiedzenia wszystkiego w rzeczywistości, nie tylko we własnej wzburzonej wyobraźni. Gorzej, gdy chwila mija bezpowrotnie i nie pojawia się nowa okazja do rozmowy.

I tego zwykle najbardziej nam żal, tych wszystkich straconych okazji, ulotnych chwil, które minęły zbyt szybko, pozostawiając po sobie smutek, rozczarowanie własną elokwencją i brakiem języka w gębie. Jeśli rzecz dotyczy kłótni to trudno, pal licho (jak mówił mój tata), jeśli jednak chodzi o przyjaźń, o kogoś bliskiego, to żal utraty….szansy…..jest nieporównywalnie większy.

Gdybym tak mogla cofnąć czas…

 

 

dopisek dla kameleona: był taki kawał „Mi to się wszystko kojarzy panie doktorze…”, to o tobie, dlatego radzę ci udać się do doktora. I jeszcze jedno, twoje komentarze są kasowane z zasady, nie wysilaj się więc (duże litery są tylko do ludzi, których szanuję).