Antydepresanty

Pada deszcz

Pogoda przygnębiająca, pesymistyczno – depresyjna.

Może właśnie wyjście do kina byłoby jakimś antidotum? (w tej kwestii już wysłałam do koleżanki zapytanie).

Może czas na kolejne zmiany?

Może nawet życiowe?

 

Ale dopóki wszystko się nie ziści, cicho sza!

 

I antydepresanty.

Najlepszym z nich jest pobyt w Lublinie i mój cudowny, zwariowany, przytulaśny, przeukochany…..psiak:))

 

Myśleliście, że napiszę……mąż, dzieci? Oni też:) Ale tylko psiarze wiedzą kto tak naprawdę wariuje z radości. na widok swojej pani/pana. A ja przecież jestem tą najukochańszą pańcią na świecie.

 

Serio serio:-)

Odjechane…rozjechane

Zabawki służą……do zabawy:) No odkrywcze to nie jest, ale za to prawdziwe. Zabawki służą do rozwijania wyobraźni, edukują, a w przypadku wszelkiego typu maskotek zaspokajają również dziecięcą potrzebę przytulenia się, wypełniają pustkę, gdy nie ma rodziców, są czymś milusińskim, do czego można przyłożyć główkę przed snem, dają poczucie bezpieczeństwa. Psychologowie pewnie powiedzieliby na ten temat dużo więcej.

Ale do czego służy wyprodukowanie pluszaka ze śladami kół na swoim futerku, z wszystkimi wnętrznościami na wierzchu, wyglądającego jak tuż po wypadku? A właśnie takimi zabawkami raczy dzieci (i nie tylko dzieci) pewien sklep internetowy, promując serię „Road Kill Toys”. Dodam, że odnosząc sukcesy.

No może znalazłabym w tym jakąś wartość dydaktyczną (np. „uważaj na drodze”), gdyby nie filmiki promujące zabawki. Ujęcie pierwsze: chłopiec kupuje żywego króliczka; ujęcie drugie: chłopiec stoi na moście bacznie obserwując biegnącą poniżej drogę, ujęcie trzecie: chłopiec rzuca króliczka wprost pod koła przejeżdżającego auta; ujęcie z kolejnego filmu: szczęśliwa, rozchichotana babcia przejeżdża po zwierzaku a auto wydaje rozciapciany dźwięk przejeżdżając po jego martwym ciałku.

Rozkoszne?

Czarny humor trochę jak u Tarantino, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że takie zabawki (i filmiki!!) są dla najmłodszych dzieci, a także tych dorastających…to jakoś mi nie jest do śmiechu.

Będę musiała zapłacić?

 Wyczytałam wczoraj, że zdaniem poborców podatkowych z katowickiej Izby Skarbowej „każda, nawet najdrobniejsza pomoc, jest realnym zyskiem dla osób, które z niej skorzystały”.

Co w związku z tym? No skoro jest zyskiem, to można ją oszacować, a potem oczywiście zapłacić podatek!

Bo przecież jak nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze.

Z opodatkowania zwolniona jest tylko darmowa pomoc świadczona przez członków rodziny i pomoc, w której pomagają sobie obie strony, np. na zasadzie „ja tobie umyję okna, a ty mi samochód”. Cała reszta bezinteresownych, jednostronnych gestów życzliwości powinna podlegać rozliczeniu przez fiskusa.

Ciekawa jestem czy ktoś z genialnych twórców pomysłu wziął pod uwagę, jak to może wpłynąć na nasze i tak nie zawsze uprzejme społeczeństwo? Że ludzie zaczną się bać sobie pomagać? Że zamiast przeprowadzić staruszkę przez ulicę, po prostu odwrócimy twarz? Że młodzież przestanie się starać również w tej kwestii?

Mam w związku z tym jedną prośbę….

Może, tak na wszelki wypadek, umówmy się, że tego worka ze śmieciami, który ktoś zabrał spod moich drzwi kilka dni temu, w ogóle nie było, ok?

Nasze chłopaki!!

[onet_player v1=”yXoX7u4836″ v2=”” v3=”” v4=”1512975″]

Gdyby ktoś nie widział jak witano dzisiaj naszych siatkarzy, to wklejam tyle ile udało mi się złapać w drodze do domu.

Muszę dodać, że nie chodzi nawet o sport, bo nie jestem jakąś niesamowitą fanką. Ale lubię jak nasi wygrywają!! W czymkolwiek!!

I to nic, że potem mylę nazwiska i sporty.

Brawo Panowie!!

 

 

Kląć bez przeklinania

Można.

Można nawet czasem tak dopieprzyć, że przeciwnikowi para idzie z nozdrzy tudzież z uszu.

Ewentualne ze złości:-)

Moim osobistym sposobem na wkurzonego przeciwnika jest obniżanie poziomu głosu i spowalnianie wypowiedzi. Nie wiem dlaczego, ale to działa!! Prawdopodobnie złośnik staje wtedy w sytuacji, w której musi sobie zadać proste pytanie:

„Czy wkurzam się z jakiegoś powodu, czy z wewnętrznej potrzeby samego wkurwienia?”

I spuszcza z tonu.

No dobrze, ale żeby aż organizować takie Mistrzostwa?

Chociaż, skoro organizujemy różne bzdurne rankingi, to czemu by nie bzdurne mistrzostwa?

I jest sposobność by, przy tej okazji, zrobić coś dla siebie.

Bo, moi Drodzy, w chwili wzburzenia, zamiast rzucać w kogoś przysłowiowym mięsem, wystartujmy w II Mistrzostwach Polski w Klęciu jak Szewc (naprawdę są takie mistrzostwa!). Oczywiście bez używania wulgaryzmów.

Można wtedy połączyć przyjemne (powiedzmy, że przyjemne…) z pożytecznym, na pewno jest jakaś nagroda:-)

O poprawianiu nastroju jeszcze raz.

Poprawianie nastroju, jak już stwierdziliśmy, może być bardzo banalnego autoramentu.

Dzisiaj na przykład, ktoś zabrał mi spod drzwi śmieci.

No dobrze, to wymaga delikatnego wprowadzenia, żebyście mogli docenić gest.

Otóż w Warszawie (albo tylko w moim bloku), panuje dziwny zwyczaj wystawiania na noc wypełnionych worków ze śmieciami, być może po to, żeby rano nie zapomnieć zabrać do kontenera, a może po prostu, żeby nie śmierdziało w kuchni.

Trochę trwało zanim przełamałam swoje zdziwienie w tej materii i sama zaczęła wystawiać wypełnione worki na klatkę schodową.

W każdym razie wczoraj na pewno wystawiłam, wiem to z całą pewnością, Alzheimer tym razem nie zadziałał.

Rano worek zniknął (uprzedzam, że wypełniony był obierkami, resztkami nienadającymi się do niczego, nie wchodzi więc w grę szaber w celu sprzedania w skupie makulatury tudzież złomu).

Ktoś uprzejmie zabrał go, robiąc mi tym niesamowitą przyjemność.

To był naprawdę przeuroczy gest.

Tak niewiele trzeba, żeby kobiecie poprawić nastrój z samego rana:-)

 

Rzymskie wakacje

Od tego lata hasło „Rzymskie wakacje” niektórym kojarzyć się będzie już nie tylko z tytułem wspaniałego filmu. Tego lata właśnie w Rzymie, objawił się bowiem „pub crawl”. Jest to grupowe upijanie się pod opieką przewodnika, w historycznym centrum miasta. W koszt imprezy wchodzi darmowe, popijane w kolejnych barach piwo, oraz podkoszulek z wiele mówiącym napisem: „I came, I saw, I crawled” (przybyłem, zobaczyłem, czołgałem się). Oczywiste nawiązanie do dawnego (także rzymskiego) veni, vidi, vici, i powód do „dumy”, dla tych którzy przetrwają.

Pomysł z podkoszulkiem może nawet byłby zabawny, gdyby nie brak umiaru uczestników zabawy, (ale pewnie dokładnie  o ten brak chodzi). Już nawet pomijam fakt, że odnotowano pierwsze śmiertelne przypadki wśród uczestników. Chodzi raczej o spojrzenie na sprawę z dalszej perspektywy

 Ja widziałam, co pobłażliwe traktowanie nałogu  robi z człowiekiem, widziałam mężczyznę, który w ciągu kilku dni alkoholowego transu, (natomiast po cyklicznym powtarzaniu tego transu w ciągu ostatnich 50 lat), doprowadzał się do śmierdzącego odchodami i brudem przybłędy. Widziałam małe dziecko, które prosi „tatusiu nie pij” , jak ten sam tatuś wychodzi po bożonarodzeniowe drzewko i potem nie ma go przy stole. Ten tatuś na szczęście nie bił dzieci, ten tatuś bił mamusię.

Dzisiaj nie powiem, że to ubaw po pachy, dzisiaj staram się  napisać kilka słów, które nie byłyby kazaniem, bez liczenia na cokolwiek.  Bez wiary, że coś się zmieni.