Liczba namalowanych w moim kalendarzu kwiatków, domków i objawów innej twórczości własnej rośnie, co generalnie wcale dobrze nie rokuje. Oznacza bowiem tylko jedno – brak pracy.
Bo w pracy najbardziej nie lubię braku pracy.
Bo ja nie potrafię udawać osoby zapracowanej, gdy nie mam do napisania nawet jednego głupiego e-maila.
Mój telefon firmowy milczy jak zaklęty.
Żebym jeszcze chociaż mogła wskoczyć do blogowiska, poczytać, pokomenotwać.
A tak??
Nuda!
Ciągle pamiętam takie dni, kiedy wracałam do domu z obolałym od gadania gardłem.
W tej pracy moje gardło na takie niebezpieczeństwo chyba nigdy nie będzie narażone. Za to serce – z całą pewnością tak!
Przeżyłam tu już dwa małe zawały, kilka migotań przedsionków, lekkie tachykardie są na porządku dziennym, że nie wspomnę o nagłym bezdechu, które trwa w momencie zaskoczenia problemem.
Przesadzam?
No dooobra, troszeczkę.
Niezależnie od tego…
W pracy najbardziej nie lubię braku pracy.
Bo ja nie potrafię udawać osoby zapracowanej……..
* Aniu, sama tego chcialaś:)