Kilka słów o kulturze wysokiej

Opera kojarzona jest od zawsze z kulturą wysoką. Zestawienie jej z hot-dogami, czy prażoną kukurydzą budzi powszechny niesmak…..przynajmniej teoretycznie.

Praktyczna Szwecja próbuje bowiem przełamać jej wizerunek poprzez zastosowanie pewnych odstępstw od, z dawien dawna, ustalonych reguł. Po pierwsze: bilety są dostępne w miejscach, których nigdy nie kojarzono ani z operą, ani filharmonią, ani nawet z teatrem. Można je nabyć na przykład w budkach z fast foodami, które stoją niemal na każdym rogu ulicy. Druga zmiana, myślę, że o wiele ważniejsza i trudniejsza do zaakceptowania, to strój, który dawniej obowiązywał widza. W Malmö nie obowiązuje. Można założyć dżinsy, kraciastą spódnicę, sweterek, legginsy czy inne niezobowiązujące i niewymagające finansowego nakładu ciuchy.

I gdyby przenieść temat  na polski grunt to właśnie o to chodzi. O nakłady finansowe. Nie jest problemem odnalezienie kasy biletowej jak może w Szwecji. U nas problemem jest …posiadanie „kasy”. A ściślej mówiąc, jej brak.

Jak człowiek, który ma 90 zł na przeżycie całego tygodnia, może te 90 zł wydać na bilet do opery?? I zaopatrzyć się w odpowiednio wyszukany strój?

Ja jestem w Warszawie już jakiś czas i powiem szczerze, że jeszcze nie wybrałam się do teatru. Oczywiście jestem w stanie zrozumieć, dlaczego bilety są drogie, ale to nie zmienia faktu, że zawsze mam ważniejsze wydatki niż chęć ujrzenia Małaszyńskiego na żywo.

Polska rzeczywistość, która pogrzebała już nie tylko zamiłowanie do muzyki klasycznej, ale także do posiadania oryginalnych płyt, oryginalnych ciuchów, własnych książek. Bo bez względu na przesłanie Kazika i innych osobistości, nikt nie kupuje podróbek z nadmiaru pieniędzy. I chociaż nie jestem też za wyrzucaniem pieniędzy na towar marnej jakości, bo często wychodzi się na tym o wiele gorzej, to jednak nauczyliśmy się żyć rezygnując, ograniczając potrzeby.

Więc pewnie w tym miesiącu też nie pójdę na żaden spektakl, grudzień jest wyjątkowo kosztownym miesiącem. Za to z całą pewnością kupię kolejną książkę Zafona, która już ukazała się w Empiku. Rewelacyjny pisarz, (przeczytałam jego poprzednie powieści jednych tchem), w dodatku hiszpański pisarz a jeśli ktoś jeszcze nie wie to się właśnie dowie, że uwielbiam hiszpańskie klimaty.

 I zdecydowanie polecam nowo wydany tomik poezji Tomka Pohla „Niedosyt”, (blog Tomka w linkach po prawej). Bo warto!!

Naczynia połączone

Jeżeli wyobrazić sobie tydzień jako twór w rodzaju naczyń połączonych, to doskonale można rozumieć, dlaczego mając beznadziejny poniedziałek, miałam też fatalny wtorek a środa stanowi tylko jego continuum.

Nie chcę myśleć o czwartku, trochę żeby nie wykrakać, trochę, żeby nie tracić nadziei, ale jeśli czwartek zależy od poprzednich (patrz obrazek poniżej) to i tak mam przechlapane.

Dobrze, że ktoś rozsądnie nie stworzył naczyń siedmioelementowych, wtedy wizja weekendu zapowiadałaby się równie czarująco, a tak mam jeszcze jakąś szansę.

Nawiasem mówiąc, kiedy skończyłam liceum, odetchnęłam z ulgą i nadzieją, że oto właśnie skończyłam z fizyką definitywnie. I z chemią. Jedyna chemia, na jaką liczyłam wtedy to ta między mną a nim. Natomiast wszystkie Mendelejewy i Newtony świata przestały dla mnie istnieć.

Do dzisiaj.

A skoro w tych naczyniach poziomy ustalają się na, w miarę równiej, wysokości, to nie mam co liczyć na zapewnienia Heraklita, że wszystko przeminie i po prostu, najnormalniej w świecie pójdę się upić.

Albo ewentualnie wybiorę się na zakupy.

Właściwie to drugie jest znacznie przyjemniejsze i w trakcie i po. Nie ma kaca … .czasem jedynie moralny, jeśli za dużo wydamJ

       

Z komplementami nigdy nie wie, oj nie wie się…

Czy wiecie, że w Warszawie jest aleja gwiazd? Gdybym osobiście, przypadkiem nie rozdeptała jednej takiej, też bym nie wiedziała. Oczekiwałabym, co prawda odcisku dłoni, albo chociaż stopyJ, uosobienia owej gwieździstości, ale w niektórych przypadkach byłoby trudno to zrealizować, słynna Marlin już przecież  nie żyje i prawdopodobnie nie żyła w momencie, gdy powstawała aleja.

A wlaściwie alejka.

Albo raczej chodnik.

Na złotym tle złotych gwiazd wyryto złote myśli wypowiedziane przez słynnego aktora czy aktorkę. Jedna ubawiła mnie szczególnie i należała do Burta Reynoldsa. Powiedział, że są trzy okresy w naszym życiu: Młody, stary i „świetnie wyglądasz”.

I tak sobie myślę, że zupełnie nie ma znaczenia, w którym z tym okresów naprawdę jesteśmy tylko…..kto patrzy:)

Pamiętam czas, kiedy jako dziecko wybiegałam myślami do odległego 2000 roku. Z przerażeniem myślałam o tym ile będę mieć wtedy lat (a zapewniam Was, że w 2000 roku byłam baaaardzo młoda:)). Jednak w swoim dziecięcym umyśle wydawało mi się, że tylko babcie i dinozaury żyją dłużej.

Wiele się od tamtej pory nie zmieniło.

(No może tylko to, że dzisiaj telefon i komputer mogę wrzucić do torebki, a wtedy telefonu nie mieliśmy w ogóle, bo miasto nie miało nowej centrali, a o istnieniu komputerów dzieciak nie miał zielonego pojęcia).

I tak sobie myślę, że lepiej uważać na serwowane komplementy bo niewinnym „świetnie wyglądasz” można kogoś pozbawić złudzeń:)))

Hiszańskie pomysły na życie…

Między niektórymi krajami dochodzi do osobliwej rywalizacji. Trochę na zasadzie: skoro wy legalizujecie związki homoseksualne, to my pozwolimy im adoptować dzieci; wy przymykacie oko na pornografię nieletnich to my nauczymy tych nieletnich tego, czego w innym kraju nie wie nawet dorosły.

Otóż na przykład Hiszpania wymyśliła warsztaty, na których młodzież ma zgłębiać tajniki masturbacji i uczyć się posługiwania erotycznymi gadżetami. W imię promowania uczuciowości i seksualności u młodzieży od czternastego do szesnastego roku życia. Wibrator i uczuciowość? Pejczyk i wrażliwość? Hm…dla czternastolatków?

No cóż, ja wiem, że mamy XXI wiek, wiem, że młodzież jest w sferze erotyki niezwykle wyedukowana, ale czy akurat wydatki na podobną edukację, w kraju, który stoi już nawet nie na skraju kryzysu, ale całkiem mocno w jego środku, są czymś najważniejszym?

Poza tym, każdy może sobie sam wzbogacić życie erotyczne jeśli będzie miał na to ochotę…..ale chyba jednak  trochę później, kiedy dojrzeje i zrozumie własną seksualność. Tutaj następuje dziwne, i jakby na siłę, przełamywanie kolejnej bariery. Zacofana dawniej Hiszpania pędzi ku nowemu, cokolwiek by to nie miało znaczyć. A tak na marginesie czy ta bardzo młoda młodzież, kiedy już nauczy się masturbować, kiedy już posiądzie tajemną wiedzę o zabawkach z seks-shopu, kiedy dowie się wszystkiego o pieszczotach, penetracji i prezerwatywach, będzie szczęśliwsza, poczuje się dowartościowana, spełniona? I co wtedy z jej …młodością?

Oczywiście, że sfera takiej intymności jest tak samo ważna jak sfera materialna i przyziemna. Jednak nie sądzę by stała za tym wszystkim chęć zapewnienia lepszej przyszłości hiszpańskim nastolatkom, myślę że raczej czysty zysk sklepu z gadżetami, który oficjalnie te warsztaty finansuje.

Bo przecież zawsze jak nie wiadomo o co chodzi, to z pewnością chodzi o pieniądze.

Religia i rozsądek

No i stało się.  Kolejna ofiara niezrozumiałej dla mnie rasistowsko-religijnej wojny. Kilka miesięcy temu została zabita muzułmańska kobieta, bo zakrywała twarz chustą. Inna muzułmanka wytacza proces pracodawcy, bo on oczekuje europejskiego ubierania się, wbrew jej wierze. W ubiegłym tygodniu emigrant z Rosji, którego pragnieniem jest stać się prawdziwym Niemcem, zadźgał (w sądzie zresztą) 31-letnią Egipcjankę procesującą się z nim za uwłaczanie jej godności.

I o ile uwłaczanie godności należy bezwzględnie karać o tyle noszenie hidżabu uznałabym dzisiaj za absolutnie zabronione w krajach niemuzułmańskich. Ze względu na bezpieczeństwo właśnie.

Jeżeli wyznawcy innych religii pokazują twarz, są rozpoznawalni, można zapamiętać rysy, owal głowy, jakieś znaki szczególne, to w dobie rozprzestrzeniającej się w zastraszającym tempie agresji, masowych aktów przemocy wobec drugiego człowieka, zakryta twarz umożliwia beztroskie dokonanie zbrodni. Łatwiej potem wmieszać się w tłum, łatwiej oszukać kamery, które ułatwiłyby ujęcie przestępców, a wiadomo, że mogą nimi być również kobiety, które coraz częściej biorą udział w atakach terrorystycznych.

Hidźab, tak samo jak kaptur, utrudnia szybkie ujęcie sprawcy, a przecież już jakiś czas temu mówiło się w USA o zakazie zakładania kapturów w miejscach publicznych.

Dlaczego więc nie wymagać od wszystkich tego samego? Mamy takie czasy, jakie mamy i wszyscy, bez wyjątku, powinniśmy się dostosować. Myślę, że może mieć tutaj miejsce bardzo prosta. ludowa zasada „jeśli wejdziesz między wrony, kracz jak i ony”. Muzułmanin w Europie odsłania twarz. Europejczyk  – zasłania ciało, z szacunku. Mimo europeizacji niektórych krajów islamskich.

Przecież to wszystko mogłoby być takie proste.

Kobieto, ty wiecznie wietrzna istoto

Zmieniają się mity, mody, postrzeganie, percepcja, zmieniają się obyczaje. Już nie śnimy wielkiego amerykańskiego snu, z kobietami w roli kucht domowych. Już nie wielbimy objuczonych ciężkimi, wypełnionymi upolowanymi cudem w sklepach artykułami, matek Polek. Nie piejemy z zachwytu nad szydełkującą lub wyszywającą staroświeckie serwetki babcią.

Signum temporis.

Lub: Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Jak kto woli.

Dzisiejsza kobieta to istota o wiele bardziej złożona niż ta sprzed 50 lat. Kobieta powojenna była szczęśliwa, że przeżyła wojnę, szczęśliwa, że może coś ugotować, wykarmić męża i dzieci (czasem dokładnie w takiej kolejności). Dorabiała się i żyła życiem rodziny, w początkowej fazie PRL-u również życiem kraju. Jej pragnienia, marzenia i radości były bardzo silnie powiązane z wyżej wspomnianymi aspektami.

Potem ewoluowała w kierunku, który może nie wszystkim się podoba, może nie wszyscy akceptują, ale jest to kierunek nareszcie zgodny w istotą człowieczeństwa. Punktem odniesienia jest tylko i wyłącznie ona. Szczypta egoistycznego spojrzenia na własne potrzeby i nadzieje jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Kobieta – menadżer, istota silna, władcza i posiadająca zdecydowaną wiedzę o tym czego, kogo i w jakim momencie chce. Kobieta – przyjaciółka własnej córki bardziej niż matka – krzewicielka patriotycznych ideałów, kupująca wspólne ciuchy, lansująca się na wieczną młodość. Kobieta – świadoma swojego prawa do bycia w centrum ……właściwie w centrum wszystkiego: zainteresowania, polityki, społeczeństwa, świadomości. Kobieta – ze skłonnością do depresji, popadania w przesadę, rozrzutności i oszczędności jedno po drugim i na przemian. Kobieta żyjąca własnymi zainteresowaniami, realizująca cele wytyczone dawno temu, nawet, jeśli przez moment leżały zapomniane w głębi duszy. Kobieta, która wie, że wolno jej czuć się źle, że ma wady, że ma prawo do odczuwania cierpienia, czasem próżna, częściej bezinteresowna. Kobieta, pragnąca ciepła tak samo jak tamta przed wojną. Kobieta, która za odrobinę miłości odda własną duszę.

Kobieta – nie anioł.

Kobieta – człowiek.

Scenka rodzajowa, czyli jak Carrefour uczy cierpliwości.

Bardzo często w porze lunchu robię zakupy w Carrefurze. Żeby potem szybciej wrócić do domu.

Dzisiaj również stanęłam przy kasie snując wizję przyjemnego wieczoru a kasjer onirycznie przeciągał artykuły ponad skanerem. Kiedy już wpakowałam wszystkie do siatki usłyszałam:

– Kurczę, nie ma pani gotówki?  Źle wbiłem….

Nie miałam, ale że chłopię było młode, widać, że dopiero przyuczało się do zawodu, wspaniałomyślnie zaproponowałam, że wypakuję zakupy a on je po prostu wbije jeszcze raz. Od początku. Na przelew.

– Nie proszę pani, tak nie można. Musimy poczekać na menadżera sklepu, żeby anulował transakcję.

Czekanie jak to czekanie, przedłużało się…

Przy następnej próbie okazało się, że należne mi punkty promocyjne (kto posiada kartę rodzinkę to wie) nie zostały poprawnie naliczone.

– Nie wchodzą proszę pani – powiedział młodociany kasjer patrząc na mnie, jakby niewchodzenie było wynikiem jakiejś wady we mnie a nie w urządzeniu. Ja zaś siłą woli zdusiłam przekleństwo, które nagle zaczęło mi się w myślach artykułować – Ale to nic, pójdzie pani do punktu obsługi klienta i tam na pewno doliczą, na podstawie paragonu.

Ok, dobra. Już nie tłumaczyłam jak dziecku, że w punktach obsługi klienta czeka się dłużej niż przy kasie a mój lunch, głównie dzięki niemu, zmierzał ku końcowi, zrezygnowana przytaknęłam.

Podałam kartę płatniczą, pan zrobił magiczny gest nad czytnikiem kart i…….w sklepie zgasło światło.

Nie denerwować się, nie denerwować się, nie denerwować się – powtarzałam w myślach jak mantrę, oddychając głęboko i powoli.

Nie mamy wpływu na niedoświadczenie i zwykły pech.

Byłam cierpliwa i spokojna. Naprawdę, przez cały ten długi czas byłam cholernie cierpliwa i cholernie spokojna.

Wybuchłam dopiero wtedy, gdy jakiś bubek w garniturze z napisem ochrona sklepu, a zachowujący się, co najmniej jak jego właściciel, zaczął w sposób arogancki i nonszalancki wypraszać klientów ze sklepu. A chamstwo mnie rusza bez względu na miejsce, porę dnia i głębokie pokłady cierpliwości.

No i mantra poszła w…..w…… no poszła w diabły!

Bycie blogerem. Świadoma praw i obowiązków…

Nowelizacja prawa prasowego zmienia troszeczkę status blogera, co jest dziwne samo w sobie, ponieważ blogów nie uważa się za prasę i ciągle jeszcze nie traktuje serio.

Nie musimy rejestrować naszych blogów w sądzie i to jest akurat plus „dodatni”. Nie możemy natomiast powoływać się na tajemnicę dziennikarską, więc w przypadku zamieszczenia notki o treści, którą zainteresują się organy ścigania, będziemy zobowiązani do wskazania informatora. I to jest plus „ujemny”, niemniej jednak, według mnie, nadal plus. Sądzę, że ograniczy to trochę wypisywanie bzdur w sieci, unikniemy oczywistych kłamstw, a jeśli kogoś poniesie zbyt wybujała fantazja, będzie musiał wziąć pod uwagę możliwość, że ktoś go z tego bujania rozliczy.

Rada Europy patrzy na problem trochę inaczej: każdy, kto przekazuje treści społeczno – polityczne (a więc także bloger), nie ważne, jakim nośnikiem przekazu operuje, może powołać się na ochronę tajemnicy. Polacy, dumnie obnoszący się ze swoją europejskością, nie korzystają z tych samych praw co reszta Europy. My zawsze musimy się przed kimś, z czegoś tłumaczyć, o coś dopominać. Dlaczego by więc teraz miało być inaczej?

Biorąc pod lupę mój blog, nie widzę problemu, po prostu, kiedy będę fantazjować z premedytacją, zasygnalizuję to odpowiednim komentarzem, podawania nazwisk i znaków szczególnych unikam. A jeśli ktoś uzna, że opisywana historia coś mu przypomina, to……cóż….jestem świadoma praw i obowiązków wynikających z……

A życie toczy się dalej

Kiedy odchodziłam z mojej poprzedniej firmy wielokrotnie słyszałam komentarze w stylu: „No to bez pani wszystko do d…!”.

Oczywiście, że nie wszystko, tylko to jedno.

Oczywiście, że nikt nie jest niezastąpiony.

Oczywiście, że było mi miło tego słuchać, bo świadczyło jednak jakoś o tym, jak postrzegano mnie i moją pracę na tle całości.

No i firma padła.

Wcale nie jest fajnie o tym czytać, choć spełnienie proroctwa świadczyłoby na moją korzyść.

Ale pycha i żarty na bok.

Ciągle jestem emocjonalnie związana z tamtym miejscem, tamtymi ludźmi i najnormalniej, tak po ludzku jest mi żal straconych szans, przepracowanych lat i wspomnień.

Nadal jestem wściekła, kiedy pomyślę sobie, że mogło być inaczej, ale że gdybanie nie ma sensu, więc oszczędzę Wam tych wszystkich „jeśli” oraz „gdyby”, bo życie to ciąg przyczynowo-skutkowy i każde ogniwo łańcucha musi zaistnieć, żeby powstał splot.

Nawet wtedy, gdy kolejne elementy są zdeformowane i nie cieszą oka.

 

A tak chciałabym w tej deformacji doszukać się fantazji autora!

Komentarz muzyczny  TU

 

Bez powodu

Nie pisałam bo nie mogłam, nie miałam czasu, nie miałam o czym a tak o niczym to bez sensu, bo ileż można, bo znudzona, bo zapracowana, bo bez pomysłu, bo z pomysłem, bo pogoda nijaka, bo zimno, bo deszcz, bo się przejaśniło, bo grypa…..itp itd.

Nie byłam w dobrym nastroju, ale to akurat, jak się okazuje, nie powinno być tłumaczeniem.

Wyczytałam w dzisiejszym „Metrze”, że w świetle ostatnich badań naukowych, człowiek w złym nastroju łatwiej się skupia i poświęca więcej uwagi problemom, o których myśli. Dzięki temu szybciej i lepiej je zapamiętuje. I wiecie…..coś w tym jest.

Po ostatniej akcji, kiedy odkryłam swój własny błąd sprzed miesiąca, jestem jeszcze bardziej skupiona i skoncentrowana. Wykrakałam sobie, co prawda, mnóstwo pracy, więc ta koncentracja stała się jakby à propos, ale też wiadomo, że przy większej jej ilości łatwiej o kolejny błąd. Dlatego się skupiałam i skupiałam i skupiałam, a właściwie to skupiam się nadal. Do bólu:-)

Natomiast brak dobrego nastroju powinien był mi pomóc, przynajmniej w teorii opisanej powyżej. To się akurat na pewno okaże……za jakiś czas.

Za to zrobiłam na szydełku piękną chustę.