Bez ciśnień

Stali czytelnicy mniej więcej wiedzą ile mam lat. Inni dobrze kombinują przeliczając w myślach wiek dzieci, coś tam odejmują, coś tam dodają i coś im tam wychodzi.

Przypomina mi się w tym momencie słynny Steve, czyli Stefan Nieznanowski, profesor literatury staropolskiej na lubelskim UMCS. Żeby rozbudzić swoich studentów, robił przerwy w wykładzie i zaczynał opowiadać kawały, jakieś ciekawostki dotyczące tej konkretnej epoki, która nas w danym momencie usypiała. Pewnego razu przeczytał fragment staropolskiego pamiętnika.

Nie, to nie było nudne:-).

Lubiłam takie historyjki, bo one wiele mówiły o dawnym życiu, o ówczesnej rzeczywistości, tej niezwykłej dla nas, staropolskiej codzienności. Cytowany przez profesora autor relacjonował, że: „30 letnia staruszka nie mogła przejść przez ulicę”, wzbudzając tym śmiech wypełnionej po brzegi auli*. Nie pamiętam już przyczyny owej niemocy, może było to błoto, które wylewało się z rynsztoków, gdy deszcze przepełniały kanały ściekowe, może jakiś inny powód, który z całą pewnością nie wiązał się z ograniczeniami ruchowymi czy zdrowiem opisywanej kobiety.  Rozbawiło, a może bardziej zszokowało nazwanie 30-latki staruszką. Szokowało mnie już wtedy, kiedy do wieku owej staruszki było mi, jak stąd do… Warszawy. Szokowało, kiedy obchodziłam 30-tkę ale już jakby z innego powodu:)

Zaczęło śmieszyć kiedy minęło kolejnych parę lat:)) No bo co mam powiedzieć?

Że posunęłam się za daleko?:))

*PS.  Na wykładach Aula zawsze bywała wypełniona po brzegi, ponieważ pan profesor miał fotograficzny wzrok i doskonale pamiętał, kto przychodził na jego wykłady, a kto nie, co potem skutkowało na egzaminie ustnym:-)

***

        

Moi Drodzy, mija kolejny rok spędzony z Wami w tym szczególnym,

 dla mnie ciągle wyjątkowym, miejscu.

Cieszę się mogąc znów złożyć Wam życzenia radosnych

 i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia,

dobrych dni w gronie rodziny i przyjaciół,

 w ciepłej atmosferze ludzi bliskich sercu.

Tylko wtedy można naprawdę docenić zastawiony stół,

piękną kolędę, wspaniałe prezenty.

Bo to co niematerialne tkwi głęboko w sercu.

I pozostaje tam na zawsze.

 

                                                      Caffe

Grunt to dobry pomysł

W poszukiwaniu pieniędzy ludzie wpadają na różne genialne pomysły.

Jedna dziewczynka na przykład, zlicytowała na aukcji swoją cnotę. Podobno potrzebowała pieniędzy na zakupy, więc słusznie uznała, że na ten asortyment będzie popyt. To towar dosyć deficytowy, zwłaszcza w erze „mocno wyedukowanych nastolatek”.

Celowo nie zadaję pytania, czy aukcja nie była przypadkiem jedną wielką ściemą, bo do finalizacji i tak nie doszło. Zgłoszonym „produktem” bardzo szybko zainteresowała się lokalna policja, może nie dosłownie, choć pewnie dosłowność byłaby mile widziana, ale na tyle skutecznie, że aukcja zniknęła z portalu.

Po doniesieniach sprzed miesiąca, że jakaś wnuczka próbowała sprzedać w Internecie swoją babcię….już nic mnie nie dziwi. Podobno tamto ogłoszenie było żartem, podobno nawet pomysłem rzeczonej babci. No cóż, każdy ma inne poczucie humoru.

Zastanawiam się tylko…..

Co by tu zhandlować, żeby się dało potem za to kupić mieszkanie w Warszawie?? Im bardziej niedorzeczne „coś” tym większą osiągnie cenę.

Do dzieła!

Czekam na pomysłyJ

Przedświąteczne szaleństwo

Płacąc za poranne zakupy stałam się mimowolnym świadkiem rozmowy dwóch kasjerek, którym najwyraźniej nie przeszkadzał fakt, że ktoś je słucha.

Rozmawiały o przygotowaniach.

Świątecznych.

Jedna narzekała, że nie ma kiedy sprzątać, bo ciągle pracuje, druga, że sprzątała cały weekend, że nie miała biedulka czasu na ugotowanie obiadu.

Bo sprzątała.

Licytowały się, która jest bardziej zmęczona, zestresowana zbliżającymi się dniami, niezadowolona z życia, która ma, w związku z powyższym gorzej, jakby ta, co ma gorzej miała przez to lepiejJ

Pomyślałam wtedy, że świat zwariował. Nie pierwszy raz ostatnio przychodzi mi taka refleksja do głowy, ale tym razem zdumienie dominowało nad świadomością zwariowania.

Święta mają być przyjemnością, radością, oczekiwaniem. Czasem ukojenia, spędzonym z rodziną, czasem medytacji (lub religijnej zadumy), modlitwy (lub filozoficznego zamyślenia), w każdym razie czasem, w którym nasze wnętrze nabiera blasku i życiodajnej siły. W teorii.

W praktyce następuje galopada po sklepach, pucowanie domu, jakbyśmy go nie sprzątali, co najmniej pół roku, szaleństwo z myciem okien, praniem, prasowaniem, gotowaniem i już nawet nie wiem, co tam jeszcze. Ludzie stają się nieuprzejmi, a w pogoni za realizacją przedświątecznych wytycznych tracą z oczu główny cel.

I potem łamią się opłatkiem zmęczeni przygotowaniami, które tak naprawdę nie mają znaczenia.

Krewniacy

Do jednego z warszawskich sądów wpłynął wniosek o upadłość spółki ściśle powiązanej z pewną fundacją, która kiedyś była (może zresztą i nadal jest) bardzo znana z organizowanej akcji „Krewniacy”. Okazuje się, że spółka nie wywiązała się ze swoich zobowiązań finansowych wobec firm, z którymi łączył ją, już nie fundacyjny biznes. Natomiast właściciele samej fundacji, za pieniądze zarobione na organizowanych akcjach charytatywnych, …..na przykład umeblowali sobie dom, nawiasem mówiąc niemały.

Akcję „Krewniacy” pamiętam doskonale, ponieważ oprócz naprawdę wartościowego przesłania, jakim było zachęcanie do oddawania krwi, twarzy użyczyło jej wielu znanych artystów, aktorów, sportowców, czy celebrytów znanych z TV. Wiadomo, że jeśli ktoś medialny, wzbudzający zaufanie poświadczy samym sobą, efekt murowany. Ludzie stają się ufni, życzliwsi, chętniej sięgają po portfele tudzież książeczki czekowe. Ewentualnie podwijają rękaw i oddają to, co przecież najcenniejsze.

Dzisiaj natomiast pozostaje zażenowanie i wniosek, że stara, trochę zmieniona na potrzeby notki prawda jest nadal aktualna:

„Z krewniakami to najlepiej się wychodzi na zdjęciu” ….. dosłownie i w przenośni*

 

 

*W czasie trwania kampanii wydrukowano setki zdjęć, kalendarzy i plakatów, przedstawiających uczestników ubranych w czerwone koszulki z wydrukowanymi nazwami różnych grup krwi.

Homeopatia??

W wyścigu na najbardziej szokujący pomysł edukacyjny, po Hiszpanii przyszła kolej na Danię. Ta w trosce o swoich obywateli przygotowała kampanię przeciwko przemocy domowej. Cel bardzo szczytny, my w Polsce też borykamy się z problemem i to wcale nie małym. Codziennie czyta się o aktach przemocy wobec osób, które są niby najbliższe i rzekomo takie kochane, a zadają ból i ranią bardziej niż mógłby to zrobić obcy człowiek.

Narzędziem owej kampanii jest umieszczona w Internecie gra „Uderz dziwkę”. Chodzi o to, by walczyć ze swoją agresją wirtualnie katując młodą kobietę, która po kliku ruchach myszką (jeden ruch – jeden cios), zamienia się w zapłakaną, posiniaczoną i pokrwawioną ofiarę. Ofiarę, która może jedynie wulgarnie reagować na kolejne ciosy. Po skończonej grze pojawia się hasło; „jesteś 100 procentowym gangsterem”.

Ja jednak czegoś nie rozumiem, więc jeśli przeczyta moją notkę psycholog, a może lepiej psychiatra to niech mi to wytłumaczy. Piotruś Szpan by się przydał, ale chyba już tu nie zagląda.

Czy po przeczytaniu takiego komunikatu gracz ma się czuć dumny, czy raczej winny? Do czego taka gierka prowadzi? Czy w ogóle można agresję zwalczać agresją? Nawet jeśli tylko wirtualną.

Czy w końcu, jeśli ktoś już i tak bije, to gra zrobi na nim jakiekolwiek wrażenie i przestanie bić? Czy może raczej ten, który nigdy nie podniósł ręki na skutek zabawy „otrzaska się” z tematem, zobojętnieje na ból i przemoc?

Trochę dużo tych pytań ale niech będzie jeszcze jedno…

Bo może wrażliwsi pozostaną w miejscu, w którym są….ale co z tymi podatnymi na wpływ i niezrównoważoną fantazję?