Historia z życia, nie z książki…

Zarzucono mi stronniczość w ocenie charakterów mężczyzn i kobiet. Słoneczko, patrzę na świat okiem kobiety, więc nic dziwnego, że bardziej zwracam uwagę właśnie na krzywdę kobiet, co nie znaczy, że je gloryfikuję i że nie widzę odchyleń.

Historia, którą za chwilę przytoczę jest tego przykładem i wydarzyła się naprawdę.

Poznali się w szkole średniej. Właściwie różnili wszystkim, zainteresowaniami, sposobem wypowiadania się, obyciem. Ona pochodziła z małego miasteczka i bardzo długo maskowała swoją chęć wyrwania się do większego. Chłopak był przystojny i z samochodem marki łada. Na ówczesne czasy rewelacyjna partia, okraszona w dodatku burzą kruczoczarnych włosów i bardzo sympatycznym uśmiechem. Ona może zachowałaby jakiś urok, gdyby nie zbyt ostry makijaż, zupełny brak elokwencji za to nadmiar błędów językowych.

Zawsze zastanawiałam się, co w niej widział, potem on sam zadawał sobie to pytanie, jednak 25 lat temu był po prostu zakochany. Ślub, dziecko i……koniec czegoś, co nigdy nie było sielanką.

Przed ślubem zawsze otaczali go przyjaciele, chodził na dyskoteki, grał w zespole gitarowym, po latach, ze zdziwieniem odkrył, że jest sam. Każda impreza, każda domowa uroczystość kończyła się albo awanturą, ale ośmieszaniem go przed gośćmi, dlatego przyjaciele już nie chcieli ich odwiedzać Z czasem przychodzili coraz rzadziej i na coraz krócej. Aż w końcu przestali.

A dla niej każdy powód stawał się dobry, żeby mu uprzykrzyć życie. Rozmowę prowadziła zawsze w jakimś konkretnym celu, którym było albo udowodnienie mu, że nie nadaje się do niczego albo ubliżenie wprost. Nie potrafił się „dorobić”, nie był zaradny, nie umiał się sprzedać, właściwie to nie był jej do niczego potrzebny. I utył, a ona nadal taka zgrabna!. Zaczęła go izolować od wszystkich wspólnych interesów, jakie prowadzili a po kryjomu odkładała pieniądze na drugie konto.

Nie wystarczało jej oczywiście, że źle dzieje się w domu, starała się nastawić przeciwko niemu rodzinę, znajomych i tych wszystkich, którzy już nie przychodzili, więc nie mogli właściwie ocenić sytuacji. Przybiegała z płaczem, że ją bije, dzwoniła na policję, kłamała. Prawdopodobnie, gdyby nadal byli razem, zakaz psychicznego znęcania się nad domownikami byłby bardzo a propos. Potrafiła to robić doskonale, jednocześnie przerzucając odpowiedzialność na niego. Własnemu dziecku wytykała, że jest grube, tępe i nie nadaje się do niczego. Że jest nieodrodnym dzieckiem swojego tatusia, który  przecież też jest gruby i tępy. Potrafiła uderzyć w twarz własną córkę, zwymyślać syna, zrobić awanturę teściowej. Zresztą to wszystko jej wina, wychowała maminsynka.

Długo nie wiedział, że go zdradza, nie wyobrażał sobie po prostu, że ktoś jeszcze mógłby się nabrać na jej sztuczki. To go uratowało. Jej miłość do innego mężczyzny dała mu upragnioną wolność. Dzieci pewnie zawsze będą w sobie nosić żal i piętno przedziwnego rozdwojenia osobowości matki, która na przemian kochała i odrzucała emocjonalnie.

Chora kobieta czy kobieta zła? Zło istnieje i nie można go ciągle tłumaczyć chorobami czy nieszczęśliwym dzieciństwem. Takie argumenty mogą stosować psychologowie, ja wierzę w złe lub dobre intencje. Tu od samego początku z jej strony były tylko te złe.

 

Przemoc pod kontrolą?

Nasz rząd czasem miewa genialne pomysły. Naprawdę! Ostatnio pojawiły się pogłoski, że wprowadzi zakaz przemocy psychicznej w związkach! Jakie to szczęście dla nas Polaków, że mieszkamy w kraju tak dbającym o swoich mieszkańców,  niech żałują inne narody, niech wzdychają Amerykanie i …..nawet Ci szczęśliwi Kostarykańczycy!  

Bo przecież jak rząd wprowadzi zakaz to nareszcie będzie zakazane a w obliczu takiego zakazu, zakazanego nikt czynić nie będzie! Tak jak ze wszystkimi zakazami się dzieje prawda?

Bo skoro już taki zakaz pojawi się w kodeksie cywilnym, to dobro zapanuje nad złem, mężowie nie będą się znęcać nad żonami, żony przestaną dołować mężów, a i jedni i drudzy przestaną odreagowywać własne niepowodzenia na dzieciach. Wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie!

Koniec bajki.

A morał?

Zamiast morału pytanie, w jaki sposób ów pomysł rząd zamierza wcielić w życie, bo przecież samo zapisanie go w kodeksach jeszcze rewolucji nie czyni. Nasza władza wykonawcza, jak zresztą każda inna…..cieniutko przędzie, oj cieniutko…stąd mój obecny tu i ówdzie sceptycyzm. Z góry proszę decydentów o wybaczenie.

Kolejne pytanie, to w jaki sposób osoba gnębiona będzie mogła udowodnić przestępstwo? Kto uwierzy w coś, co zwykle dzieje się za zamkniętymi drzwiami, w zaciszu własnych czterech ścian? Taki toksyczny partner jest najczęściej niezwykle sympatyczną osobą dla postronnego widza, wzbudza zaufanie, wzbudza szacunek i ogromne zdziwienie, kiedy prawda wychodzi na wierzch. „Przecież to taki porządny człowiek”.

Właśnie dlatego przemoc psychiczna jest gorsza od fizycznej, nie pozostawia zewnętrznych śladów, po których moglibyśmy się zorientować, że coś w danym związku jest nie tak. Przemoc psychiczna doprowadza do stanów lękowych, depresyjnych, samobójczych. I zwykle, do ostatniego momentu nikt nie chce zająć stanowiska, bo przecież „to tak nieładnie mieszać się do cudzego życia”, tłumaczymy sobie, że „kij ma zawsze dwa końce”, że „prawda zawsze leży po środku”. A potem szok spływający na słuchacza jak kubeł zimnej wody, bo ktoś odebrał sobie życie, lub na tyle odizolował się od świata, że bez pomocy specjalisty nie jest w stanie sobie poradzić.

Nie neguję zapisu zakazującego przemocy psychicznej. Wszyscy wiemy, że taka przemoc jest zła. Jednak najpierw zastanowiłabym się, co zrobić, by ten zapis był przestrzegany i jak kontrolować to, co (tak na marginesie mówiąc), mogłoby być uregulowane zwykłym, ludzkim sumieniem.

Pomarzyć…

Spełnione marzenia to nie świeże bułeczki. Nie dostaniesz ich w sklepie na rogu tylko dlatego, że masz na nie ogromną ochotę, gotówkę w kieszeni i wstaniesz z samiutkiego rana, żeby przynieść do domu jeszcze ciepłe.

Nie spełniają się więc dlatego, że ich pragniesz, tylko dlatego, że przychodzi na nie pora.

Czasem nie spełniają się w ogóle.

Większość moich marzeń spełniła się. Te najważniejsze raczej tak, niektóre dosyć ważne raczej nie. Jeszcze inne są w trakcie spełniania i chyba zajmie im trochę czasu, zanim napiszę „well done!!”.

Może po prostu trzeba wiedzieć, czego pragnąć i nie stawiać sobie od razu zbyt wysokiej poprzeczki? Może także i w tym przypadku lepiej stosować metodę małych kroczków.

Nigdy nie ma tak, że sobie coś wymarzymy i bach! Mamy!

To proces, w trakcie którego marzenia uczą nas cierpliwości, każą konfrontować pragnienia z rzeczywistością. Pokazują jednocześnie, że nie można spisywać ich na straty, że każdy podjęty trud w kierunku realizacji prowadzi do czegoś dobrego. Czasem pokazują, że urzeczywistnione coś, wcale nie jest tym, o co nam chodziło na początku. Zmieniają nasz punkt widzenia, wzbogacają o nowe, nieznane wymiary.

I nigdy nie wolno mówić „nigdy!”

Bo przecież widziałam Piramidy, a kiedy byłam nastolatką, tego typu podróże wydawały mi się abstrakcją, czymś nieziszczalnym. Podróżowałam po Nilu, oddychałam afrykańskim powietrzem…..

Myślę, że marzenia spełniają się dopiero wtedy, kiedy dojrzejemy emocjonalnie. Taka właśnie dojrzałość musi się dokonać, żebyśmy mogli docenić i właściwie postępować ze spełnieniem. Tylko dobrze wykorzystane, dobrze ulokowane przynosi wymierne korzyści, czasem otwiera nowe horyzonty i najnormalniej w świecie cieszy.

Warto marzyć.

Chciałam być konsekwentna

i obowiązkowa, więc z nastaniem Nowego Roku zaczęłam wstawać razem z pianiem koguta.

No wiem, że w tutaj koguty nie pieją, dlatego jako punkt odniesienia przyjęłam godzinę 5 rano, sądząc, że będzie wystarczającym wyzwaniem.

Pierwszego dnia było cudnie, wstałam rześka, pełna sił i zapału do pracy twórczej.

Drugiego dnia tak samo.

Trudności pojawiły się dnia trzeciego.

Znienacka.

Jak to zwykle bywa.

Zaczęło się oszukiwanie snu, przestawianie funkcji „drzemka” w nieskończoność. Potem było coraz gorzej, do tego stopnia, że w jakimś momencie nie wstałam w ogóle. Znaczy w ogóle rano, bo wstać do pracy się zmusiłam (szyk celowo przestawiony……jakby co).

Łatwo nie jest, ale kto powiedział, że będzie łatwo?

To trochę tak, jak z moim jednym wyjściem na lunch przy -10 stopniach mrozu. Pierwsze minuty, zwłaszcza w poświacie cudnie świecącego słońca, były fantastyczne. Aż głęboko westchnęłam z zachwytu łowiąc jednocześnie przelatującą przez głowę obietnicę, że będę tak spacerować codziennie, bo to hartuje, bo fajnie, bo pięknie, bo zdjęcia itp.

Po 10 minutach poczułam lekkie szczypanie w stopy, zarejestrowałam, że rękawiczki też jakby przestały pełnić swoją funkcję. Po kolejnych dziesięciu wyobraźnia zaczęła podsuwać obrazy Eskimosów wędrujących po zlodowaciałej Arktyce. Nagle przypomniało mi się dawno temu wyrzucone, bo niemodne, ale cieplutkie, futro. I kominek w zaprzyjaźnionym domku. Oraz kaloryfery za mocno grzejące w moim mieszkaniu.

A potem, szybko wracając do pracy, to już się tylko cieszyłam, że nie jestem Małyszem.

W temacie….

Pisanie o sprawach z życia społeczno – politycznego (z tego drugiego rzadziej) wzięło się z najnormalniejszej niechęci do podejmowania tematów damsko – męskich. Bo tyle już tego było, i u mnie, i wszędzie dokoła, że chyba miałam przesyt.

Poza tym wkurzało mnie, że każde takie opowiadanie wzbudzało podejrzenie……czy ta Caffe przypadkiem nie pisze o sobie. I nawet, jeśli jedna czy druga osoba nie zadała pytania wprost, to ono było, w oczach, między wierszami, w e-mailachJ Może w takim razie nie jestem jeszcze gotowa, żeby udostępnić szerszej publiczności tego, co napisałam, zwłaszcza tego, czego nie umieściłam na blogu. Gdybym była, wisiałoby mi kto, co, kiedy i gdzie.

Ale to nie znaczy, że tych spraw nie zauważałam czy przestały istnieć. Ja je po prostu celowo, najnormalniej w świecie, ignorowałam.

Ignorowałam również pojawiające się czasem próby powrócenia do opowiadań, do historii kobiet, które lepiej lub gorzej, próbują sobie radzić w życiu z mężczyznami. Lepiej lub gorzej bez nich. Moje bohaterki przestały do mnie mówić, więc jak miałam opisać ich dalsze losy?

Właściwie to nie dzieje sie nic szczególnego i chyba właśnie to, a nie brak weny sprawia, że opisuję jedynie swoje refleksje na tematy, które mnie poruszą czy zaciekawią.

Ostatnio spotkałam się z przyjaciółką, której nie widziałam pół roku. Nie było nam wcale do śmiechu, kiedy uświadomiłyśmy sobie, że gdyby nam ktoś 2 lata temu powiedział, że znajdziemy się w takim miejscu, w jakim jesteśmy dzisiaj, obie popatrzyłybyśmy na delikwenta z politowaniem. Bo wtedy takie zmiany wydawały się niemożliwe. A 2 lata temu był rok szczególny dla nas obu. Dzisiaj żadna nie wyobraża sobie poprzedniej codzienności. Sama widzę swoje rozchwianie, to ciągłe balansowanie, żeby zachować równowagę i jednocześnie nie stracić czegoś, co może stać się kolejnym znakiem. Pamiętacie moją notkę o znakach? Ciekawe czy ja ciągle jeszcze jestem na etapie realizacji odczytanego znaku, który otworzył nowy etap, czy może powinnam się dobrze rozejrzeć dokoła. Może tuż obok, w zasięgu ręki jest ten następny, którego jeszcze nie dostrzegam?

 

 Notka tylko kilka dni temu napisana, a już częściowo nieaktualnaJ

A i moje bohaterki chyba jeszcze nieśmiało, cichutko ale coś jakby….jakby…..J

Czy Bóg to przewidział?

Gdyby Bóg przewidział, do czego doprowadzi podział płci, pewnie stworzyłby obojnaków.

Tymczasem stworzył mężczyznę na obraz i podobieństwo swoje, a potem, „uczynił mu pomoc w postaci niewiasty”. Pomoc, ale nie zabawkę, nie rzecz ani worek treningowy!

Uczynił drugiego, równowartościowego człowieka, pobłogosławił ich oboje i nakazał rozmnażanie, zaludnianie ziemi.

To tyle jeśli chodzi o powtórkę z Biblii.

Jaki użytek robi z boskiego aktu, rzekomo wierzący, mężczyzna?

Będę teraz uogólniać, ale wolno mi, bo krew się we mnie burzy po lekturze takich artykułów jak ten z Rzeczpospolitej pt. „Krwawa pasterka w Egipcie” (8 stycznia br.). Będę krytykować, bo wszelkie, czynione przez mężczyzn zło uderza w nas – kobiety.

Egipscy muzułmanie otworzyli ogień przed chrześcijańskim kościołem zabijając siedem osób. Podobno w odwecie za gwałt dokonany przez kopta na 12-letniej muzułmance, który to gwałt był z kolei odwetem za gwałt muzułmanina na chrześcijance.

Skrzywdzili bezbronne dziewczynki i co? Czy w ten sposób oczyścili swoje religie z nienawiści, czy akty okrucieństwa wobec dzieci ucieszyły Boga i Allacha? Gwałt nie doprowadził do zawarcia pokoju. Nigdy do niego nie prowadzi.

Myślę, że w jakiś pokręcony sposób, na przestrzeni wieków, narodziła się nowa wiara, w którą uwikłani zostają niektórzy mężczyźni, sekta wszechmocnego penisa!

Wojny religijne zawsze przekraczały granice zakreślone miłosierdziem i zawsze krzywdziły kobiety. Mężczyźni zdają się zapominać, że gwałcąc może nie pozbawiają życia, ale okaleczają ciało i pozostawiają znacznie trwalszy ślad w psychice. To okrutne tym bardziej, że w identyczny sposób nie można potraktować mężczyzny. Natomiast można go skrzywdzić krzywdząc jego córkę, matkę, żonę, siostrę, … kobietę. I to chyba jest w tym wszystkim najtragiczniejsze. To zawsze uderza w nas!

I myślę, że jeśli Bóg istnieje, a głęboko wierzę, że tak, jest mu dzisiaj ogromnie wstyd. 

Agentos …. Polakos

Warszawski światek artystyczny podzielił się na dwa obozy tuż po tym, jak wybuchła bomba w postaci zatrzymania Weroniki M. Chyba już nie dodam „P”, bo zdaje się, że owego P miała się prawnie zrzec.

Jedna grupa, nazwijmy ją grupą wsparcia, nie pozostawiła na pracowniku CBA suchej nitki. Druga grupa uradowana zacierała ręce, że komuś dokopano i znowu wyeliminowano konkurencję.

Tymczasem agent Tomek, niewiele sobie robiąc z zamieszania, jakie wywołał, zaszywszy się gdzieś w ukryciu, (kto dzisiaj używa imiesłowu przysłówkowego uprzedniego Caffe!) istniał sobie nadal. I nadal o nim pamiętano, o czym świadczy wyróżnienie jakie otrzymał od „Gazety Polskiej” za bezkompromisową walkę z korupcją.

To co, że nieetyczną walkę, czyż walcząc z oszustami należy grać fair?

Przecież to makiawelizm w czystej postaci. Piękny Tomek dążył do celu wszelkimi dostępnymi środkami. Nie bez własnej przyjemności jak mniemam. A i dostępność środków była bardzo bogata. Ciekawa jestem, czy gdyby tak porównać to ile pieniędzy wydał w trakcie prowadzonej akcji, nie okazałoby się, że kwota jest zbliżona do łapówki, jaką kusił Weronikę? Czy CBA na to stać? To znaczy, czy nas Polaków stać na finansowanie aż tak rozrzutnych działań? Ok., należy walczyć z korupcją, a w związku z tym uwiarygodniać własnych pracowników, zabezpieczać im tajność, ale rozmach finansowy tego przedsięwzięcia trochę przerasta moją wyobraźnię.

A wracając do sprawy Beaty S. i seksownej pani prawnik, to przypomina mi się pewien dowcip, który zapewne wszyscy znają: „Pewna staruszka została okradziona przez młodego, przystojnego mężczyznę. Zginęły pieniądze, które trzymała w podwiązce pod spódnicą.

– Babciu, to babcia nie widziała, jak on po nie sięgał?? – pyta zdziwiony policjant.

– Oczywiście, że widziałam, ale myślałam, że on w uczciwych zamiarach!”

Nowy Rok, nowe plany

Narzuciłam sobie noworoczną dyscyplinę. Wróciłam do dawnych pomysłów, dawnych marzeń. W związku z powyższym wstaję teraz o 5 rano i pracuję, piszę, piszę, piszę.

To co zaczęło się wykluwać w mojej głowie jest jednak zbyt osobiste. Dzisiejszy poranek przepłakałam. Wspomnienia, które zaczęły wypływać, jedno po drugim, odkryły coś, co wydawało się zapomniane a jednak tkwiło we mnie. Dlatego zastanawianie się nad każdym słowem było z jednej strony prawdziwym wyzwaniem, z drugiej zaś, sprawiało mi ogromną radość. Wiem, że piszę trochę niedorzecznie, ale taka radość przez łzy naprawdę istnieje.

I możliwy jest stan totalnego rozbicia przy równoczesnym zadowoleniu z siebie i ogarnięciu własnego umysłu spokojem .

Nie zaryzykuję stwierdzenia, że ocieram się o szczęście. Jednak w ostatnich dniach wszystko zaczęło się dobrze układać. Nowy Rok przyniósł mi wspaniale prezenty a jako bonus dorzucił ten, którego potrzebowałam.

Cel.

Bez określenia go działamy po omacku. Musimy wiedzieć co chcemy osiągnąć, żeby nasze działania wypełnić treścią. Może potrzebowałam rygorystycznego planu, żeby pokonać lenia, który zagnieździł się tu ostatnio, zaczęłam wymagać od siebie tego, czego nikt nie wymagał ode mnie. Jestem zadowolona i chociaż teraz mój czas skurczył się do nieprzyzwoitych rozmiarów to paradoksalnie właśnie ten brak wpływa mobilizująco.

Rozumiecie coś z tego? Bo ja nieJ

Posylwestrowo

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!!

Ale nie będzie o Sylwestrze, bo ten jak zwykle był w gronie przyjaciół (i w tym roku dodatkowo również w gronie przyjaciół przyjaciół), więc jak zwykle klimat świetnej zabawy, tańców, hulanek i swawoli w takiej ilości, w jakiej mieliśmy na nie ochotęJ

A ochota była do bardzo późnego poranka. Również z tego powodu, że nasze mieszkanie okupowała grupa nastolatków, która liczyła, że powrót rodziców (nie napiszę „starych”, bo mi nie przejdzie przez klawiaturę) opóźni się,…. Najlepiej do popołudnia.

Bbw….oni cały czas siedzą w pokoju obok!:))

Ale byliśmy nastolatkami to wiemy, tak?  Więc jak na dobrych rodziców przystało, wróciliśmy naprawdę późno i szybko zeszliśmy z oczu kochanej młodzieży. O spaniu nie było mowy, ale mogłam sobie pomyśleć, pomarzyć, powspominać.

I kiedy tak leżałam wsłuchana w śmiechy dobiegające zza ściany przypomniała mi się jedna z moich wycieczek. Wspomnienia na przekór mroźnemu porankowi (w drodze z Sylwestra naprawdę porządnie zmarzłam) popłynęły w kierunku …Wisły (jak to z pływaniem bywa) i jednej z moich rowerowych wycieczek z cyklu „Poznaję Warszawę”.

Tamtego dnia było wyjątkowo ciepło, w powietrzu od kilku dni wisiała burza, więc szybko wróciłam z pracy i wsiadłam na rower. Wybrałam się w stronę Mokotowa, a potem, różnymi bocznymi uliczkami dojechałam do Mostu Siekierkowskiego. Zachód słońca, blask wody i tętniące życiem miasto w tle. Stałam na moście urzeczona różnorodnością słonecznej poświaty. To naprawdę warto zobaczyć. Choćby tylko na zdjęciu.

Dlatego wklejam Wam jedno z moich ulubionych, nie retuszowałam go, tak po prostu wyszło.