Kocham Cię jak Irlandię

Wczoraj oglądałam czwarty odcinek serialu Usta Usta, chociaż akurat o serialu nie będę pisać, bo właściwie kolejny raz przekonałam się, że nie ma o czym. Niedzielny odcinek udowodnił w całej rozciągłości i w najmniejszym szczególe, że producent skupił się jedynie na przyciągnięciu widza a nie na tym, co chce temu widzowi przekazać i czy w ogóle ma coś do przekazania. Od dawien dawna wiadomo, że jak jest dużo seksu i golizny, to i miliony ludzi przed telewizorami, dlatego serial kipi wręcz od potencji lub jej braku, fantazji erotycznych, wyobraźni, pomysłowości i właśnie seksu: poporodowego, przedślubnego, uprawianego w łóżku, pod prysznicem, na wystawie sklepowej…. lub nieuprawianiu w ogóle.

Jednak w tej całej seksualnej gmatwaninie spodobał mi się jeden, jedyny, sympatyczny tekst amanta Wilczka (taaa, taki z niego amant, jak….)

Mężczyźni nie lubią deklaracji, nie mówią zbyt często o uczuciach, może w obawie, że raz wypowiedziane słowo zaczyna żyć swoim drugim życiem, cofnąć się go nie da, wymazać z kobiecej pamięci tym bardziej nie. Więc jak mówić o tej miłości wypełniającej męskie serce? Jak przekonać kobietę o sile swoich uczuć nie tracąc jednocześnie nic ze swojego męskiego imydżu?

Bohater filmu zapytany o to, jak bardzo kocha, odpowiada:

– Kocham Cię jak…… Czesława Niemena.

I to jest dopiero niebanalne wyznanie J

Wiedziałam wcześniej…

Wiedziałam, że im się nie ułoży. Od początku różnili się za bardzo, śmieszni w dążeniu wbicia się na siłę w ten związek jak w niedopasowaną parę jeansów. I te jego dziwne, zimne oczy.

Właściwie to mogłabym powiedzieć „a nie mówiłam”, gdyby nie fakt, że nie mówiłam. Bo rzeczywiście nie mówiłam….. głośno. Myślałam swoje.

Patrząc z boku na związek dojrzałej kobiety z dojrzałym mężczyzną (oboje po przejściach) można byłoby pomyśleć, że musi się udać, bo mając za sobą bagaż doświadczeń żadne nie będzie już tracić czasu na głupstwa i próby wywierania nacisku. Że teraz już będą się tylko cieszyć życiem i własnym szczęściem. Kisić w aureoli buziaczków, misiaczków i koteczków, wieczorów przy świecach, dogadzaniu własnym brzuchom oraz temperamentom.

Minął rok odkąd zamieszkali razem. Już pomijam fakt, że przez ten rok wspólnego pomieszkiwania u obojga pojawiły się dosyć pokaźne oponki w okolicy talii. To nie przeszkadzało. Przeszkadzała zazdrość, nałogi, rodzący się od pewnego czasu brak szacunku i chęć zbudowania dominującej pozycji. I zupełnie nie o TAKĄ pozycję tu chodzi, drodzy PaństwoJ

W poprzedniej notce naiwnie napisałam, że uczymy się na własnych błędach. Okazuje się, że nie zawsze.

Niektórym kobietom wydaje się, że skoro mężczyzna przeżył już jeden małżeński koszmar, to w nowym związku będzie swoją panią wynosił pod niebiosa. Wydaje im się, że teraz to tenże mężczyzna już wszystko wie, wszystko rozumie, więc naturalną koleją rzeczy będzie właściwie odgadywać życzenia, spełniać zachcianki i organizować wspólną sielankę. A czy on jasnowidzem?

Jemu natomiast zaczyna nagle przychodzić na myśl, że obiadki są całkiem ok, ale gdyby tak jeszcze ona przestała się czepiać, że on musi, przecież tylko dla relaksu, pograć sobie wieczorami w brydża a w międzyczasie dla zabicia nudy, pokonwersować z jakąś nowopoznaną Brydżyt. Jak jej się nudzi, gdy on gra, to przecież mogłaby pozmywać po kolacji, i w ogóle posprzątać ten bajzel, bo trudno znaleźć pilota od telewizora.

Bo kobieta ma być zaradna, wierna i bez nałogów.

Bo wierność to podstawa, nie?

Tak więc z jednego koszmaru wpędzają się w drugi niemal nie widząc co robią. Widzą ci co patrzą stojąc z boku.

Aż pewnego dnia budzą się zupełnie już sobie obcy, zupełnie bez wizji wspólnej przyszłości, zdziwieni nadzieją, że może któreś z nich zrobi ten pierwszy ruch, spakuje swoje rzeczy i odejdzie.

 

Releksyjnie…pod wpływem

Kościół mówi, że jeśli Bóg chce nam pomóc, stawia na naszej drodze drugiego człowieka. Niewierzący zwykle w takiej sytuacji wspominają o szczęśliwym zbiegu okoliczności. Ja wiem swojeJ

Tamtego dnia szłam trochę otumaniona marcowym słońcem, trochę rozleniwiona zjedzonym wcześniej obiadkiem, wystawiałam twarz do słońca jednocześnie wysyłając smsa i wdychając zapach wczesnej, budzącej naturę, wiosny. Zupełnie nie patrzyłam na ulicę, nie zwróciłam uwagi, że przechodzę przez jezdnię, nie zauważyłam nadjeżdżającego dosyć szybko samochodu.

Usłyszałam tylko przerażone „nie!!” na tyle głośne i skuteczne, że moja noga zawisła nad krawężnikiem a mnie szarpnęło do tyłu. Zatrzymałam się dokładnie w momencie, w którym tuż przed oczami, z piskiem opon charakterystycznym dla pokonywania zakrętu, przejechało auto. Wtedy dopiero spojrzałam na człowieka, który swoim krzykiem uratował mi życie, ciągle jeszcze stał nieruchomo, z okrągłymi ze strachu oczami. Próbował się przede mną tłumaczyć, że tylko krzyknął, bo nie mógł wykonać żadnego gestu. „To taki odruch” – powiedział. To prawda, jego ludzki odruch, moje nieludzkie szczęście, że jednak krzyknął. Podziękowałam mu całkowicie już świadoma, że oto właśnie stał się moim aniołem stróżem. A potem każde z nas poszło w swoją stronę.

Nie myślałam o tym wydarzeniu przez cały rok, ale właśnie wróciłam ze spaceru. Byłam w tym samym miejscu, przechodziłam przez tą samą ulicę, tylko tym razem uważnie rozglądając się na boki i wtedy mi się przypomniało… 

I tylko taka refleksja na koniec tej niezbyt barwnej historyjki….dane mi było uczestniczyć w wielu różnych wydarzeniach w ciągu ostatniego roku, przeżywać radości i smutki, doświadczać fajnych rzeczy i zupełnie przykrych, wiele razy śmiać się i kilka razy płakać, tylko dlatego, że ktoś, w odpowiednim momencie krzyknął „nie!”

Jak pozbyc się faceta?

W sposób zabawny, inteligentny i co ważniejsze, nie pozbawiony sensu pisze o tym Sherry Argov, w książce „Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy”. Tak naprawdę nie jest to książka o tym jak pozbyć się faceta a raczej jak go zatrzymać przy sobie, jeśli jednak założymy, że opisane przez nią działania cementują związek, to wystarczy robić odwrotnie, by związek przestał istnieć…..lub nie wykluł się ze skorupki. Tak czy siak, ku przestrodze.

Sherry pisze:

„Jeśli nie chcesz już więcej się z facetem spotykać, napomykaj mu bez przerwy o swoim zegarze biologicznym. Opowiedz mu, jak to twój ginekolog stwierdził, że produkujesz jajeczka jak szalona. Wzdychaj na widok każdego noworodka przyczepionego do kobiecej piersi. Powiedz mu, że chcesz mieć dużo dzieciaków, że twoja religia zabrania kontroli urodzin, a twoja mama zamieszka z wami, żeby pomóc przy dzieciach”.

Cudne prawda?

Zwłaszcza wizja domowego przedszkola z teściową w roli głównej jest po prostu urocza.

Czy tego typu poradniki mają sens? Czy ktoś je czyta a jeśli czyta, to czy rzeczywiście w założonym przez autorkę celu?

Nie wiem, ale ja przeczytałam, ubawiłam się, uśmiałam, wynotowałam cytaty i będę się teraz nimi z Wami od czasu do czasu dzielić. Też się pośmiejcieJ.

Dodam tylko, że przemyślenia autorki powstały w wyniku przeprowadzonych wielu rozmów z mężczyznami, więc można przyjąć, że panowie rzeczywiście myślą tak, jak w książce (jeśli nie, proszę panów o komentarze:).

„Mówi się, że mężczyzna żeni się ze swoja matką. To niekoniecznie oznacza, że pragnie kobiety w fartuszku i czepku, piekącej ciasteczka. Ma to raczej coś wspólnego z zasadą „Mamusia wie najlepiej”. Innymi słowy, mężczyzna chce kompetentnej, samodzielnie myślącej kobiety, która umie zadbać o własne interesy, przejąć kontrolę i powiedzieć mu, żeby przestał się wydurniać – tak samo jak robiła to Mamusia, kiedy dorastał”.

 

To czemu potem czepiacie się, że się czepiamyJ

Jeszcze raz o teatrze…pewnie nie ostatni

Szczęśliwy to kraj, w którym jednym z palących problemów jest…. sytuacja w polskim teatrze. A najwyraźniej jest, skoro wczorajszymi gośćmi w programie poruszającym zwykle tylko takie sprawy był Kuba Wojewódzki i Joanna Szczepkowska (Tomasz Lis „Na żywo”).  A może oglądalność programu spadła?

O pani Joannie pisałam dwie notki temu.

Kuba zagrał ostatnio w nowym, komercyjnym teatrze Michała Żebrowskiego.

No i media się rozszalały. Rozszalały się niemal tak, jak za sprawą pośladków pani Joanny, a może nawet i bardziej. 

Kuba zagrał!!

O mój Boże, zagrał!!

Azaliż zagrał??

Zaprawdę zagrał!

Uwielbiam takie rozdmuchiwanie problemu, uwielbiam szemranie na temat i zupełnie nie w temacie,  pytania w stylu: czy Kuba był chwytem marketingowym czy nie był, czy się skompromituje, czy będzie wiarygodny?

Media szaleją, bo oto już nie tylko w serialach grywają amatorzy, na scenę wszedł przecież dobrze znany, lubiany mniej lub bardziej, ale jednak… „Cichopek”.

Sam Kuba wypadł dosyć prawdziwie w rozmowie o własnym talencie (lub jego braku). Nie nazywa się aktorem, wie że być może zrealizował swoją jedyną rolę, tym bardziej, że pomysł zagrania w sztuce pojawił się prawdopodobnie na skutek jakiegoś podobieństwa do  Woody Allena, który wcielił się w postać głównego bohatera w latach 70’. 

Myli się zaś w kwestii przyczyny. Ludzie nie poszli na to przedstawienie dlatego, że byli ciekawi artystycznego efektu, aktorskich kreacji, czy sprawdzenia na ile podobieństwo zostało zachowane. Nie chodziło też o wrażenia duchowe, czy przeżycie sztuki. Każdy z widzów chciał naocznie sprawdzić, czy ujrzy na scenie po raz kolejny wesołka, którego znamy z wtorkowego show, czy może zupełnie inną, nawet jeżeli tylko pseudo – aktorską twarz.

I w tym kontekście, zaangażowanie Wojewódzkiego to był rzeczywiście genialny chwyt marketingowy. Byłby może genialniejszy, gdyby Kuba zbłaźnił się na scenie, gdyby zrobił z siebie głupka, tak jak często robi z innych, na swoim podwórku. Czy udało mu się czy nie, każdy musi ocenić sam. Tylko pamiętajcie, że bilety można kupić dopiero na majJ

No ale co będzie dalej teatrem, tak w ogóle, w szerszym kontekście? Ano zapewniam wszystkich, że nic. Kolejny raz przełamano jakiś schemat i jeśli teatr zostanie zreformowany, to kontrowersja w stylu aktor „bez magistra” nie spowoduje załamania, może jedynie nerwowe, tych, którzy wypadną z gry. A publiczność przyzwyczai się do nowej wartości, trochę czasem ponarzeka na brak przygotowania aktorów, …i tyle.

Show must go on.

„Co mi dasz,co mi dasz do złotych kółek w ślubny dzień”

„Jestem żoną (córką/kochanką/przyjaciółką/siostrą/matką) znanego faceta, ale do wszystkiego doszłam sama, nikt mi nie pomagał”.

Taaaaaak.

A krasnoludki są na świecie.

 

Znana wnuczka/żona otrzymała pracę w bardzo poczytnym i myślę, że również dobrze prosperującym na rynku czasopiśmie. W związku z tym będzie nieźle zarabiać wykorzystując przy tym wpływy dziadka/męża.

Jestem złośliwa, ale wkurza mnie wynoszenie na piedestały umiejętności kobiety, o której jeszcze kilka miesięcy temu świat nie słyszał. Ślub otworzył jej drogę nie tylko na salony (salonów akurat nie zazdraszczam), ale także na różne dziennikarskie doznania.

Możliwość docierania do najbardziej opornych pod względem udzielania wywiadów osobistości, w tym aktorów, też jest raczej zasługą bycia żoną, a nie bycia recenzentką teatralną.

Tak czy siak kobieta będzie pisać, a czym ja na przykład całe życie tylko marzyłam, będzie mogła za darmo (!) chodzić na spektakle teatralne, a o tym marzyłam, może nie całe życie, bo w międzyczasie miałam różne inne marzenia, ale jednak przez dużą jego część.

O tym, że mamy w Polsce nepotyzm lub inne kolesiostwo wszyscy wiemy, tak? Jestem nawet w stanie zrozumieć, że przyjmuje się do pracy osoę poleconą przez kogoś, bo w ten sposób ryzyko poniesienia klęski spowodowanej nieudolnością jest mniejsze. Naprawdę to rozumiem. Tylko w takim przypadku niech jedna z drugą (jeden z drugim) nie ściemnia, zwłaszcza, kiedy wszyscy i tak wiedzą, o co chodzi. Czy nie uczciwiej jest przyznać, że osoba dostała pracę w prezencie, za nazwisko czy koligacje i żeby może to potraktować jak udzielony osobie kredyt zaufania, że osoba się postara i osoba pokaże, że warto było ją zatrudnić (kto oglądał Brzydulę ten wie)?

Zresztą taka sprzedaż wiązana, czyli obrączka (czytaj seks) i pewnie ułatwienia, nie jest jednostkowym przypadkiem. Nigdy nie była jednostkowym przypadkiem.

A jeśli już jesteśmy przy temacie obrączki na tym konkretnym palcu, to o ile zazdroszczę możliwości pisania ….to całej reszty już jednak nie.

W oparach absurdu

Okazuje sie, że każda część ciała może mieć wymiar artystyczny:

            

[…]Za zaprezentowanie języka warszawiaków i warszawianek wzięła się grupa młodych artystów z Behind The Stage przy okazji organizowanej przez siebie imprezy „Derriere la scene” w klubie 1500m2 na Powiślu. […] –Często prace tych młodych artystów lądowały w szafie, nie było co z nimi zrobić. My staramy się te pomysły wyeksponować – mówi założycielka BTS i organizatorka „Derriere la scene” Katarzyna Kwiatkowska alias DJ Isnt. Od pięciu lat miksuje w klubach minimal i techno. […] Od trzech tygodni […]internauci nadsyłają zdjęcia swoich języków. Przeważają języki uśmiechnięte i imprezowe. Są też języki skromniutkie, takie tyci tyci wystawione za zęby. Ale są także prace graficzne, jak chłopak w czapce z daszkiem grafika Łukasza Kowalika z Beetroot Graphics.

Podczas imprezy (26.02 od godz. 22) ludzie z BTS będą fotografowali kolejne stołeczne języki. Zamieszczą je na społecznym komunikatorze. – Myślimy, żeby to kontynuować i jakoś wyeksponować. Zobaczymy po imprezie, jaki będzie materiał i co można z tego zrobić – zapowiada Katarzyna Kwiatkowska.

                                                                                                                                  „Życie Warszawy”

Cóż to jednak jest w porównaniu z pokazaniem dupy u Lupy??:-))

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7587596,Szczepkowska_o__pokazaniu_dupy___To_protest_przeciwko.html

Pars pro toto?

A dzisiaj ukazała się galeria fotografii już nie części lecz całkiem całkowitej ….całości (zauważone przez Słoneczko)

http://wiadomosci.onet.pl/142415,21,0,0,1,pokaz.html

nawiasem mówiąc idealnie wpisuje sie w klimat notki:))