A miało być…

Miało być pięknie. I jeśli chodzi o pogodę, było.

Cała reszta zupełnie wbrew moim oczekiwaniom.

Miałam obejrzeć pogrążonego przez rozczochraną Magdę G. Jeszburgera (no dobra, pogrążonego z usilną pomocą jednego z właścicieli).

Miałam pospacerować po lubelskim centrum.

Miałam spędzić popołudnie w domu przygotowując się do czegoś, co zbliża się milowymi krokami.

Tymczasem przed południem pożegnałam kogoś na zawsze i jest mi po prostu smutno. Jeszcze jadąc do Lublina nie wiedziałam…

I właściwie to wszystkie kolejne godziny minęły pod znakiem tego porannego wydarzenia.

Oczywiście obejrzałam sobie Jeszburgera. W odróżnieniu od bufonowatego właściciela (to wiedza jedynie z obejrzanego filmu), personel bardzo sympatyczny

Oczywiście, że pospacerowałam po lubelskich uliczkach korzystając z tego, że byłam sama i mogłam iść gdzie chcę i oglądać co chcę. Nikt mnie nie poganiał i nie marudził, że pół godziny wybieram buty…bo na pocieszenie kupiłam sobie fajne buty.

Tylko…. radość już nie ta.

Z obserwacji

Rano obejrzałam film, w którym jakiś Hindus dzielił się wrażeniami z pobytu w Polsce. Wrażenia jak wrażenia, typowe dla obcokrajowca. Że piękne Polki (no ba!!), że trudny język (rzeczywiście nie jest łatwy), że w dalekich Indiach na temat Polski nie wie się nic (!!!), że mało urozmaicone jedzenie, że czasem brak tolerancji…

Na zakończenie swojej opowieści stwierdził, że Polacy to dziwny naród, ponieważ ciągle szukamy powodów (i znajdujemy je), żeby narzekać, w dodatku narzekają nawet ci, którym wiedzie się całkiem nieźle. Tymczasem w jego kraju najbiedniejszy Hindus, zawsze szuka (i znajduje) powód, żeby się uśmiechnąć.

W związku z powyższym obiecałam sobie, że dzisiaj tylko tematy pozytywnie nastrajające!

I właśnie w czasie przerwy na lunch takową, pozytywnie nastrajającą obserwację poczyniłam. Otóż pracuję w dosyć ruchliwym miejscu, dosyć ruchliwego miasta. Sygnalizacja świetlna oczywiście jest, ale tylko na tych największych ulicach, przy innych ciągle jeszcze jesteśmy zdani, na grzeczność kierowców.

Zrobiłam test.

Możecie mi wierzyć lub nie, ale na 10 przypadków przechodzenia przez jezdnię (właśnie w tym konkretnym miejscu, może jest magiczne?), aż ośmiu kierowców zatrzymywało się, żebym mogła bezpiecznie przejść. Z własnej woli!

Żadnego wymuszania, żadnego chamstwa, żadnego trąbienia. Można?

Można.

A tyle złego mówi się o tutejszym stylu jazdy.

Dorzucam więc taki miły akcent przeciw obiegowej opinii.

 

BTW: Przypomniała mi się bardzo archiwalna notka Tyle się zmieniło w moim życiu od tamtej pory, czy to na pewno ja napisałam? (TU) 

 

O kierowcach TIR-ów napiszę następnym razem… bo miało być optymistycznie.

Innych optymistycznych spostrzeżeń niet.

 

PS. Anabell, czy wiesz, dlaczego przy pasażu Wiecha stoi wielkie białe jajo???

Refleksyjnie….

Czasem rozmowa się nie klei.

Na początku Cię to nie martwi, każdy miewa lepsze lub gorsze dni, jeśli jednak uświadomisz sobie, że brak owej kleistości to stan permanentny, masz pełne prawo do tego, żeby zacząć się zastanawiać nad przyczyną.

Lub olać temat.

Możesz szukać winy w sobie lub w nim. W rozmówcy znaczy się.

Możesz nawet chcieć o tym porozmawiać, co zwykle kończy się sprzeczką, albo rozłożeniem problemu na czynniki pierwsze, które najczęściej niczego dobrego nie wnosi do sprawy. Czasem wniesie ciche dni. Jeśli chodziło Ci o uzyskanie spokoju, ciszy i możliwości kontemplacji, to ok. Warto odpocząć od siebie, żeby zatęsknić. No i pamiętaj, że milczenie jest złotem.

No dobra… bywa.

Ale wracając do tematu, jeśli rozważysz powyższe i uznasz, że nie chcesz się doszukiwać (ja mimo pierwszego napadu złości, zwykle jednak nie chcę, bo po pierwsze, po co mi to, po drugie, a mało mam własnych problemów?) – to po prostu zacznij robić biżuterię z gotowych półproduktów (polecam kilka całkiem fajnych hurtowniJ), przesadź kwiatki, posprzątaj garaż, przeczytaj jakąś książkę (intelektualnie – rewelacja, pod warunkiem, że nie wybierzesz Harlequina), pouprawiaj jogging, nordic walking lub cokolwiek innego (tu kolejny  warunek: że lubisz, umiesz i nie połamiesz przy tym kręgosłupa). Cokolwiek. Bez ciśnień. Nic na siłę.

Bo czasem „cokolwiek” jest znacznie lepszym rozwiązaniem, które przez samo zaistnienie przywraca równowagę.

No i daje nowy temat do rozmowy (np. strzykanie w tym kręgosłupie).

Oczywiście z moich rozważań nie wynika nic odkrywczego, ale czasem o najoczywistszych sprawach zapominamy.