Bulimia, anoreksja, nadwaga, niedowaga, jadłowstręt, nieprawidłowe odżywianie się, przejadanie, chroniczne niedożywienie. Gdybyśmy spojrzeli na problem globalnie, to właściwie w każdym jednym zakątku świata ludzie borykają się choćby z jednym z problemów żywieniowych, w niektórych zaś te problemy występują jednocześnie.
Jak to się stało, że właśnie w tej sferze naszego życia, która powinna być czymś naturalnym i prostym, pojawia się tak wiele odchyleń od normy?
Jeśli weźmiemy pod uwagę otyłość kobiet, to myślę, że jednym ze źródeł jest….mężczyzna.
To on był zawsze punktem odniesienia, wyrocznią w kwestii kobiecej urody. Żeby poślubić idealnego mężczyznę (czytaj: każdego mężczyznę, bo nad walorami męskiej urody jakoś się zbytnio nie zastanawiano…), dziewczyna, a raczej jej rodzice, była w stanie zrobić wszystko.
W Mauretanii pozwala się na działanie natury jedynie do okresu przed zamążpójściem. Potem, jeśli dziewczynka jest nadal szczupła, wysyła się ją na specjalny obóz i zmuszą do pochłaniania nawet 16 tysięcy kalorii dziennie. Za to wraca, jako „piękna kobieta”! Obozowiczki są zastraszane biciem i świadomością, że jeśli zwrócą pokarm będą musiały jeść własne wymiociny. I chociaż młode Mauretanki dzisiaj chcą walczyć z tradycją, to jest ona ciągle jeszcze bardzo mocno zakorzeniona w świadomości narodu, do tego stopnia, że wiele kobiet w średnim wieku, nie jest w stanie chodzić z powodu własnej otyłości*.
Drugie źródło problemu to kultura i tradycja umacniana od starożytności, po dzień dzisiejszy. We wspomnianej Mauretanii szczupła kobieta to wstyd dla rodziny i całego plemienia, to informacja o niedostatku i braku zdrowej witalności. Tutaj łatwo znaleźć odniesienie do powojennej polskiej rzeczywistości. Po pięciu latach wojennego głodu, nadwagę odbierano podobnie, powiększające się wałeczki sąsiadek były komentowane tylko i wyłącznie faktem, że zaczęło im się powodzić. Tego, że są grube, a w związku z tym może mniej ładne, nikt nie brał pod uwagę.
Bo też i nie o urodę tu chodzi. Gust jest rzeczą względną, sama znam panów, którzy uwielbiają „duże” kobiety (wspomnieć też należy o tzw. „dokarmiaczach”, którzy stanowią problem w USA, u nas mam nadzieję nadal będąc tylko zjawiskiem marginalnym). Chodzi o to wszystko, co się z nadwagą wiąże, czego nie widać gołym okiem, ale ma ogromny wpływ na kobiecy organizm i zdrowie.
No i teraz, na drugim biegunie pojawiła się chorobliwa wręcz niedowaga i choroby żywieniowe na tle psychicznym. Jakieś pierwotne źródło znowu widziałabym w mężczyźnie. Czytałam artykuły o tym, kto pierwszy zaczął lansować modę na, brzydko mówiąc, „wieszaki”. W świecie mody, mówi się, że homoseksualni projektanci szukali takich modelek, które najbardziej przypominałyby męską, młodzieńczą, ale jednocześnie bardzo szczupłą sylwetkę. Brak piersi, brak pupy, zapadnięte policzki. Ideał w rozmiarze „zero”, który rozplenił się niczym wirus grypy H1N1. Dzisiaj mamy już nie tylko rozmiar S, ale także XS a nawet XXS (!!). A młode dziewczęta bardzo szybko podchwyciły trend, wzmacniany wzorcami lansowanymi przez media. Ciekawa jestem, czy rzeczywiście podchwycili go też młodzi chłopcy, czy podobają im się chorobliwie szczupłe dziewczyny?
Jednocześnie obok tego, gejowskiego wątku, można wymienić drugi, cywilizacyjno-kulturowy, który przekłada się na zdrowie psychiczne i komfort lub dyskomfort z powodu posiadania takiego, a nie innego ciała. Czasem wystarczą całkiem prawdziwe lub zupełnie urojone problemy, kłopoty w rodzinie, szkole, brak kontroli nad własnym życiem, jakieś autodestrukcyjne przekonanie, że niewiele zależy od nas samych, lub nadmierny perfekcjonizm, by choroba zaczęła dominować na życiem, w każdej jego sferze. A potem dzieje się tak, jak z każdym uzależnieniem, trudno przestać, bo problem zagnieżdża się w głowie, ciało staje się tylko jego zewnętrznym odwzorowaniem.
Wiele mówi się o krajach, w których wojny zniszczyły zaplecze gospodarcze pogrążając je w biedzie, przemocy i chaosie. A przecież niemal zawsze, tam gdzie wojna, tam głód. Tak gdzie wojna, tam rozpacz, cierpienie i choroby wywołane głodem.
No i mamy niewesoły obraz świata, w którym odżywianie przeistoczyło się z budulca podtrzymującego przy życiu, w coś stanowiącego barierę oddzielającą od prawdziwego świata. Prawdziwego, czyli takiego, w którym człowiek żyje w zgodzie z naturą, akceptując siebie i innych, tolerując własne niedoskonałości, ale walcząc z oczywistymi wadami. Człowiek pogodzony ze sobą, stanowiący jedność duszy i ciała, pogodzony z przeszłością i gotowy na przyszłość. Człowiek, który rzeczywiście brzmi dumnie.
Dlatego zupełnie inaczej dzisiaj odbieram słowa, że „człowiek nie żyje po to żeby jeść, tylko je po to, żeby żyć”.
* Dzisiejsza Rzeczpospolita
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…