W życiu czasem jak w filmie

Pewien chirurg z Warszawy, nawiasem mówiąc bardzo przystojny, podobno kompetentny i wzbudzający zaufanie, padł ofiarą stalkingu w jego wersji cybernetycznej. Okazuje się, że tego typu przestępstwo dotyka nie tylko kobiety, które nie reagują na męskie zaloty (zresztą czasem nawet nie wiedzą, że mają jakiegoś „wielbiciela”), bo w tym przypadku to mężczyzna powiedział kobiecie „nie”.

A rozjuszona kobieta może być okrutna, oj może! Przypomnijmy sobie choćby Glen Close w filmie pt. „Fatalne zauroczenie”. Odtrącona bohaterka, niczym chtoniczna furia, robi facetowi z życia kotlet mielony. Ze swojego przy okazji również.

Ale, w czym tkwi problem? Przecież nie w tym, że kobiety są okrutne, bo nie tyle są, co bywają, poza tym nie tylko one i nie zawsze do takiego stopnia.

Problemem jest posiadanie tych konkretnych cech charakteru, które są odpowiedzialne za nadmierne poczucie własnej wartości, a tym samym powodują, że człowiek nie przyjmuje odmowy. Jeśli już takową otrzyma, zwłaszcza gdy dotyczy to niezwykle delikatnej przecież, sfery uczuć, chęć zemsty, zniszczenia „przeciwnika” urasta do rangi życiowego celu. Takie osoby prawdopodobnie zawsze dostawały od losu wszystko, czego chciały, pojawienie się nagłego zonk jest nie do zaakceptowania. Zapominają o godności i graniu fair, być może ktoś im nawbijał do głowy, że w miłości tak jak na wojnie, wszystko dozwolone. Makiawelizm nagięty do granic możliwości, zawieszony gdzieś pomiędzy miłością a nienawiścią.

Zauroczenie lekarzem, a także bohaterem ze wspomnianego filmu akurat jestem w stanie zrozumieć, bo to naprawdę ciacha. Głupoty jednak nie rozumiem, chyba że ociera się o psychozę, a choroba w połączeniu z pragnieniem zwrócenia na siebie uwagi, przybiera zwykle niebezpieczny obrót. Niebezpieczny dla obu stron. Po pierwsze pan doktor musi się tłumaczyć ze spraw, których nie inicjował. Po drugie kobieta została aresztowana i prawdopodobnie jeszcze trochę pobędzie w areszcie.

Przerażające jest to, że w przypadku Polaka, historia trwała długie 5 lat! Aż tyle potrzebowały nasze służby porządku publicznego, tudzież wymiaru sprawiedliwości, żeby pomóc nękanemu człowiekowi. I stało się to dopiero wtedy, gdy cyberstalking przerodził się w całkiem realne groźby.

Być może wcześniej zadziałał ten sam mechanizm, który obserwujemy w reakcji na zgłoszenie zgwałconej kobiety? Najpierw przecież zawsze pada podejrzenie, że to ofiara sprowokowała biednego faceta swoim wyglądem lub zachowaniem. Pewnie miała za duży biust, lub dekolt, za krótką spódniczkę, była wyzywająca, a w ogóle, to co robiła w tym konkretnym miejscu i czasie? Po prostu prowokatorka!

Być może więc uważano, że to pan doktor poczarował, naobiecywał biednej kobiecie, może nawet skonsumował co nieco, a potem…..jak to zwykle bywa.

 

O konotacjach, jakie się narzucają po przeczytaniu historii o warszawskim lekarzu, rozpisują się media…… a już się cieszyłam, że tylko ja jestem taka błyskotliwa……;-)

 

Bo nie chcemy zakłócać prywatności

Bo nie chcemy zakłócać prywatności,

Nie chcemy się narzucać.

Nie jesteśmy zbyt blisko.

Kontakt się urwał.

Znajomość się rozluźniła.

Bo on/ona też może przecież zadzwonić itp. itd.

Takie odpowiedzi słyszymy bardzo często, kiedy pytamy o wspólnych znajomych, dalszą sąsiadkę, przyszywaną lub zupełnie nie, ciotkę, niewidzianego od lat wujka. Najsmutniejsze, kiedy brak jest kontaktu z własnymi rodzicami czy dziećmi.

W dużych miastach ludzie potrafią mieszkać obok siebie i zupełnie się nie znać. Poza zwykłym „dzień dobry” (a często i bez tego), nie wiedzą o sobie nic, nie mają świadomości, że za czyimiś drzwiami czai się samotność (opisuję swoje spostrzeżenia, ale wierzę, a raczej mam nadzieję, że są gdzieś jeszcze osiedla, w których panuje większa zażyłość i więź dobrosąsiedzka)

Samotność – kolejna z cywilizacyjnych chorób, którą można wyleczyć, tylko trzeba chcieć znaleźć czas na „udzielanie” terapii. A jakoś tak się składa, że niektóre odwiedziny odkładamy na kolejny tydzień, a potem jeszcze kolejny i kolejny.

Wszyscy znamy grzecznościowe „zdzwonimy się”, po którym często nie następuje nic.

I dlatego czasem można przeczytać, że jakaś kobieta przez lata całe siedziała martwa przed telewizorem i nikt z rodziny czy znajomych się nie zorientował, bo po prostu nie odczuł potrzeby złożenia jej wizyty. Albo, że w czasie pamiętnej powodzi 1997 r. pewien staruszek nastawił wodę na herbatę, przysiadł obok, żeby poczekać i w takiej pozycji odnaleziono zasuszone ciało kilka lat później. Rodzina zaś regularnie opłacała wszystkie rachunki.

Wypadałoby tu pochwalić PGNIG: nie było ani jednej przerwy w dostawie gazu, czajnik stał na kuchence rozżarzony do czerwoności, ale płomień ciągle się pod nim palił. Można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby jednak, choćby na chwilę, wyłączyli gaz…

Przerażające jest to, że nikogo z sąsiadów nie zaniepokoiło zniknięcie kobiety czy mężczyzny, nikt nie odczuł braku, nie zatęsknił, nikt nie zdziwił się długim milczeniem.

Człowiek nie wybiera samotności świadomie, skazuje się na nią pod wpływem lęku lub okoliczności, z nadmiaru lub braku innych możliwości. A potem wrasta w nową rzeczywistość tak bardzo, że bez pomocy drugiego człowieka nie potrafi odnaleźć w sobie odwagi, by zacząć żyć jak dawniej.

Czwartek przedwyborczy

Przy okazji tekstu politycznego, o którym pisać nie zamierzam, wyczytałam niezwykle trafne spostrzeżenie natury ogólniejszej, które z przyjemnością przytoczę. Bo jakoś się ma do pisania w ogóle, a do pisania bloga w szczególności. 

Otóż, pan prof. Krzysztof Rybiński stwierdził, że wiele osób nie ma czasu (ja bym dodała, że i ochoty), na czytanie tekstów dłuższych niż tytuł plus jeden akapit. I zwykle na podstawie tego jedynego fragmentu czytelnik wyrabia sobie opinię.

Zgoła nie o tekście. Najczęściej o autorze, co zwykle kwituje słowami w stylu: „Jesteś taki i owaki!” J

Pan Rybiński słusznie podejrzewa, że tego typu czytelnicy chcą z merytorycznej dyskusji przenieść się w rejony szeroko pojętego boksu, a nawet wolnoamerykanki z kopaniem po kostkach włącznie. Bo tak przecież łatwiej odwieść od głównego problemu. Zjawisko stare jak świat, może tylko współcześnie z większym upodobaniem stosowane.

Dlatego też, żeby nikogo nie zanudzać i nie zmuszać do odwodzenia, właściwy tekst dziś w jednym akapicie:

 

Tytuł :  jak wyżej

 

Akapit: Ktoś, kto pretenduje do Rady Miasta wręczył mi rano jabłko, a ja uświadomiłam sobie, że już kiedyś była taka jedna, co kusiła jabłkiem i wtedy nie skończyło się dobrze. Dla nikogo.     

 

Do znudzenia…

Nawet gdybym już nie chciała pisać o zdradach, powodach, symptomach czy oskarżeniach… to nie mogę, bo jak tylko mam zamiar zmienić temat, pojawia się jakaś historyjka.

Tym razem, pewien znudzony pożyciem małżeńskim Włoch, wystąpił do sądu kościelnego o unieważnienie małżeństwa. Unieważnianie czegokolwiek w dzisiejszych czasach nie jest niczym dziwnym, ludzie zmieniają zdanie, próbują się wyłgać od odpowiedzialności, uciekają od problemów, a sam rozwód często staje się mniejszym złem. Tak więc pewnie nie dziwiłoby i tym razem, gdyby nie argumenty jakie pan mąż wytaczał i gdyby nie to, że Sąd te argumenty uznał.

Otóż przed ślubem jeszcze (tak właśnie, przed, a nie po!), żona rzeczonego* bardzo liberalnie podchodziła do kwestii wierności i niewierności twierdząc, że ten aspekt uczciwości małżeńskiej nie ma dla niej znaczenia. Sąd nie wziął pod uwagę faktu, że kobieta została jednak poślubiona, co sugerowałoby, że dla małżonka także nie były to sprawy wagi najwyższej, nie zwrócił też uwagi na drugi fakt, po ślubie kobieta nie zdradzała i nie prowokowała zdrady. Z całą surowością natomiast tłumaczył, że kobieta złamała jedną z „kardynalnych podstaw sakramentu ślubu”.

No może rzeczywiście z takimi poglądami powinna była żyć na kocią łapę, ale czy mąż przymykając oko na „łamanie podstaw”, nie złamał niczego? Panowie prawnicy, czy przypadkiem przymykanie oka nie jest w sprzeczności z jakimś paragrafem?

A w ogóle to, o co chodzi? Mąż tak sobie przymykał, przymykał, i po latach stwierdził, że mu jednak przeszkadza??

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to zawsze o pieniądze! W tym przypadku, o to żeby znudzony małżonek nie płacił alimentów, które na skutek unieważnienia małżeństwa kobiecie nie przysługują. Bo rozwieść się akurat bardzo chciał.

Można byłoby próbować tłumaczyć decyzję sądu, sugerując, że to może zła kobieta była, że zołza okrutna (i to zołza zupełnie nie w rozumieniu Sherry Argov), jednak wydawanie wyroku bez posiadania dowodu w postaci złapania na gorącym uczynku, ewentualnie jakiejś innej postaci dozwolonej przez prawo, jest co najmniej dziwne.

Wydaje mi się, że całą kwestię należałoby skwitować króciutko, zdaniem, znanym jeszcze z czasów PRL-u: „Jak myślisz, nie mów!”**.

*cudna aliteracja, prawa?:)))

** pełne zdanie brzmi: „Jak myślisz, nie mów, jak mówisz, nie pisz, jak już piszesz to się chociaż,   k… nie podpisuj!”.

Dlaczego mężczyźni zdradzają….czyli jakby ciąg dalszy poprzedniej notki, albo jakby z innej beczki („jakby” użyte celowo i z premedytacją)

Myślę, że dzisiaj już wszyscy znają dowcip, wysyłany kiedyś telefonami komórkowymi: „Naukowcy z Uniwersytetu w Illinois odkryli, że osoby słabe w łóżku odbierają smsy kciukiem”:)

Dodam, że żart pojawił się jeszcze przed erą telefonów dotykowych, więc, każdy otrzymujący wiadomość uświadamiał sobie, że oto właśnie użył kciuka.

Ale dlaczego dzisiaj akurat o tym? No bo mi się skojarzyło…

W ubiegłym tygodniu przeczytałam artykuł na temat sprawności seksualnej neandertalczyków. Próbowano odpowiedzieć na pytanie, skąd się wzięła nadaktywność seksualna niektórych mężczyzn i dlaczego jedni pozostają w związku monogamicznym, a inni są ciągłymi poszukiwaczami przygód. Wnioski wyciągnięto na podstawie wcześniejszych odkryć sugerujących, że na rozwój aktywności seksualnej i związanej z nią liczby partnerów istotny wpływ mają te same androgeny, czyli hormony, które determinują długość palców u rąk. Serio serio!

I teraz uwaga:

„Podwyższony poziom tych hormonów, (do których należy także testosteron) w trakcie życia płodowego sprawia, że palec serdeczny wydłuża się w porównaniu z palcem wskazującym”*.

Udowodniono, że te gatunki naczelnych, które cechuje rozwiązłość seksualna, mają palec wskazujący o wiele krótszy niż serdeczny, u monogamistów wygląda to odwrotnie.

Zbadano kości czterech gatunków istniejących przed współczesnym człowiekiem i generalnie, wszystkie grupy były o wiele bardziej rozwiązłe, jednak można postawić przypuszczenie, że te, u których palec serdeczny był dłuższy, były również bardziej lubieżne od pozostałych.

Być może na przestrzeni milionów lat rozwój człowieka poszedł w dwóch kierunkach, jedna grupa przyjęła monogamiczny styl życia, natomiast druga pozostała w epoce hominidów, kiedy to powszechne było uprawianie seksu z wieloma partnerkami.

Może to właśnie ta druga grupa spędza dzisiaj sen z oczu zdradzanym żonom?

No dobrze, ale czy warto korzystać z tej wiedzy wybierając partnera? A może należy przymykać oko na zdradę patrząc przez pryzmat wskazującego palucha? Lub traktować jego długość jak swojego rodzaju przepowiednię: „Pokaż mi swoją dłoń a powiem ci, jakim będziesz mężem”?J

Na te pytania każda z kobiet musi sobie odpowiedzieć sama, ale i tak wiadomo,…. że miłość jest ślepa.

 

Założę się, że w trakcie czytania każdy pan spojrzał na swoją dłońJ

 

 

* Rzeczpospolita z ubiegłego tygodnia.

Zanim ……

Czy zauważyliście, że ewentualną zdradą straszy się najczęściej kobiety? To chyba z jednej strony, świadczy o tym, że jednak mężczyźni częściej zdradzają, ale z drugiej, że to kobiety są bardziej podejrzliwe.

No, ale jak poznać, że połówka zdradza, jeśli się jeszcze nie wie, że zdradza? Otóż powstają statystyki, wyliczanki, rankingi, które mają pomóc w śledztwie. Bierze się pod uwagę różne ewentualności, włącznie z osiągnięciami nowoczesnych technologii. I tak, na pierwszym miejscu wśród narzędzi zbrodni stawia się telefon komórkowy. Dlatego o nim słów kilka. Stacjonarny to już przeżytek, poza tym, stacjonarny zostaje w domu, w zasięgu ręki, wzroku i słuchu czujnej żony. Ale komórka….. I wcale nie chodzi o smsy, czy połączenia z tym konkretnym, powtarzającym się ciągle numerem, bo to byłby już dowód rzeczowy, chodzi o coś zupełnie innego.

Otóż, autor jednego ze wspomnianych rankingów pisze, że jeśli Twój facet nigdzie nie rusza się bez swojego telefonu, może to być pierwszy sygnał, że ma kochankę. Nie precyzuje jednak wypowiedzi, dlatego, żeby się odnieść należałoby zastanowić się nad dwoma ewentualnościami.

Czy chodzi o zabieranie telefonu wychodząc z mieszkania, czy wchodzenie z nim także pod prysznic? Bo tu już widzę istotną różnicę. Co innego, gdy facet łapie za telefon wychodząc do drugiego pokoju, czy toalety, gdy wycisza go po wejściu do domu, gdy nerwowo odbiera połączenia, lub co chwila spogląda na wyświetlacz, itp. itd. Jeśli natomiast pamięta o telefonie wychodząc z domu, to podejrzliwość jest chybiona.

Ja jestem gadżeciarą. Uwielbiam wszystkie bajeranckie telefony, komputery, radia, gpsy , mikrofalówki, ekspresy do kawy itp. itd…Uwielbiam więc również swój telefon komórkowy i też raczej nie ruszam się bez niego nigdzie, wychodząc z domu. Spełnia wiele funkcji oprócz tradycyjnej. Robię nim zdjęcia, (którymi się czasem tutaj z Wami dzielę), wpisuję fragmenty notek, (gdy mnie wena złapie w drodze), słucham muzyki, (jak chodzę na siłownię), nastawiam „przypominacze”, (gdy nie ufam własnej pamięci). Nie korzystam jedynie z internetu, bo po pierwsze, nie mam tego w pakiecie, po drugie, jest drogi, a ja mam niemal 24-godzinny dostęp do stacjonarnego. Ale mężczyźni, zwłaszcza menadżerowie, używają swoich telefonów również do tego celu.

Jeśli się do tego doda gadulstwo i wiszenie na telefonie, co najmniej przez godzinę dziennie (tu akurat piszę o sobie, bo mężczyźni ograniczają się w tym względzie do krótkich wypowiedzi, chyba że omawiają sprawy zawodowe), pojawia się obraz całkiem wystarczający do tego, by o swoim telefonie nie zapominać.

Tak więc, droga Kobieto, zanim zrobisz awanturę poddając swojego mężczyznę testowi z babskiego poradnika, zastanów się czy masz symptomy czy tylko urojenia.

Jest takie miejsce i taka samotność,

która prawdopodobnie przygnębia tylko nas żyjących, ale stanowi dowód na to, że jeśli człowiek umiera wyalienowany, to jego grób będzie tym straszył także po śmierci.

Ale z drugiej strony, mimo że rozświetlone zniczami grobowce wyglądają pięknie, to dopiero te opuszczone, zaniedbane przemawiają do mnie porosłymi mchem literami, jakby w ten sposób chciały opowiedzieć swoją historię i podzielić się wiedzą, której jeszcze nie mam.  Uświadamiają czas i miejsce. Żyją swoim życiem.