O zapachach i afrodyzjakach

Amerykańscy naukowcy odkryli, że największy wpływ na męską potencję ma zapach placka z dynią połączony z zapachem lawendy.*

Grupa przebadanych mężczyzn dopiero na samym końcu zapachów wywołujących erotyczne skojarzenia, stawia perfumy. Tak więc, drogie panie, nie Gucci czy Laurent, nie zbyt krótkie mini czy „duże, błękitne oczy”, ale właśnie zapach placka jest tym, co tygryski lubią najbardziej.

Tylko, czy jest w tym coś dziwnego?

O ile mi wiadomo, placek z dyni, czy ciasteczka z lawendą, są tym dla Amerykanina, czym szarlotka dla Polaka. W Polsce zapach smażonych jabłek i delikatny aromat cynamonu znają wszyscy z czasów dzieciństwa (i nie tylko), a dzieciństwo kojarzy się z błogością, poczuciem zadowolenia i beztroskiego spełnienia. No i ten smak! Pychota! Prawdopodobnie to samo mówią Amerykanie o placku z dyni.

Potem chłopiec dorasta, hormony szaleją, zmysł smaku zaczyna splatać się ze zmysłem zapachu, by w dorosłym męskim umyśle skojarzyć się z miłymi, ale już o wyraźnie erotycznym zabarwieniu, doznaniami (cóż, umysł przekonwertował je we właściwy sobie sposób J). Tu kłania się psychologia, teorie rozwoju i te wszystkie psychoanalizy, które mogłyby wyjaśnić powstawanie różnych aktów psychicznych w dojrzewającym, a potem dojrzałym, człowieku.

Z tego wniosek, że o wiele bardziej podnieca pachnąca wyjmowanym właśnie z piekarnika ciastem kobieta w fartuszku, niż wykrochmalona bizneswoman, nad którą unosi się chmurka markowych perfum.

No i jak tu nie wierzyć starym ludowym porzekadłom, że przez żołądek do serca?

 

* wyczytane dzisiaj w Onecie

Scenka rodzajowa – czyli jak kupić bilet

Lublin to miasto jak wiele innych. Z autobusami i trolejbusami kursującymi sobie w tę i z powrotem (trolejbusy to akurat element odróżniający, ale nie o to chodzi.). Mieszkańcy zwykle kupują karty miejskie i śmigają po mieście, bez konieczności codziennego kupowania biletów. Niby normalka, a jednak….

Bo jednak czasem przyjedzie do Lublina jakiś turysta (coraz rzadziej co prawda, ale to już zupełnie niepotrzebna ironia), z zamiarem pozostania tu przez kilka dni, by obejrzeć wszystko, co jest do obejrzenia. Współczesny turysta wcześniej sprawdza stronę internetową MPK, ceny biletów i czas ich obowiązywania. Zwłaszcza jeśli jest to młody turysta, o określonych, raczej niewygórowanych zasobach finansowych, Ucieszony czyta, że ma możliwość kupienia biletu 10-dniowego a ponieważ przyjeżdża na tydzień i będzie się często przemieszczał, cieszy się, że mu się opłaci!

Punkt sprzedaży biletów mieści się w samym centrum, co jest i wygodne i logiczne, turysta jeszcze przecież nie zna miasta ale do jego centrum trafi, bo  tu toczy się życie towarzyskie. Staje więc przed okienkiem punktu MPK i prosi o bilet 10-dniowy zastanawiając się, czy będzie mógł zapłacić kartą. Sympatyczna pani z równie sympatycznym uśmiechem prosi o okazanie karty miejskiej. Turysta nie ma lubelskiej karty miejskiej bo przecież dopiero przyjechał. Pani informuje, że bez karty miejskiej biletu nie sprzeda bo ten jest aktywowany tylko elektronicznie, ale po chwili uspokaja, że wyrobienie karty jest bezpłatne, że wszystko można załatwić na miejscu, nawet zrobić fotografię potrzebną do dokumentu. Po co turyście aż karta miejska, skoro być może więcej tu nie przyjedzie?

Niemniej jednak uspokojony turysta prosi o fotkę, kartę i bilet 10-dniowy, ciesząc się, że wszystko poszło szybko i sprawnie.

– Eeee, nieeee… dzisiaj to ja tylko zrobię panu zdjęcie  i przyjmę wniosek, po kartę proszę się zgłosić za tydzień.

Ten turysta chyba raczej się nie dowie, czy można płacić kartą…

Historia, która odbija się czkawką – dodatek

Postanowiłam zbiorczo odpowiedzieć na Wasze komentarze pod notką „Historia, która odbija się czkawką”, ponieważ ich ilość jeszcze przerasta moją sprawność, niemniej jednak dziękuję za wszystkie bardzo serdecznie. Dowodzą one, że w zasadzie jesteśmy zgodni, co do kwestii udzielania pomocy, przysięgi Hipokratesa i etyki lekarskiej. Cieszę się, że wypowiedziało się tak wielu przedstawicieli służby zdrowia, bo właściwie ich zdanie jest najważniejsze, a my – przyszli pacjenci (i obecni:-) – mamy przynajmniej jasność w kwestii.

Ilość komentarzy potwierdza, że temat faszyzmu i neofaszyzmu ciągle jeszcze jest niestety aktualny i nawet w Polsce, (a może zwłaszcza w Polsce) wzbudza zainteresowanie i emocje.

Wiele osób nie czyta komentarzy, dlatego wklejam jeden z pozostawionych przez Harrego-chirurga, bo słowa Harrego uzupełniają przytoczoną przeze mnie historię, stanowią lokalne tło i ukazują fakty z punktu widzenia Polaka pracującego w Niemczech, kolegi lekarza, który odmówił wykonania operacji. Dziękuję Harry!

 

Nie jakiś lekarz tylko mój przyjaciel i Oberarzt zarazem i nie gdzieś tylko w Brüderkrankenhaus w Paderborn gdzie pracuje od 8 lat. A sprawa wygląda bardzo prosto – każdy lekarz ma obowiązek nieść pomoc w stanie zagrożenia życia bez względu na to kim jest pacjent – i z tym nikt ani ja ani mój Oberarzt nie mamy problemu , natomiast w każdym innym przypadku lekarz ma prawo odmówić leczenia i my z tego prawa od czasu do czasu korzystamy – każdy szpital ma nieformalna listę pt „tych pacjentów nie obsługujemy” znajdują sie na niej np ćpuny , którzy w czasie pobytu na oddziale kradli leki , pacjenci którzy robili rozróby na oddziale, bądź w skrajnie chamski sposób odnosili sie do personelu , pacjenci którzy (naszym zdaniem bez powodu) skarżyli szpital o odszkodowanie a później znowu do nas z czymś przychodzili – nie jest to długa lista i jak mowie nie jest formalna. Ja osobiście w ciągu 8 lat 3 pacjentów wyrzuciłem za drzwi na dyżurze za odzywki typu ” a to nie ma juz niemieckich lekarzy ,ze Polak musi mnie dotykać” – zawsze szli sobie z wielkim hałasem że następnego dnia przyjdą z adwokatem i do dzisiaj ich nie widziałem. Co sie tyczy pacjenta ze swastyka na ramieniu to sprawa wygląda tak – z powodu opatrunku który na ramieniu nosił zostało to dostrzeżone niestety dopiero na bloku operacyjnym w trakcie wprowadzania w narkozę – gdyby zostało to wcześniej zauważone to ten pacjent nie byłby u nas w ogóle operowany – w takich przypadkach a nie był to pierwszy przypadek tego typu – robi sie nadzwyczajne posiedzenie dyrekcji i podejmuje sie decyzje o odmówieniu leczenia takiemu pacjentowi – Powód – Ubliżanie godności ludzkiej przez propagowanie zbrodniczej ideologii co stoi w sprzeczności ze statutem szpitala i koniec – może sobie taki delikwent szukać innego szpitala. W Paderborn są 3 szpitale – wszystkie kościelne, 2 katolickie i 1 ewangelicki – ten gość w żadnym z tych szpitali nie byłby operowany gdyby przed zabiegiem wiedziano o tym tatuażu!!! Moj Oberarzt odmówił wykonania zabiegu, ja odmówiłem opieki na oddziale i pacjent został na inny przeniesiony, po 2 dniach wypisał sie na własną prośbę i koniec historii.

Harry-chirurg,Niemcy, 2011-01-13 12:06

 

Historia, która odbija się czkawką

W jakimś niemieckim szpitalu żydowski chirurg opuścił salę operacyjną, gdy zobaczył na ramieniu pacjenta tatuaż z neofaszystkowską swastyką. Operację poprowadził, wezwany przez niego, inny lekarz, pacjent wyzdrowiał, ale w mediach zawrzało od krytyki „rejtera”.

A ja  mam dylemat. Bo z jednej strony rozumiem  obligującą lekarzy przysięgę Hipokratesa, wiem, że życie ludzkie jest wartością najwyższą, a  tym bardziej, że należy ponosić konsekwencje własnych wyborów,  tych dotyczących odpowiedzialności zawodowej również.  Że misją niektórych zawodów jest  etyka i stanie na posterunku bez względu na  okoliczności. Przynajmniej w tej wersji idealnej, żeby nie powiedzieć wyidealizowanej.

A jednak mam dylemat  bo rozumiem lekarza i  tak zupełnie po ludzku wyobrażam sobie co poczuł na widok swastyki.

W pewnych przypadkach, to właśnie okoliczności decydują o ludzkich poczynaniach, stają się czymś bardzo ważnym, co w obecnych trudnych, przepełnionych brakiem zaufania czasach, nie tylko można, ale nawet trzeba, brać pod uwagę.

Klasycznym przykładem „okoliczności” jest skoligacenie lekarza i pacjenta, ale może  nimi być wzajemna niechęć lub nadmiar emocji (w przypadku lekarza bo pacjent i tak zwykle zostaje uśpiony), które nie powinny mieć miejsca na sali operacyjnej. Taki nadmiar źle wpływa na percepcję, pewność ręki, czy podejmowane przez chirurga decyzje.

 Opisany przeze mnie przypadek odbił się głośnym echem w Niemczech, krytykowano decyzję żydowskiego chirurga, ale ciekawa jestem czy, gdyby lekarz zoperował, a pacjent w wyniku przeprowadzonej operacji,  mimo wszelkich starań, mimo profesjonalizmu lekarza, jednak zmarł, czy tenże lekarz byłby w stanie wytłumaczyć się ze swoich dobrych intencji? Myślę, że wtedy rozpatrywanoby przypadek już nawet nie w kategorii błędu lekarskiego ale celowego zaniechania, doszukiwanoby się swoistego odwetu za hitlerowską przeszłość.

Czy w związku z tym rzeczywiście nie stało się lepiej, że operację przeprowadził ktoś inny?