Nowe szaty Papieża

      Pewnie każdy już słyszał pełne oburzenia głosy o niezgrabnie wykonanym pomniku Jana Pawła II, który stanął w Rzymie przed głównym dworcem kolejowym. Nawiasem mówiąc zupełnie nie rozumiem, dlaczego akurat przed dworcem?

No, ale stanął, poraził i wywołał burzę krytyki mediów, autorytetów, mieszkańców Rzymu i nie tylko, oraz prawdopodobnie pracowników rzymskiej PKP, która codziennie musi na niego patrzeć.

Jednak o estetyce rzeźby, talencie i guście rzeźbiarza wypowiadać się nie będę, w myśl zasady de gustibus……

Natomiast o artystycznym zamieszaniu mogę, a zdziwiło mnie w nim coś jeszcze.

Otóż pomnik zaistniał za sprawą jednego wykonawcy, prawdopodobnie jednego podpisu pod zamówieniem na dzieło i pod zgodą na postawienie tegoż dzieła w jakimś konkretnym miejscu.

Natomiast, żeby źle wykonaną robotę usunąć potrzeba aż powołania rady mędrców!

I dopiero ta rada, składają się z administratora dóbr kultury Rzymu, sekretarza Papieskiej Komisji ds. dóbr Kultury Kościoła, dyrektorów szkoły architektury i konserwacji zabytków, dyrektorów galerii sztuki współczesnej (sic!!),zadecyduje czy fakt, że coś, co miało być kopią papieża Polaka, a przypomina „bańkę wstańkę” o głowie Mussoliniego jest wystarczającym powodem do detronizacji.

A my Polacy narzekamy na biurokrację….

Zresztą raczej nie o biurokrację tu chodzi.

  

Oto skrytykowany pomnik autorstwa Oliviera Rainaldiego.

                      

                    

Ale może ja się nie znam, więc przytoczę komentarz włoskiego dziennikarza:

Artysta świetnie poradził sobie z cierpliwym papierem [chodzi o wstępne szkice projektu- przyp. Caffe], ale z brązem miał duże kłopoty, wic musiał pójść na bardzo daleko idące skróty”.

Sms interwencyjny

Od pewnego czasu w środkach komunikacji miejskiej pojawiły się naklejki informujące, w jaki sposób powiadomić Straż Miejską, jeśli staniemy się świadkami przestępstwa. Przestępstwa w znaczeniu: agresywny pasażer, spożywanie alkoholu, palenie papierosów itp.

Taka akcja to bardzo dobry pomysł, jednak realizacja pomysłu już trochę słabsza. 

Numer, na który trzeba wysłać informację o zdarzeniu to 723 986 112. Dziewięć cyfr, z których większość nie powtarza się, utrudniając zapamiętanie. No może jeszcze zapamiętamy końcowe 112, bo to numer alarmowy sam w sobie, ale w ferworze dziejącego się wydarzenia, które mamy zgłosić, prawdopodobnie nie będziemy o tym pamiętać, a jeśli nawet się uda, to pozostaje jeszcze sześć pierwszych cyfr.

Numer to dopiero początek galimatiasu. Po wysłaniu smsa – zgłoszenia, nadawca otrzymuje sms zwrotny z szablonem postępowania. Musi ten szablon uzupełnić, by podanymi w ten sposób informacjami ułatwić pracę Straży Miejskiej. Problem w tym, że niektóre informacje wymagane w szablonie są, w momencie dziejącego się przestępstwa, nie do zdobycia. Pasażer siedzi w środku, tymczasem numer boczny autobusu lub tramwaju, który powinien podać w smsie, jest na zewnątrz (może jeszcze gdzieś obok kierowcy?).

Potem pasażer musi jeszcze wpisać numer środka transportu (to akurat łatwe, wie, w co wsiadał), kierunek jazdy, charakterystyczny budynek (z tym trochę trudniej, zwłaszcza, jeśli jest się przyjezdnym), przystanek, a na koniec opisać zagrożenie i sprawców.

Gdyby jednak zsumować czas pisania i wysyłania pierwszego smsa, odczytanie odpowiedzi, wypełnienie i wysyłanie formularza, prawdopodobnie, nawet najbardziej sprawnemu w pisaniu wiadomości tekstowych pasażerowi, zajęłoby to około 5 minut, jeśli nie dłużej i jeśli dodamy do tego czas oczekiwania na interwencję (aż się boję myśleć, jaki to czas?), może się okazać, że zadymiarz zdąży rozpłynąć się w wielkomiejskiej mgle.

Ja wiem, że im bardziej szczegółowy sms, tym większe szanse na precyzyjną interwencję, obawiam się jednak, że metoda działania jest zbyt zbiurokratyzowana. Przestępcy działają szybciej.

Oczywiście alternatywą jest bezpośrednie połączenie się z numerem 986 i ustne zgłoszenie wykroczenia, jednak wiąże się z tym ryzyko, że taka próba wezwania pomocy zostanie zauważona.

Nie krytykuję pomysłu „w ogóle”, widzę po prostu ograniczenia, co nie zmienia faktu, że każda forma przeciwdziałania wykroczeniom jest warta zachodu, że trzeba podejmować próby i że może kiedyś uda nam się stworzyć coś idealnego.

Ciekawa tylko jestem, czy przy dzisiejszej znieczulicy, komuś w ogóle będzie się chciało narażać? Niektórzy prawdopodobnie wyjdą z założenia, że prościej jest zmienić środek transportu.

 

Notka społeczna

Dawniej głównym założeniem feministek była walka o pełne równouprawnienie kobiet i mężczyzn w dziedzinie edukacji i w zakresie praw wyborczych, dzisiaj feministki nadal walczą….tylko czy zawsze jest to walka słuszna i potrzebna?

Tak wiem, narażam się….. J

Wszystko byłoby ok, gdyby nie kobieca zdolność do popadania w przesadę. Bo jak inaczej można nazwać skuteczną akcję bojkotowania obowiązkowej cytologii i mammografii, która została przeprowadzona właśnie przez feministki. O taki zapis w naszym prawie walczył między innymi Centralny Ośrodek Koordynujący programy wykrywania raka piersi i raka szyjki macicy wiedząc, że „odgórny” przymus mógłby uratować wielu kobietom życie. Kobietom, na co dzień zaniedbującym swoje zdrowie w ogóle, a te najbardziej intymne rejony własnego ciała, w szczególności. Bo właśnie w naszym kraju umiera na raka szyjki macicy rocznie ok. 2 tys. kobiet (tym samym najwięcej w całej UE), tylko dlatego, że nie wykonują na czas cytologii, która może nie jest najprzyjemniejszym zabiegiem, ale przecież zupełnie bezbolesnym.

Zaczęłam się zastanawiać, czy feministki zbojkotowały pomysł, ponieważ padł ze strony męskiej grupy społeczeństwa, byłoby to w takim razie trochę w myśl zasady „na złość mamie odmrożę sobie uszy”, czy może uznały, że taka forma przymusu jest targnięciem się na kobiecą wolność, stojąc na straży prywatności, w stylu: „moja macica – moja twierdza”?

To prawda, że w demokratycznym kraju każdy sam decyduje, co zrobić z własnym ciałem, czy dbać o zdrowie, badać się profilaktycznie i stosować do zaleceń lekarza (pomijam problemy wiążące się z pracą polskiej służby zdrowia, bo to zupełnie „insza inszość”). Jednak brak logicznego myślenia w tej kwestii, skutkuje późniejszym długotrwałym leczeniem, którego koszty (mówiąc brutalnie), mogą się okazać wyrzuconymi w błoto.

Dlatego czasem warto odłożyć własną dumę i poczucie dyskomfortu, poddać się badaniom, może i w pewnym sensie narzuconym przez mężczyzn i może nawet przeprowadzanym przez mężczyzn (podobno lepszymi i delikatniejszymi ginekologami są panowie), ale przecież dla naszego dobra, w trosce i w obawie.

Bo ona sie zmieniła

Dzisiaj bez pomysłu na posta i bez jakiejś szczególnej radości (może to ta pogoda, może fakt, że znowu trzeba było wstać do pracy), zaczęłam przeglądać wiadomości. No i jest!  Nic tak nie poprawia mi nastroju jak błyskotliwe i żartobliwe artykuły. Zwłaszcza te o nas, a dokładniej, te o nas – kobietach i o Was – mężczyznach.

Prawdopodobnie dlatego, na początku lekko skrytykowany (patrz jakaś stara notka) film Usta usta, zrehabilitowałam, obejrzałam wszystkie odcinki, wszystkich trzech serii i dzisiaj z czystym sumieniem polecam tym, którzy chcą się dobrze pobawić i pośmiać. Świetne dialogi i super studium przypadku. A raczej przypadków.

No ale dzisiaj nie film, tylko artykuł. Na Onecie*.

Punktem wyjścia do napisania tego artykułu stało się pewnie znane wszystkim twierdzenie, że kobieta po ślubie chciałaby, żeby on się zmienił a on się nie zmienia, natomiast on by chciał, żeby ona się nie zmieniała, a ona się zmienia, niemal od razu, w potwora.J

Dodam w tym miejscu, że mężczyzna też się zmienia, tylko zmiany, którym podlega kobieta, śmieszą o wiele bardziej, niż te „męskie”. Śmieszą nawet nas – kobiety, a już na pewno kobiety z poczuciem humoru (wiadomo o kim piszę prawda?:)

Autor artykułu stwierdza, że kobieta, z superseksownego kociaka zamienia się we własną matkę. Gdyby tak każda z nas zastanowiła się nad powyższym, uznałaby, że oto właśnie staje się bohaterką jakiegoś sennego koszmaru, a zwykle kochamy nasze rodzicielkiJ.

„Niestety, większość mężatek ma ogromną skłonność do marudzenia. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikają gdzieś wyluzowane narzeczone, a ich miejsce zajmują zrzędliwe baby, które są wiecznie niezadowolone i ciągle mają jakieś uwagi. […] Facetów traktują jak nieodpowiedzialne dzieci, które należy hamować w ich nierozsądnych pomysłach. Same zaczynają od siebie wymagać przesadnej odpowiedzialności, rozsądku i powagi.”

Tak jest!! Naprawdę tak!! Wymagamy od siebie zbyt wiele, co niekorzystnie odbija się na naszych związkach, na domownikach, nawet na naszej własnej psychice. A wystarczyłoby czasem wyluzować, dać się ponieść fantazji, bo z czasem możemy zapomnieć, co to fantazja, lub błędnie będziemy ją przypisywać czemuś innemu niż z definicji. Przy czym od razu rozwiewam męskie złudzenia, dla kobiet fantazja to nie tylko seks. Seks pojawia się dopiero na samym końcu skojarzeń.

Zauważyłam, że niektóre kobiety zachowują się wobec swoich mężczyzn jak miotełka curlingowa wobec krążka. Chciałyby zmieść z ich drogi wszystko, co (według nich) odwraca uwagę od spraw ważnych, czyli od żon i wszystkiego, co żony uznają za ważne. No i od innych kobiet of course.

Opiekuńcze gesty są potrzebne, cementują, sprawiają przyjemność, ale żenuje uniżoność i złudne poczucie, że nad wszystkim można zapanować i wszystko przewidzieć. A życie jest nieprzewidywalne. I to jeszcze jak!

 „Przed ślubem każda kobieta realizuje swoje pasje, rozwija zainteresowania i nie zaniedbuje przyjaciół. Po nim najczęściej z tego wszystkiego rezygnuje. Coś jednak musi wypełnić powstałą pustkę. Kto jak nie mąż? Dlatego właśnie stają się za bardzo absorbujące. Chcą, by ukochany, dzielił z nimi wszystkie smutki i radości.”.

Zawsze twierdziłam, że nie wolno rezygnować z własnych pragnień, że trzeba dążyć do ich realizacji nawet, jeśli może się skończyć tylko na dążeniach. Oczywiście niektóre kobiety, tak jak mężczyźni, kochają sukcesy, ale samo „przeżywanie” własnego hobby jest równie miłe jak osiągnięty cel. Dodam tylko, że kobiety (niestety dla mężczyzn) kochają rozmawiać, więc jeśli mężczyzna nie będzie w stanie sprostać naszym wymaganiom w tym względzie, to klapa. Taka intelektualna impotencja, która obejmie swoim zasięgiem wszystkie inne sfery (to przestroga dla panów).

Dlatego słuchajcie i rozmawiajcie, nawet, jeśli was to czasem nudzi. Czytajcie książki i zabierajcie swoje kobiety do kina. Zaskoczcie czasem teatrem i spacerem do rosarium czy nad rzekę. Sprawcie, żeby przewidywalne zmieniło się w niespodziankę, a proza dnia w coś ulotnie świątecznego.

A teraz przestroga dla pań: „Facet w sobotę ma prawo poleżeć przed telewizorem, wyskoczyć gdzieś z kumplami, czy zabrać ukochaną na bilard.” Pod warunkiem (i teraz znowu przestroga dla panów), że pierwsza i środkowa część owej prawdy nie zdominuje tej ostatniej.

 

*http://kobiecyporadnik.pl/kat,1026355,title,Przed-slubem-i-po-slubie,wid,13363478,reportaz.html

Scenka rodzajowa czyli przedmaturalne przegrzanie materiału

Pewna maturzystka nie jest fanką matematyki, została do niej bardzo skutecznie zniechęcona przez nauczycielkę i przygotowuje się do matury z tego przedmiotu raczej bez euforii. W dodatku twierdzi, że matematyka, poza dodawaniem i odejmowaniem, nie jest jej do niczego potrzebna. No cóż, humanistka.

Rodzic próbuje ją mobilizować:

– No dobrze, ale gdybyś tak umówiła się z chłopakiem, że on jedzie do Ciebie pociągiem z Gdańska z prędkością 120 km/h a Ty w jego stronę z Warszawy z prędkością 90 km/h… to gdyby nie matematyka, skąd byś wiedziała, gdzie i o której się spotkacie?

Dziewczyna rezolutnie, podkreślając tym samym zbyteczność matematycznej wiedzy, odpowiada:

– Zdzwonilibyśmy się 🙂

Po chwili jednak drąży temat.

– No tak, ale masz rację, bo gdyby tym pociągiem jechał na przykład Zbyszko z Bogdańca….wtedy przecież nie było telefonów….

Na co równie rezolutnie, tym samym podkreślając zbyteczność matematycznej wiedzy, odpowiada brat:

– Młoda, wtedy nie było też pociągów…