„Siedzimy. Nic się nie dzieje.”

A indywidualizując powyższe: ja siedzę.

Ponieważ jednak rzeczywiście nic się nie dzieje, zaczęłam czytać książkę.

Seksistowską.

Zaczyna się od pełnych rozpaczy słów mężczyzny „Koniec świata, baba jest moim szefem”. Tu oczywiście od razu skojarzył mi się bijący ostatnio rekordy popularności film „Baby są jakieś inne”, o którym słyszałam, że przereklamowany, że o jego akcji można powiedzieć to samo, co dzisiaj o mnie: siedzą, nic się nie dzieje.

Ale wracając do książki…

Przewiduję, że główny bohater, wbrew sobie, może nawet po ciężkiej wewnętrznej walce, zakocha się w swojej szefowej i będą żyli długo i szczęśliwie.

A zwykle jak coś przewiduję to tak jest! Na przykład, kiedy oglądam jakiś serial, podpowiadam bohaterom, co mają zrobić…a oni to robią. Podrzucam celne i trafne riposty, prorokuję przyszłość, przypominam dawne odcinki, (jeśli je znam) i zgrabnie łączę starą historię z serialową rzeczywistością.  Niestety muszę dodać, że nudna przewidywalność polskich seriali przerasta moją, jakże wysublimowaną, kreatywność (trochę skromności Caffe!!).

Dlatego właśnie tak naprawdę wcale nie chcę, żeby bohater zrobił dokładnie to, co ja myślę, że zrobi.

Niech mnie czymś zaskoczy!

Niech wzbudzi emocje!

Wzburzy krew!!

Wstrząśnie!

Jeśli nie mną, to chociaż książkową bohaterką.

Tymczasem (jestem dopiero na 80 stronie, więc może coś się potem zmieni), stwierdzam, że samokrytycyzm głównego bohatera wpisuje się w to, co przez ostatnie lata zaobserwowałam u panów, a czego zupełnie nie zauważałam, jako nastolatka. A mianowicie, w uroczej akceptacji własnych wad mężczyźni ocierają się o megalomanię. Z jednej strony otwarcie przyznają się do posiadania takowych, opowiadają o nich ze spuszczoną głową bijąc się w pierś, ale z drugiej: oni je kochają!:) Hołubią i pielęgnują! I wcale nie zamierzają pozbywać się żadnej z nich bez walki. Lub chociaż negocjacji.

Oswajają nas z nimi po prostu i robią to niezwykle skutecznie.

Ich działania są tak wyrafinowane i przewrotne, że czasem dopiero po wielu latach spadają z kobiecych oczu przysłowiowe klapki, ukazując najzwyklejszą, trywialną prawdę….jaka by ona nie byłaJ

 

No dobra, potraktujmy, że moja notka jest odpowiedzią na seksizm Ryśka, głównego bohatera książki Ryszarda Makowskiego (pamiętacie misiowatego pana z kabaretu OTTO?).

Oj tam…..

Granica mojego uzależnienia nieznacznie się ostatnio przesunęła. W niedobrą stronę.

Nie podoba mi się to, bo przegrałam walkę, którą toczyłam sama ze sobą od jakiegoś czasu.

Właściwie to powinnam natychmiast udać się do operatora sieci komórkowej i zlikwidować dostęp do Internetu z poziomu własnego telefonu… ale, no cóż…za bardzo mi się możliwość posiadania takiego dostępu podoba.

Dorabiam sobie oczywiście teorię, że to wygodniej, że taka możliwość wysłania e-maila będąc na przykład w podróży jest mi po prostu niezbędna, bo przecież ja ciągle jestem w podróży. Permanentnej rzekłabym. Życiowej dodałabym.

Prawda jest jednak bolesna.

Jestem gadżeciarą!!

Lubię umieć korzystać z wszystkich opcji, jakie daje mi zakupiony przeze mnie gadżet. Lubię nie pozostawać w tyle przynajmniej w takim zakresie technologicznych umiejętności, jakie wykorzystuję na co dzień.

Jedynie martwi mnie tempo ściągania wiadomości, czy otwierania się stron, ale co się w takim wypadku robi?

Szuka nowego telefonu.J

A fe Caffe!!:)

Siedem życzeń, siedem życzeń………a właściwie 21.

Zostałam wprowadzona w błąd.

Pod wpływem artykułu z dzisiejszej Rzeczpospolitej miałam napisać tak:

 

Uczniowie wielokulturowego liceum im. Jacka Kuronia zorganizowali w stolicy marsz „oburzonych”. Pewien redaktor „Krytyki Politycznej” pochwalił ich nawet za to, że jako jedyni z uczestników podobnych demonstracji w Europie spisali konkretne postulaty. A nawet „daleko idące postulaty”.

Nie będę się czepiać kwestii wycofania religii ze szkół, żeby mnie nie oskarżono, że patrzę na powyższe okiem katoliczki (no, ale przecież oka sobie nie wykolę, prawda?J).

Czepię się in vitro i legalizacji aborcji. To dwa z 21 postulatów młodzieży.

Widzę w nich sprzeczność i jakiś pokrętny brak logiki.

„Oburzeni” oczekują, że państwo zapłaci za zabiegi tym kobietom, które pragną mieć dzieci i to samo państwo zapłaci za zabijanie dzieci innym kobietom, które akurat ich nie chcą. O przepraszam, zapłaci za zabijanie embrionów, z których wyrastają dzieci (no przecież dzieci a nie marchewki!).

I wcale nie uważam, że każda kobieta ma moralny obowiązek urodzić dziecko. Nadal otwarta jest przecież kwestia aborcji dzieci poczętych w wyniku gwałtu, czy pojawiające się w trakcie rozwoju płodu problemy zdrowotne. Oczywiście przyjmuję i rozumiem argument, że żadne dziecko (nawet to niechciane) nie wybiera sobie rodziców, sposobu pojawienia się na świecie, ani zdrowia, nie jest więc niczemu winne, a właśnie ono ponosi największą ofiarę. W tej kwestii jednak zawsze będą jakieś „za” i jakieś „przeciw”.

Ale postulaty licealistów, (które mam nadzieję, podchwycili od dorosłych polityków, a nie wypracowali w oparciu o własne doświadczenia,) przypominają mi trochę żonglerkę embrionami. Ja wiem, że człowiek lub przekraczać granice w walce z naturą (nie na piszę z Panem Bogiem…bo …”oko”;-), że chciałby decydować o wszystkim, mieć wpływ i kontrolę. Człowiek nie potrafi przyjąć do wiadomości, że jest tylko ….człowiekiem.J

 

 

Tak miałam napisać, tymczasem coś mnie tknęło, żeby dotrzeć do źródła, czyli na stronę „oburzonych”, no i tam, czarno na białym, w punkcie 16 wyczytałam, że licealiści oczekują tzw. legalnej aborcji, a więc jednak chcą, by brano pod uwagę sytuację kobiety, ewentualny gwałt, zagrożenie jej życia lub zdrowia, a tego już Rzeczpospolita nie doprecyzowała. ….

I tak się rodzą plotki.

 

Dodatek z 19 października

Dzisiaj przeczytałam bardzo sensowny moim zdaniem tekst  prof. Krystyny Szafraniec, do którego podaję link tu Jeśli spojrzymy na świat okiem 17 latka (wiem, że to trudne, ale przypomnijmy sobie siebie sprzed lat), to okaże się, że jest to świat niewesoły i zakłamany. Polecam ten artykuł, ponieważ on rzeczywiście tłumaczy falę oburzenia i nastoletnie postawy.

Życie samo pisze scenariusze

„Życie samo pisze scenariusze” – takim stwierdzeniem kwituje każdą rozmowę ciocia Basia wzbudzając tym samym znaczący uśmiech moich dzieci, mojej mamy, mój własny oraz każdej osoby biorącej udział w rozmowie.J

Ale rzeczywiście pisze i to tak różne, że często zastanawiam się, w jaki sposób dokonuje się przydział i dopasowanie scenariusza do konkretnej osoby. Jak to się dzieje, że z małego rozkosznego bobaska sadzanego tatusiowi na kolanach, wyrasta egoistycznie nastawiony do bliskich narkoman, dziewczynka z blond kędziorkami – prostytutką, przebojowy, zdolny chłopiec, mamusi oczko w głowie – samotnym bezdomnym, jeszcze ktoś inny – złodziejem.

O dziwo nigdy nie zastanawiam się nad analogicznym dopasowaniem, gdy chodzi o osoby, którym się w życiu „powiodło”, mają udaną (lub udającą) rodzinę, biznes i dwa samochody w garażu. A przecież i w tym poukładanym w myśl zasad i reguł społeczeństwie łamie się prawo, przymyka oczy na obowiązki, ogranicza wolność osobistą drugiej osoby. Nie jest tak wesoło, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało.

Czy, w tym naszym rozwiniętym cywilizacyjnie świecie, zawsze jest miejsce na świadomy, przemyślany wybór? Czy zawsze jest akceptacja procesu wydarzeń, wola walki o powrót do społeczeństwa, jeśli nastąpi rozłam? Na ile tworzymy własny, a na ile realizujemy narzucony odgórnie plan? Pytania stawianie od początku świata i ciągle, ciągle aktualne.

Jeden z opisywanych dzisiaj w Onecie kloszardów był kiedyś doktorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. W jakimś momencie wykazał się niezwykłą odwagą (albo bezmyślnością) by odejść z domu, w którym działo się źle, w którym ktoś zdradził, ktoś zachwiał poczuciem wartości, ktoś zburzył zaufanie i sprawił, że jedynym wyjściem stała się ucieczka. Naiwnie sądził, że to tylko na chwilę, tylko żeby odpocząć, nabrać dystansu, przeczekać, więc poddał się i przestał walczyć. Został poza domem do dzisiaj, tym samym grzebiąc świetnie zapowiadający się naukowy talent i możliwość życia z dala od śmietników.

Historia pewnie taka, jakich wiele, ale niestety potwierdza to, co już trochę wiem, czego sama, na innych życiowych „płaszczyznach”, doświadczyłam. W wyniku każdych, nawet najdrobniejszych posunięć i dokonywanych wyborów tworzymy nową rzeczywistość, nową „jakość”, z której powrót bywa niezwykle trudny lub wręcz niemożliwy.

I ta świadomość, wzmocniona dodatkowo artykułem, trochę zachwiała moją, wyraźnie ostatnio odczuwalną pewnością, że jeszcze wszystko będzie jak dawniej i najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się smutno*

 

 

* Jakelo, tylko proszę nie sugeruj znowu, że to z powodu złamanego paznokcia i jesiennej auryJ

Firmowe „integracje” czyli trochę o konsekwencjach

O firmowych, integracyjnych imprezach napisano już tak wiele artykułów, a blogerzy tak wiele notek, że moja powielałaby jedynie czyjś punkt widzenia: krytyczny albo akceptujący. Nie będę więc oceniać takich wyjazdów  również dlatego, że zrobił to w dzisiejszej ramówce Onet.

Autorka zamieszczonego artykułu, w oparciu o przykłady z życia wzięte, raczej stoi na stanowisku, że integracja to Sodoma i Gomora, a w najlepszym przypadku gwóźdź do dużo wcześniej z pietyzmem wypracowanej, małżeńskiej trumny. Jeśli chodzi o sam akt zdrady, to najczęściej bezpośrednim winowajcą jest alkohol, który rozwiązuje języki i paski kobiecych sukienek, że już nie wspomnę o męskich rozporkach.

Po całorocznej pogoni za sukcesem zawodowym ludzie chcą wyrwać się z rodzinnego zaprzęgu i pójść na całość, chcą rozluźnić się i jak za dawnych, młodzieńczych czasów zaszaleć. Poszukują zagubionej w codziennej rutynie serdeczności i intymności, ciepła i zrozumienia. I właśnie to plus alkohol stanowi impuls wyzwalająco – eksplodujący. Dosłownie i w przenośni.

Ale my to wszystko wiemy, dlatego nie ma sensu po raz kolejny pisać szczegółowo ani o powodach, ponieważ małżeństwa bywają różne, ani o charakterach, różnicujących jeszcze mocniej.

Natomiast warto wspomnieć o konsekwencjach, bo te bywają podobne.

Gdy przeczytałam, że jedną z nich, którą często ponoszą uczestnicy wyjazdowych balang jest wyrzucenie z pracy zaczęłam zastanawiać się, czy moda na integracje nie ma jakiegoś głębszego dna. Być może należałoby spojrzeć na wszystko właśnie od końca? Może właśnie ten koniec jest powodem całego wcześniejszego, założonego przez szefów, zamieszania? Może sprytni, znający życie (a czasem i psychologię), menedżerowie, chcąc przeprowadzić roszady w firmie, lub dokonać naturalnej selekcji, najpierw wysyłają swoich pracowników „w teren”. A potem patrzą z uśmiechem na ich beztroskie zabawy, włącznie ze wspomnianą sodomią i gomorią (jak mawiała pewna babcia:), i wyciągają zarówno wnioski jak i konsekwencje.

Przy czym mają tym czystsze pole do popisu im bardziej nieczyste są pointegracyjne sumienia pracowników.

Poweekendowo

Życie to niejebajka……stwierdziłyśmy przedwczoraj zgodnie, gdy już omówiłyśmy ostatnie 20 lat. Tyle się nie widziałyśmy, a wydarzyło się w tym czasie milion różnych historii, zaskakujących życiowych zwrotów akcji, planów zrealizowanych i tych w rozsypce.

Spotkałyśmy się w zrewolucjonizowanym przez Gesslerową lokalu, gdzie niewidomy pianista przygrywał sympatycznie i nienachalnie w jazzująco – klezmerskim stylu..

Stwierdziłyśmy również, że nasze miasto jest magiczne. Okazało się, że nie tylko ja nie mogę się z nim rozstać, co oznacza, że jednak jestem normalna!:)

Wróciłam późno, ale obiecałyśmy sobie, że to tylko pierwsze z naszych, od tego momentu cyklicznych, spotkań. Już się cieszę na następne.

Niedziela upłynęła w cudownym rozleniwieniu, które to rozleniwienie zostało tylko na chwilę przerwane głosowaniem, oraz po raz pierwszy przygotowanym własnoręcznie sushi. Na kogo głosowałam oczywiście nie napiszę, natomiast sushi wyszło rewelacyjnie. Brakowało mu trochę tego czegoś, co zawsze ma degustowane w restauracji, ale nie zniechęcam się. Prawdopodobnie trzeba popracować nad proporcjami.

Z rzeczy dziwnych: całą noc śniły mi się latające samoloty, przeróżne, odrzutowce typu airbus czy boeing (nie rozróżniam ale niektóre były ogromne inne małe), szybowce różnej wielkości, kolorowe, błyszczące w słońcu helikoptery, wysoko i nisko latające cessny, samodzielne i na lince (najwyraźniej ktoś uczył się w moim śnie pilotażu). Niebo wprost usiane maszynami. Jeśli ktoś umie interpretować sny to proszę o wytłumaczenie.

Z rzeczy śmiesznych: kupiłam rajstopy. To nic, że za duże, bowiem nie o rozmiar chodziło, tylko o kolor.

Będąc autorką bloga Caffe1 wybrałam oczywiście Caffe2 🙂 Nie wiem czy to widać na zdjęciu, ale zapewniam, że kolor bardzo ładny. Gattę poproszę jedynie o właściwą rozmiarówkęJ

Seksizm i feminizm w jednym stały domku, czyli przemyślenia po lekturze artykułu „7 zachowań mężczyzn, których kobiety nie rozumieją”*

Pisanie o przedstawicielach przeciwnej płci bywa ryzykowne. Pisanie o przedstawicielach przeciwnej płci przez kobiety, bywa nierozsądne. Najczęściej pojawia się wtedy oskarżenie o tendencyjność, dawanie upustu osobistym, traumatycznym przeżyciom, przykleja się autorce etykietkę feministki, która to etykietka w zamiarze ma autorkę obrazić albo ustawić w rzędzie kobiet sfrustrowanych i walczącym z nieistniejącym złem.

Opisane przez panią psycholog spostrzeżenia w żaden sposób nie uwłaczają męskiej godności. Pisze ona o potrzebie rywalizacji, potrzebie bycia postrzeganym jako człowiek mądry i ten który ma rację, pisze o niechęci do mówienia o uczuciach, niezważaniu na szczegóły, mówieniu tylko o jednej rzeczy naraz, bezpośredniości i potrzebie niezależności. Tłumaczy wymienione zachowania w oparciu o posiadaną wiedzę psychologiczną z uwzględnieniem społeczno-kulturowych aspektów.

 A jednak niektórzy mężczyźni poczuli się urażeni, co można było wyczytać w złośliwych, lub zbyt emocjonalnych komentarzach, ale przyznam, że właśnie komentarze mnie zaciekawiły, czego nie mogę powiedzieć o artykule. Poza tym fajnie, gdy w danym temacie mogą wypowiedzieć się zainteresowani, po pierwsze, dlatego że wiedzą lepiej (w końcu temat ich dotyczy), po drugie, jeśli chcą się wypowiedzieć na poziomie, ja automatycznie staram się tłumaczenie przyjąć, przetrawić i wyciągnąć jakiś ogólniejszy wniosek. Lub się w nim utwierdzić.

Jeden z takich wniosków, wyciągniętych akurat nie przeze mnie, a przez komentujących panów brzmi: „sorry, ale takim nas Bozia stworzyła, tacy jesteśmy”. Brzmi jak wymówka i jest wymówką. Druga z tego cyklu to: „nie rozumiem, o czym mówisz, jestem tylko facetem”. Nie bardzo rozumiem, dlaczego „tylko” i w jaki sposób fakt „tylkowatości” ma cokolwiek stanowić.

Niektórzy panowie potwierdzali, że uganiają się za kobietami głównie ze względu na ewentualny, (ale zawsze brany pod uwagę) seks, że ludzie nie powinni się wiązać na stałe, bo stałość zmienia (to jakiś paradoks, prawda?), że kobiety mają „inną logikę” (uroczy eufemizm).

Ale pojawiła się też antyfeministyczna kobieca wypowiedź, o ile rzeczywiście napisana przez kobietę, dlatego przytoczę ją w całości i w oryginale:

Kobiety bardzo różnią się od mężczyzn, nawet, jeśli się do tego nie przyznają, ba! (-nawet nie są świadome) to chodzi im głównie o to, żeby urodzić „ślicznego bobaska” w tym cały głęboki sens naszego istnienia (o zgrozo!).  Kobiety są trudne, brakuje im logiki w rozumowaniu, są kłótliwe i najzwyczajniej w świecie głupie. Rzadko zdarza się taka, z którą można o czymś porozmawiać. Z facetami jest jednak zupełnie inaczej. Współczuję sobie tego, że jestem kobietą (i posiadam wszystkie wyżej wymienione ułomności również, wynikające z mojej natury, choć sam fakt, że sobie to uświadomiłam i że otwarcie się do tego przyznaję świadczy o tym, że jednak dałam krok do przodu) ale współczuję też Panu, bo ja jako partnera mogę wybrać sobie kogoś mądrego, faceta. Panu zostaje tylko wybieranie w tym, co w Pańskim mniemaniu najbardziej nadaje się do współżycia seksualnego, ma Pan jednak rację -z tym zawsze na krótko.. Niech się Pan trzyma;)

Gdy jakiś mężczyzna odpowiedział, że uwielbia mądre kobiety, (tym samym potwierdzając, że takowe jednak istnieją) i uwielbia z nimi rozmawiać odpisała:

„Rozmowa” nie jest dla mnie wymianą komunikatów na temat tego, jaki ciuch jest ładny a jaki nie, ani innych, podobnie trywialnych. Proszę się zastanowić nad tym, z iloma kobietami rozmawiał Pan o sensie istnienia człowieka, o powstaniu świata, o kosmosie, istnieniu, bądź nieistnieniu Boga.. Czy zdarzyła się taka, która sama zagaiła podobny temat? Wiem, że nie. Od każdej reguły są oczywiście wyjątki. Wśród facetów też oczywiście są kretyni, no bo w końcu mamusie też przekazują swoje geny..

Najzabawniejsze jest to, że kobiety o poglądach podobnych do moich spotykają się z dyskryminacją. Wielokrotnie byłam ganiona za swoje antyfeministyczne wyznania. Przez mężczyzn również. Do czego jesteście się w stanie posunąć, żeby tylko miał wam kto prać i służyć wszelką pomocą, gdy tylko pojawi się potrzeba. Nie przeczę, kobieta została stworzona po to, żeby służyć.. jakkolwiek to brzmi. Nie budujmy wokół tego wielkiej filozofii i nie szukajmy czegoś czego nie ma. W naturze kobiety, jak już wyżej wspominałam jest zbyt wiele słabości, nie dorównamy mężczyznom. Ci, którzy chcą mi to wmówić: kobiety-okłamują się, mężczyźni-są zwykłymi ciotami.

 

No cóż, można i tak. Trochę współczuję tej pani, bo najwyraźniej sama siebie ogranicza do rozmów na temat ciuchów, (choć osobiście nic nie mam do fatałaszków) a przecież jest naprawdę tyle interesujących, możliwych do omówienia obszarów, przy czym akurat sferę religii stawiałabym na samym końcu.

Generalnie uważam, że jest to znowu burza w szklance wody, ktoś najwyraźniej uważa, że trzeba ją, co jakiś czas wzniecać, żeby nie było nudno. Być może komentarz tej kobiety ma być swojego rodzaju mieszadełkiem.

Przecież chyba każdy w głębi duszy rozumie rangę i rolę obu płci, jest świadomy ich piękna (nie tylko fizycznego), potrzeby i wzajemnego uzupełniania się, wie, że jedna bez drugiej byłaby osamotniona, jedna bez drugiej uboga.

I chociaż naprawdę tak uważam, to nie mogę oprzeć się pokusie wrzucenia na koniec kawału, który znalazłam wśród komentarzyJ:

Bóg wezwał do siebie Adama i poinformował go o tym, że ma dla niego dobrą i złą wiadomość,  dobra: otrzyma od niego dwa prezenty- mózg i penis,  zła: nie ma fizycznej możliwości, by oba te organy funkcjonowały jednocześnie.

 

I tym optymistycznym, tfu…..feministycznym akcentem……J

 

*http://zdrowie.onet.pl/fotogalerie/7-zachowan-mezczyzn-ktorych-kobiety-nie-rozumieja,4339663,9370229,foto-male.html

O fotkach

Biorąc pod uwagę istotę produktu, główną ideę, pomysłowość oraz niewątpliwą przydatność, stwierdzam to samo, co 4 lata temu, a mianowicie: portale społecznościowe są fajne. Od jakiegoś czasu największą popularnością cieszy się facebook, może dlatego że nk rości sobie nieuzasadnione prawa do zamieszczanych w niej fotek, może z powodu „zdziecinniałej” jej grafiki, a może ze względu na taki ogólnie fajniejszy facebookowy fejs:-)

To żartem, a serio, facebook jest taki sam, też łączy ludzi, sprawia, że mogą się ze sobą skomunikować znajomi sprzed lat, zapomniane koleżanki, pierwsze miłości, przyjaciele ze szkolnej ławki. Wirtualny living room, w którym się bywa, tak często jak to tylko jest możliwe, gdzie wypada się pochwalić zdjęciami, żeby wszyscy, chcąc nie chcąc, jednocześnie, w tym samym czasie, mogli zobaczyć, westchnąć z zazdrością i skomentować. Ewentualnie polubićJ

Prawie grecki prawie dramat, z jednością czasu miejsca i akcji, choć akurat „akcja” zdjęć stanowi jedyny elementem należący do zdecydowanej, zwykle wakacyjnej, przeszłości. 

Jedno jest pewne, umieszczone na „fejsie” zdjęcie nie może być byle jakie! Musi być mocne, chwytające za serce i umysły. Im bardziej ekstremalne warunki przy pstryknięciu tym większy zachwyt, im bardziej poruszające wyobraźnię, tym więcej oddanych potem głosów w stylu „lubię to!”. I żeby było jasne, nie chodzi o roznegliżowane fotki nastolatek. I zupełnie też nie chodzi o przeżycie jakiegoś ulotnego, ekstremalnego wrażenia, przy okazji którego powstanie ciekawe zdjęcie. Głównym celem nie jest przeżywanie, ale ten magiczny „pstryk” uwieczniający chwilę, dlatego młodzi szukając ujęcia włażą na mosty, do boksów z dzikimi zwierzętami, wspinają się na niezabezpieczone rudery, kładą na tory przed nadjeżdżającym z oddali pociągiem lub balansują na wysokości. Dla niego ryzykują życiem, a w najlepszym wypadku zdrowiem. W USA coraz częściej zdarza się tak, jak w przypadku pewnej turystki, która próbując zrobić „atrakcyjne” zdjęcie zginęła porwana przez wodospad Niagara. Fotka przy barierce wydawała jej się nudna, więc przeszła na drugą stronę.

Zbyt dosłownie. 

 

PS. Dzisiaj rano zemdlałam, a ten chwilowy odlot sprawił mi niemal perwersyjną przyjemność. Czy to już się leczy, czy jeszcze nie?:)