W demokratycznym kraju każdy ma prawo do podejmowania samodzielnych decyzji, wolności wyboru, chociaż dzisiaj akurat wyczytałam, że taka wolność może przerodzić się w prostactwo. Jednak każdy, przynajmniej po osiągnięciu pewnej dojrzałości posiada odpowiednią wiedzę i świadomość.
Na tym bazują politycy, którzy żądają legalizacji marihuany.
Zastanawia mnie, dlaczego, mając za sobą doświadczenie w walce z dopalaczami, (której to walki nie można nazwać całkowitą wygraną), ludzie podobno wykształceni, znaleźli się teraz w przeciwnym obozie? Nie wygraliśmy z alkoholizmem, mimo zalegalizowania alkoholu, więc skąd ta naiwna wiara, że ogarniemy rynek narkotykowy?
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno o kasę. Ktoś nieźle zarobi na nieszczęściu coraz młodszych palaczy marihuany i tego kogoś nie tłumaczy nawet ewentualna silna presja narkotykowego lobby.
Zapomniałam o podatkach! Bo te podatki odprowadzane z akcyzy sprawią, że Polska stanie się krajem bogatym i prawdziwie demokratycznym! Podatek od akcyzy za wódeczkę tego nie zapewnił?
Sorry, ale medialne szafowanie szczytnymi hasłami włożyłabym raczej między bajki.
Panowie „politycy” argumentują, że konopie mają być dostępne tylko dla dorosłych! Że niby dorosły wie, jak je rozsądnie używać? (Czy w ogóle jest coś takiego jak rozsądne używanie narkotyków*?). Mr Biedroń chyba zapomniał już jak to jest z podejmowaniem właściwych decyzji będąc 18-latkiem. A pan Palikot? Czy mając świeżutki dowód w kieszeni zawsze postępował rozsądnie, dojrzale i mądrze? Czy nigdy nie uległ presji środowiska, starszych kolegów, własnej słabości? Cóż, mogli zapomnieć, przecież obaj dojrzewali lata temu. Nie wypominam w tym momencie wieku panom posłom, raczej uświadamiam, że kiedyś można było się spodziewać, co w danym narkotyku jest (a mimo to nie były legalne). Dzisiaj są mieszanką tak wielu różnych składników, że lekarz przyjmujący pacjenta na detoks, zwykle na początku nie wie, co właściwie ma leczyć.
Wcale nie mylę marihuany z dopalaczami. I w niej jest obecnie więcej chemii niż natury. Notuje się coraz więcej osób uzależnionych fizycznie, które przecież „tylko bakały” ponieważ dla uzyskania większego kopa dodaje się heroinę lub substancje drażniące (a więc na przykład lakiery, rozpuszczalniki itp.). Dla oszukania kupującego dealer dodaje tłuczone szkło, żwirek dla kotów lub piasek. Porcja jest cięższa, a palacz nawet nie wie, że opiłki spalanego dodatku właśnie robią mu dziury w płucach.
Dzisiejsze odmiany konopi zawierają dziesięciokrotnie silniejszą dawkę THC niż te sprzed dekady, stanowiąc ostrą, bardzo inwazyjną odmianę. A o tym, że zawarta w maryśce heroina uzależnia, chyba nie muszę nikogo przekonywać.
I teraz ktoś próbuje wciskać młodzieży kit, że na uzależnienie wpływa tylko to jak często, jak długo i w jakich okolicznościach pali się narkotyk. A dealerzy dodatkowo podają przykłady osób, które palą latami i nic! Pełnia zdrowia. Tylko po pierwsze, nikt za bardzo takich osób nie widział, nie zna osobiście, a po drugie…czy można zaufać dealerowi? To chyba sprzeczność sama w sobie.
Ale nie tylko o uzależnienie chodzi, również o psychikę człowieka palącego trawkę, o jego alienację, zaburzoną osobowość. Palacze bluntów gorzej się uczą, mają kłopoty z koncentracją, z relacjami rodzinnymi i zawodowymi. Są podatni na choroby psychiczne. Może integrują się z innymi palaczami, ale na bardzo krótko, (zwykle na czas palenia), gdy brakuje pieniędzy na kolejne porcje bardzo szybko wypadają z towarzystwa. Tego typu przyjaźnie mają brutalnie określony zasięg i brutalnie krótki czas trwania.
*dla mnie marihuana to taki sam narkotyk jak każdy inny, jedynie dłużej wprowadza w stan totalnego uzależnienia, niemniej jednak zawsze jest tym pierwszym krokiem.