W ubiegłym tygodniu obejrzałam spektakl pt.„Jezioro łabędzie”, który był pracą dyplomową studentów ostatniego roku PWST w Bytomiu.
Jeśli ktoś próbowałby się w nim doszukiwać jakiejś części wspólnej z arcydziełem Czajkowskiego, to prawdopodobnie pozostałby rozczarowany. Z tamtym „Jeziorem” spektakl miał bowiem niewiele wspólnego, choć uważam, że mimo wszystko robił wrażenie.
Scena mała, trochę ponura, klimat lekko kantorowski, aktorzy w galowych ubraniach: panowie „pod krawatem”, panie w błyszczących sukniach. Gdyby nie muzyka w tle i rzucane przez aktorów od czasu do czasu słowo „swan” (dlaczego akurat po angielsku?), nikt by nie przypuszczał, że chodzi o jakąś analogię.
To była bardzo współczesna adaptacja, może za mało widowiskowa, może przegestykulowana, ale za to z całą pewnością z przesłaniem, którego nie ma w oryginale. Jeśli to było zamiarem reżysera, to osiągnął sukces bo „Jezioro łabędzie” zyskało nową, chyba ciekawą treść.
Podejrzewam, że każdy widz ujrzał w grze aktorów coś innego. Ja zobaczyłam walkę z własnymi słabościami i ograniczeniami, walkę o marzenia, toczoną ze wszystkimi, którzy próbują zatrzymać, zniechęcić, strach przed zakłamaną dorosłością, nieszczerą, brutalną, pełną pozorów, strach przed koniecznością udawania kogoś innego, strojenia się w cudze piórka. Zobaczyłam chęć bycia dorosłym i jednocześnie strach przed dorosłością
Pamiętacie jeszcze ten stan?
Ja pamiętam.
Tak bardzo chciałam życia na własny rachunek, chciałam samodzielności i wolności w podejmowaniu decyzji. Nie wiedziałam zupełnie w co się pakuję! 😉 I jeśli dzisiaj mogłabym się cofnąć w czasie, to wcale nie po to, żeby znowu mieć całe życie przed sobą. ale żeby jeszcze raz, choć przez chwilę poczuć ten stan beztroskiej niefrasobliwości,którego dzisiaj nie jestem w stanie odtworzyć. Może nawet nie do końca wierzę,że w ogóle istniał:-)
Tak czy siak, nie żałuję, że tamtego wieczora wyszłam z domu, mimo że padało, wiało i w zasadzie nie nastrajało optymistycznie.
PS. Dziwne, co notka inne, formatowanie, to nadal Onet – nie ja:)
Ale jesteście!! Nikt mi nie powiedział, że napisałam JAZIORO:-))))
Bo się literówek nie czepiamy;-)
PolubieniePolubienie
ja w zasadzie też nie ale żeby nie zauważyć w tytule?:-)
PolubieniePolubienie
Onet zignorowałem jakiś czas temu i nie żałuję. Zaglądam czasem na stary blog. I bywa, że kilka wejść daje kilka różnych efektów wizualnych. Głównie zmienia się wielkość i kolor czcionek.A co do Jeziora (Jaziora) to ja lubię takie eksperymenty. Zamiast dopatrywać się różnic dostrzegalnych tylko przez wyrafinowanych znawców poznajemy wizję reżysera. To też jest rodzaj sztuki.Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
Ja też lubię eksperymenty i chociaż osoba, z którą byłam, zaśmiewała się w rękaw, mi się podobało.A co do jeziora/jaziora, to umówimy się, że jezioro jest w l.poj, a jaziora w mnogiej:)))
PolubieniePolubienie
Onet nadal faluje i dlatego nie dałam sie namówic na powrót ;o)
PolubieniePolubienie
Faluje………ale ja i tak go lubię najbardziej:) Póki co, jestem.
PolubieniePolubienie
Wczoraj widziałem afisz, że u nas będzie w grudniu, pełna klasyka, Moscow Ballet. Wybierasz się?
PolubieniePolubienie
Już nie ma biletów:(Nie jestem jakąś straszną fanką baletu, ale ten chciałabym zobaczyć. Może następnym razem.
PolubieniePolubienie
No niestety już nie ma. Próbowałem zdobyć je bezpośrednio od organizatora, ale niestety też za późno.
PolubieniePolubienie
Wybierałeś się? Więc kolejny Lublinianin?:-) (nie napiszę Lubelak, bo ostatnio ktoś tak napisał w sieci żartem i się towarzystwo lubelskie poobrażało).
PolubieniePolubienie
A ja słyszałem ostatnio „lubliński”. To już naprawdę nie wiem od czego powstało. Jestem Lubelak, przynajmniej z zamiłowania.
PolubieniePolubienie
Kiedyś na zdjęciach z okresu ogólniaka zwróciły moją uwagę moje roześmiane oczy. Już nigdy potem tak się nie śmiały, już zawsze uśmiech był przyćmiony… wiedzą?
PolubieniePolubienie
One ZAWSZE wiedzą. Wcześniej niż cała reszta.
PolubieniePolubienie
Swego czasu często czytywałem książki J.Meissnera. W jednej z nich – „L- jak Lucy” – znalazłem najwspanialszy opis „Jeziora Łabędziego” w historii literatury, autorstwa niejakiego Pryszczyka, tylnego strzelca pewnego Wellingtona. Polecam! Jest za długi, by go tu umieścić, pozwól więc, że przytoczę tylko początek:- Ta sadzawka, czeli też jezioro, panie kapitanie, w niedużem lasku się znajduje – zaczął. – A w tem lasku pewien hrabia polowanie dzierżawi. I, ma się rozumieć, z całom ferajnom tam przyjechał, ale zamiast dubeltówki każdy gość łuk posiada, bo to było za króla Ćwieczka, jak jeszcze nikt prochu nie wymyślił. Naradzają się, jak tu nagonkie puścić, żeby łabędzie, albo inny drób z krzaków wypłoszyć. Jeden taki, w zielonych majtkach i w wiatrówce się upiera, że najlepiej – powiada – tu w te strone, gdzie na ścianie koło sceny stoi napisane EXIT, czeli też – wyjście…”Zapewniam, że dalej jest tylko lepiej 😉
PolubieniePolubienie
Nit, jakoś czułam, że Twój opis również będzie daleki od oryginału;) Meissnera nie czytałam, nawet w przelocie nie miałam jego książek w ręku, ale może to i źle, swojski z niego chłop.
PolubieniePolubienie
O kurcze, chyba warto po to sięgnąć choćby dla samego opisu;-)
PolubieniePolubienie
To samo pomyślałam:)
PolubieniePolubienie