Miesiąc: Grudzień 2012
A pochwalę się!! ;-)
Babski wieczór
Znowu się udzieliłam. Określenie „kulturalnie” byłoby tu chyba lekkim nadużyciem, więc napiszę raczej, że towarzysko, co moim zdaniem jest znacznie ważniejsze. Prawda?:)
Rok temu byłam na „Ladies Night” w Multikinie, wczoraj mogłam porównać oba wydarzenia, ich oprawę, organizację, nagrody, no i oczywiście „dodatkowe atrakcje”, którymi zachęcano na stronie internetowej Cinema City.
Cóż, kocham swoje miasto, dlatego spostrzeżenia zachowam dla siebie.
Mimo to bardzo dobrze się bawiłam. Byłyśmy we trzy, każda z poczuciem humoru, z dystansem do świata, ze spokojem mniej lub bardziej stoickim, więc nawet jak jednej alarm zaczął wyć w samochodzie (a kluczyki odblokowujące nie zadziałały), a druga zdekoncentrowała się brakiem informacji z domu, dzielnie dotrwałyśmy do końca.
Nawiasem mówiąc zawsze mnie zadziwia, jak to jest? Jak już się raz na jakiś czas Matka Polka wybierze do kina, od razu zaczynają dzwonić telefony, a one zwykle zapowiadają same problemy.
Idą święta. Ludzie zaczynają się dziwnie zachowywać. Nagle niektórzy przemawiają ludzkim głosem, a inni, do tej pory może nawet uprzejmi i życzliwi……na przykład zatrzaskują pasażerowi drzwi przed nosem, lub robią awanturę w kolejce do bankowej kasy.
Na szczęście w najbliższych dniach na pewno nie będę korzystać z dobrodziejstw MPK, nie wybieram się też do żadnego z urzędów, może więc jest szansa, że zachowam dobry humor do samej gwiazdki?
No chyba, że taki jeden chłopiec, który dzisiaj ma klasówkę z polaka, sprawi że stanie się inaczej. Lub, jeśli mi się bigos nie uda:)
Albo badanie, które robię w przyszłym tygodniu wykaże, że wszystko inne przestanie mieć znaczenie.
I jeszcze jedno, do świąt będę dosyć mocno eksploatowała szare komórki, w związku z czym idę do sklepu po orzeszki. Podobno efektywnie działają na ten obszar ciała, ja bym dodała, że na biodra również ;-).
W niedzielę było….. bosko
Beata, czy Ty nie możesz tak po prostu pójść do teatru albo kina, usiąść, pośmiać się i zrelaksowana wrócić do domu?
No może i mogę……
Ale czasem czuję wewnętrzną potrzebę, żeby to obejrzane coś rozłożyć na czynniki pierwsze, przeanalizować, porównać z innymi, poczytać o podobieństwach, różnicach, wadach i zaletach, a dopiero wtedy, bogatsza o nową wiedzę, spokojnie odkładam temat.
Tak właśnie było po niedzielnym spektaklu „Bóg” na podstawie scenariusza Woodego Allena, który to scenariusz został za zgodą i wiedzą autora przeniesiony na grunt polski, a nawet lubelski.
Idąc do teatru miałam nadzieję, że będzie zabawnie, może nawet absurdalnie, ale nie spodziewałam się, że obejrzę spektakl w konwencji teatru otwartego, eksperymentującego, „kreującego nowe układy przestrzenne, nowe metody pracy i nowe relacje między aktorem a publicznością”*. Dlatego, mimo że gra aktorska mnie nie poruszyła, to pomysły scenograficzne, momenty totalnego zaskoczenia i zwykłej zabawy z całą pewnością tak!
Nastąpiło chaotyczne pomieszanie czasu i miejsca (tu i teraz, Grecja i przeszłość), w jednym momencie aktorzy odgrywali rolę bohaterów sztuki, w drugim dowiadywali się, że sami są bohaterami spektaklu, a my – widzowie zostaliśmy wpisani w ramy tej poplątanej, literackiej fikcji.
I to było fajne. Byłam sobą i jednocześnie częścią nieznanego show (trochę to zalatuje Calderonem de la Barca). Rzeczywistość kontra fikcja. A w tym wszystkim człowiek szukający Boga, który nie jest wszechmocny, a wręcz bardzo ludzki w swojej słabości i śmiertelności. To było jedyne filozoficzne przesłanie, dlatego czuję lekki niedosyt. W końcu wychowałam się na klasyce, romantyzmie i literaturze przesyconej wzniosłymi ideałami:-).
Wyczytałam, że przedstawienie Woodego Allena odgrywane było także w innych miastach, że autor zgodził się na modyfikację scenariusza, na dodawanie cech rodzimych, stanowiących charakterystyczne dla danego miejsca tło. Taka swoboda twórcza musi być niesamowitym wyzwaniem,o ile nie spełnieniem marzeń, nie tylko aktorów, ale także reżysera i polskiego (lokalnego) scenarzysty.
Przedstawienia różnią się wszystkim, a więc także (co oczywiste) obsadą. W Olsztynie główny bohater przyjeżdza na rowerze, w Teatrze Polonia gra go kobieta, w Lublinie został wystylizowany na geja. Pojawiają się lubelskie nazwy osiedli i podmiejskich miejscowości. Swoboda twórcza!
Spodobał mi się pomysł z usadowieniem niektórych aktorów na widowni. Dorris (główna kobieca rola) usiadła akurat obok mnie, możecie więc sobie wyobrazić moje zaskoczenie, gdy nagle wstała i zaczęła rozmawiać z aktorami. Jescze wtedy nie wiedziałam, że to zabieg artystyczny.:-)
Takich niespodzianek było więcej.
Szkoda, że nie zagrał u nas (jak u Jandy) sam Woody Allen, a właściwie jego głos. Gdyby nagle zadzwonił do Teatru Osterwy (jak do Teatru Polonia), prosto z Hollywood, byłoby to bardziej zaskakujące niż spadający z nieba niczym Deus ex machina, mitologiczny Zeus, z zupełnie niepodobnym do niego, lękiem wysokości.
*Wikipedia