O sztuce kontrowersji czyli druga ostatnia wieczerza.

Gdyby przyjąć, że religia to system wierzeń i praktyk określający relacje pomiędzy jakimś bliżej nieokreślonym sacrum, a człowiekiem, to może i mogłabym się zgodzić z modnym ostatnio trendem, że fast foody są współczesną religią. Ja raczej widziałabym je w szeregu rozpanoszonych i coraz dziwniejszych w swym charakterze, uzależnień. Trudno mi się zgodzić, że wiara (jakakolwiek by ona nie była), każe człowiekowi sięgnąć po kolejną niezdrową kanapkę, tłuste jedzenie, czy nafaszerowany chemią napój.

Jeśli już można mówić tu o jakimś sacrum, to w bardzo metaforycznym, celowo  wyolbrzymionym, kontrowersyjnym sensie.  Taką kontrowersją miało też być wykonane przez światowego formatu fotografa Gerarda Rancinana zdjęcie zatytułowane „Ostatnia wieczerza”. Do czego nawiązuje, chyba nie muszę tłumaczyć.

W pierwszej chwili pomyślałam „dobre!”, w drugiej że daje do myślenia, ale w trzeciej, że jest jeszcze coś, co można odczytać w przesłaniu skąd inąd bardzo pozytywnym, bo mającym nakłonić ludzi do zdrowego stylu życia. Właśnie to coś mi się nie podoba.

Do zdjęcia pozowało dwunastu, raczej mało sympatycznych, mocno „wydziaranych” grubasów ubranych z jakiegoś powodu w kolorowe, krzykliwe, czasem bardzo kuse stroje. Dlaczego takie stroje i odpychająca mimika? Apostołowie Jezusa, może poza Judaszem, nie budzą tak negatywnych skojarzeń.

Zdjęcie musi być medialne inaczej nie ma wokół niego szumu. Może Rancinan potrzebował takiej kontrowersji, bo inaczej nikt by o nim nie usłyszał? Cóż, wyszła karnawałowa przebieranka w wymiarze XXL o lekko transwestycznym zabarwieniu.

Sugerowanie analogii zawsze może doprowadzić do interpretacyjnych nadużyć, być niesmaczne. I nawet nie chodzi o to, że sprzedawcę śmieciowego jedzenia usadowiono pośrodku stołu, niczym pana Jezusa. Obaj są przedstawicielami zawodów prostych, zwyczajnych i popularnych w czasach, w których przyszło im żyć. W tej zewnętrznej warstwie znaczeniowej byłoby więc nawet ok.

Nadużyciem jest według mnie zaplecze ideologiczne tego zdjęcia. Chodzi mi o to, że Jezus, który głosił miłość i konieczność otworzenia się na potrzeby drugiego człowieka i sprzedawca hamburgerów z wymownym  gestem rozłożonych rąk, to dwie osoby, bez wspólnego mianownika. Ten drugi jest pracownikiem, a nie kaznodzieją, człowiekiem, który wypracowuje pensję dla siebie, a  zysk dla pracodawcy. Zwykła ekonomia w miejsce troski o człowieka i  jego przyszłość, Raczej więc sekta niż religia, ale wtedy nawiązanie do elementów katolickich jest obraźliwe i niewłaściwe.

Kim jest niewidzialny na zdjęciu pracodawca? Czy należy w nim odczytać nowego boga? Kreatora współczesnej żywieniowej jakości? Cywilizacyjnego ewolucjonistę?

Może czepiam się, ale właśnie to interpretacyjne rozminięcie się z ogólnie znaną religijną prawdą budzi we mnie opór, krzywi pamięć o tym Jezusie, w którego bezinteresowną dobroć i szlachetność wierzą nawet niewierzący.

Można byłoby się jeszcze zastanawiać, dlaczego są na zdjęciu kobiety, czy to echo ostatnich nowinek o Marii Magdalenie, dyskusji na temat celibatu lub równouprawnienia, które ma się dokonać i w tej sferze?

Tytuł jest strzałem w dziesiątkę. Bo skoro stół, przy którym usiedli „apostołowie” zastawiono tym wszystkim, co widać na poniższym zdjęciu, to istotnie wieczerza może stać się tą ostatnią:-)

Bo w pracy najbardziej nie lubię…..

 

11 godzin temu notkę rozpoczęłam tak:

W zasadzie to mogłabym po raz kolejny posłużyć się swoim starym tekstem. „Bo w pracy najbardziej nie lubię braku pracy”(tu),  dodałabym tylko jeszcze, że najbardziej nie lubię tego, gdy to nowa praca i jest się jak na świeczniku.

Wszystko wygląda mniej więcej tak: siedzi sobie taki nowy pracownik i jako osoba odpowiedzialna, która z niejednego zawodowego pieca chleba jadła, doskonale rozumie, że musi się wykazać, jeśli chce  sobie wyrobić dobrą opinię i pozycję. A zwykle chce, bo jedno i drugie  potem będzie miało decydujące znaczenie.

Z drugiej strony, jako nowy pracownik, który nie ma jeszcze przydzielonego pełnego zakresu obowiązków, nie za bardzo ma się czym wykazać. Ambitniejsze zadania czekają, aż zrobi dobre wrażenie po wykonaniu  tych łatwiejszych, a te łatwiejsze wykonuje szybko, bo jak nadmieniłam ma duże doświadczenie. Więc, jeśli nawet zrobił chwilowe dobre wrażenie, to szybko znowu nie ma nic do roboty. Poza robieniem dobrej miny i mądrego spojrzenia.  A nowy pracownik jedno i drugie potrafi! A jeśli nie, długo nie pobędzie pracownikiem:)

Zapracowania nawet nie próbuje udawać, wychodząc z założenia, że w małej firmie i tak każdy wie, gdzie generują się wolne moce przerobowe, a miotanie się niczym g.. w przerębli jest po prostu śmieszne.

Na szczęście „nowemu” przysługuje okres ochronny. Wiemy co to jest? To taki okres, podczas którego nie wolno na ofiarę polować, pastwić się nad nią ani płoszyć. W przypadku nowego pracownika jest podobnie, bo ten biedak jeszcze zupełnie nie zna zasad i  jeszcze nawet nie przeczuwa, że oto za chwilę przyjdzie mu stoczyć walkę o przetrwanie, więc póki co, stara się po prostu być miły i pomocny.

I jeszczse jedno, nowy ma prawo popełnić błąd nie tracąc przy tym akceptacji szefa a nawet wywołując jego pełny politowania uśmiech.
Pełny politowania – bo doskonale wie, że okres ochronny szybko się kończy:-)

9 godzin temu pożałowałam, że ten tekst w ogóle powstał, bo najwyraźniej wykrakałam! Brak pracy odszedł w zapomnienie tak samo jak chwila na kawę, przerwa obiadowa czy 5 minut odpoczynku od komputera. Padam na twarz!

Prawo do zapomnienia

Uprzedzając pytanie: to nie jest kolejna smętna notka na temat uczuć, tęsknoty, relacji itp. O tym było w demotywatorach;-)

Tym razem chodzi o kwestie legislacyjne. A dokładniej o prace Komisji Europejskiej nad prawem człowieka do tego, by mógł w każdym momencie swojego życia, kiedy tylko zapragnie, usunąć z Internetu wszelkie dane na swój temat, zdjęcia, filmy, treści własne lub umieszczone przez osoby trzecie. Oczywiście głównie chodzi o media społecznościowe i istniejące tam całe to lanserskie szaleństwo, ale sądzę że gdyby udało się wprowadzić nowy kodeks „społecznościowy”, byłby on pierwszym krokiem do szerszych działań (ingerencja w nieautoryzowane plotkarskie Pudelki, Kozaczki, Nocoty itp.).

Prawo do zapomnienia i pragnienie bycia zapomnianym. Będąc w życiu świadkiem różnych dziwnych historii, a potem mozolnych prób porządkowania życia, mogę zrozumieć takie pragnienie, jednak uważam, że tak jak jest ono bardzo ludzkie, tak samo w ludzki sposób  niemożliwe do zrealizowania.

Fenomen zapomnienia jest bowiem, póki co, dziełem tylko i wyłącznie dwóch czynników: przypadku (który zwykle jest wynikiem nieuwagi, chaotyczności, zaniedbania itp.) oraz czasu. Celowo nie piszę o chorobach pamięci, demencji czy Alzheimerze bo chyba każdy wyczuwa, że to akurat coś zupełnie innego. Nie zapominamy przecież wtedy, kiedy tego najbardziej pragniemy, a raczej wtedy, gdy się nie spodziewamy, tak czy siak nigdy nie jest to świadoma, przemyślana decyzja.

Z zapominaniem nie jest więc łatwo w świecie realnym, ale w wirtualnym, w którym króluje wszechwładne „kopiuj–wklej” oraz milion niezwykle przydatnych programów szpiegująco/kopiujących nie jest lżej.  Kiedy już raz złowią człowieka w cybernetyczną sieć, trudno się z niej wyplątać. Zawsze jakaś kopia pozostanie, a to czego nie wstydził się Jaś, może  żenować dorosłego Jana. Samo życie.

Prawdopodobnie ludzie byliby szczęśliwsi, gdyby mogli wybierać, kasować pewne treści, pozostawiać, lub modyfikować niewygodne obszary pamięci (ludzkiej lub internetowej), jednak póki co, raczej pozostanie to w sferze marzeń i niezrealizowanych pragnień. Ciekawe tylko, jak długo?

PS.  Informacja dla korzystających z Internetu w telefonie: wersja mobilna mojego bloga jest fajniejsza od tradycyjnej. Polecam 😉