Śpieszmy się kochać miasta. Filozoficznie trochę:)

Jedna część mojej osobowości chciałaby domu z ogrodem, patio, psem wielkości Komisarza Alexa i drzewem dającym cień, niczym słynna Lipa w Czarnolesie. Ta Caffe sieje marchewkę, ma za domem mały kurnik i plewi (ewentualnie pieli:), świeżo wzrastające pomidory.

Druga cześć odrzuca to wszystko jako rzeczy zbędne, niepotrzebne, odciągające racjonalnie myślącego człowieka od czegoś znacznie ważniejszego, jak na przykład rozwój własny, podróże, książki, czy intelektualnie rozwijające spotkania. Ta Caffe pisze wiersze i książki, spotyka się z artystami, chodzi do teatru i jeździ po świecie w poszukiwaniu straconego czasu.

Bo wyobrażam sobie, że posiadając to wszystko z pierwszego akapitu nie ma się czasu na realizację marzeń z drugiego, a ewentualna Pani Stenia, która mogłaby za racjonalne pieniądze ogarnąć i odciążyć gospodynię raczej nie wchodzi w grę.

Jednak w sobotę znowu byliśmy na majówce u przyjaciół za miastem…..

Po spałaszowaniu palce lizać kaszanki z grilla poszliśmy na długi spacer. Biegający dokoła nas pies wielkości Komisarza Alexa, w okolicach śpiewające ptaki, w zasięgu oczu pola, które jeszcze dwa tygodnie temu biły po tychże oczach kolorem żółci kwitnącego rzepaku. I poczucie rozleniwienia w kontakcie z naturą. Bezcenne.

Wieczorem, już przy kawie usłyszeliśmy przeraźliwy huk. To niefrasobliwy sąsiad naszych przyjaciół, nieumiejętnie ściął drzewo, które runęło na świeżo odnowione ogrodzenie. A potem było „Kargul podejdź no do płota”, ocenianie szans i strat, próba dojścia do wspólnego konsensusu i takie tam gospodarskie pogaduchy.

Wróciliśmy późno. Delektując się nocną ciszą stwierdziliśmy, że w dyskretnych odgłosach dobiegających z mieszkań naszych sąsiadów jest coś sympatycznego, (no może z wyjątkiem odgłosu spuszczanej w toalecie wody). I że tak naprawdę czasem chodzi o starą jak świat zasadę „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”, która pojawia się najpierw, i że „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”, co uświadamiamy sobie potem.

Dlatego właśnie przyszło mi dzisiaj do głowy, że trzeba spieszyć się kochać nie tylko ludzi, ale także domy i miasta. Zanim przyjdzie je nam porzucić.

Bo może tam, gdzie kiedyś będę mieszkać nie usłyszę takiego śpiewu ptaków, jak na filmie poniżej, nagranym w zasadzie w centrum miasta, z mojego balkon.

Moskaliki i takie tam…:)

Co z tymi moskalikami Caffe? – padło ostatnio pytanie, więc już odpowiadam.

Nie wygrałam konkursu (pisałam o nim tu), ale za to poznałam świetną limerykowo-moskalikową grupę, z którą bawimy się w wierszyki do tej pory. Więc uważam, że warto było przegrać, żeby wygrać.

Wszystkich nas obowiązuje prawo o ochronie własności intelektualnej, w związku z tym nie wkleję tu wierszy bez zgody autorów, a prosić o nią jakoś mi jeszcze głupio (w końcu to blog, a nie Tygodnik Literacki;-)), dlatego wrzucam kilka moich własnych pomysłów i wygrany moskalik pani Marii, który uznałam za najlepszy. Ten moskalik akurat mogę udostępnić, ponieważ został już upubliczniony przez Agorę po zakończeniu konkursu.

Kto powiedział, że Hiszpanie
Tańczą z większym animuszem
Ten lichtarzem w łeb dostanie
Tuż przed Św. Mateuszem
Kto powiedział, że Słowaczki
są wielbione przez Ułanów
tego żegnać będą płaczki
przed kościołem Franciszkanów

Moskaliki przełamane gatunkowo:

 Kto rzekł, że wśród ekscentryczek
Five o’clock jest znowu w modzie
Temu wsadzę w dupę smyczek
Przy rapsodii albo odzie

 Kto śmiał rzec, że Anglosasi
Kopią piłkę niczym Pele
Temu trutką się okrasi
Obiad, w farnym kościele

 Moskalik Pani Marii:

Kto powiedział, że Chorwaci
nie szanują swoich dam
tego strzelę gumką z gaci
przed Katedrą Notre Dame

 

PS. A jak powiedziałam, o tych moskalikach to dostałam notatnik, żebym je mogła gdzieś zapisywać. Prawda, że piękny i adekwatny?:))

Caffe notatnik

Na sportowo

Miniony weekend to nie tylko wypad na Stare Miasto i fajne romantyczne klimaty.

Miniony weekend to również Dni Aktywności Zdrowia i Urody Fit Days, a że ja jestem i aktywna, i urodziwa, i fit, a w dodatku chcę być zdrowa, no to oczywiste, że musiałam zaszczycić imprezę swoją obecnością ;-)))

Pokaz walk bokserskich czy technik samoobrony nie zainteresował mnie jakoś szczególnie, ale rozumiem takie zainteresowania. Kiedyś często oglądałam z moimi chłopakami walki MMA, a przecież „mordobicia” nie lubię. Krwawiące łuki brwiowe, zapuchnięte oczy, ewidentny ból wypisany na twarzy zawodników! A jednak kiedy już zaczynałam oglądać walkę, trwałam do końca, mimo krwawiących łuków, zapuchniętych oczu i ewidentnego bólu wypisanego na twarzy zawodników.

Z babskiego punktu widzenia na pewno warto było w niedzielę zobaczyć zumbę w wykonaniu dziewczyn z zespołu prowadzonego przez świetną trenerkę, drobniutką panią Anetę. Nigdy nie pamiętam jej nazwiska, ale to i tak nie ma żadnego znaczenia. W Lublinie, w środowiskach fitnesowych każdy ją zna. Malutka, drobniutka, z ciągłym uśmiechem na twarzy. Tyle w niej zapału i radości z tańca, tyle lekkości i latynoskiej wręcz gracji, że naprawdę aż miałam ochotę wejść na scenę i przyłączyć się do grupy.

1111111111111Oczywiście nie zrobiłam tego 🙂

Na scenę jednak weszłam. Trochę później:-)  A właściwie zostałam do tego wejścia zmuszona. I w dodatku musiałam w ciągu jednej minuty zrobić tyle pompek, ile się da. Publicznie!!!

W międzyczasie odbył się pokaz mody sportowej. Patrząc na śliczne, zgrabne dziewczyny, które w strojach kąpielowych wyglądały rewelacyjnie, obiecałam sobie, że już nie będę więcej szukać wymówki, żeby nie pojechać na siłownię. W myśl zasady, że szczupłe ciało dobrze wygląda w ubraniach, wygimnastykowane, dobrze wygląda nago!

https://www.youtube.com/watch?v=oYCYkgkfakQ&feature=youtu.be

Rosyjskie romanse i inne klimaty

Weekend krótki, ale za to intensywny. Zaczął się w piątek, tuż po pracy wypadem na Stare Miasto.

Jeśli ktoś myśli, że w Lublinie nic się nie dzieje, zaprzeczam!! Po kolacji poszliśmy na Jezuicką na wystawę ikon i koncert rosyjskiego pieśniarza. Piosenki Bułata Okudżawy, rosyjskie i ukraińskie romanse. Kto lubi takie klimaty, prawdopodobnie doceni utwór, który wklejam poniżej. Melodię znałam wcześniej, nie znałam poety. Okazało się, że jest nim Alexander Rozenbaum (prawdziwy Rosjanin:-)) Aż dziwne, że mając żydowskie pochodzenie i jednoznacznie kojarzące się nazwisko udało się Rozenbaumowi w tym kraju zrobić karierę. W dodatku, w 2001 roku, na mocy dekretu Putina, został uhonorowany tytułem Artysty Ludowego Rosji, jednym z najwyższych w dziedzinie artystycznej działalności w tym kraju.

W Polsce utwór często wykonuje rosyjski aktor Siergiej Kriuczka, trochę u nas znany, z roli w serialu „M jak miłość”.

Głos Rozenbauma nie porusza mnie, ale słowa i melodia tego konkretnego utworu zdecydowanie tak. Wklejam fragment tłumaczenia tekstu, bo jeśli znacie rosyjski tak jak ja, to niektóre subtelności poetyckie mogą umknąć;-).

Na dywanie z żółtych liści, w sukni-żaden szał
Z krepdeszynu, który wiatr jej podarował
Wpadła jesień pod wrotami w ten swój boston-walc.
Zleciał już ciepły dzień, i saks ochryple gdzieś grał. […]

Słodką sceną odurzony, pamięć gubiąc lat,
Stary dom, dawno wpatrzony w swoją młodość,
rozkołysał wszystkie ściany, oknom oddał świat,
Z tymi co, żyli w nim
On cudem dzielił się tym.

A gdy już odeszły dźwięki w nocy szary spleen-
Ma swój koniec wszystko to, co się zaczyna,-
Opuściła na tęsknotę jesień skąpe łzy…
Ach jak żal, odszedł walc, jak dobrze było nam w nim.

I kiedy potem szłam wąskimi uliczkami Starego Miasta, Jezuicką, Grodzką, Archidiakońską, ciągle słyszałam ten walc, całą sobą czułam wyśpiewane przed chwilą przemijanie. Boston, nostalgiczna jesień, w cudowny sposób u nas będąca majem, czy marzenia senne artysty, wszystko to działo się tu i teraz, we mnie, aż chciało mi się zaśpiewać jak on: „Kaprysie mój, nie odchodź, stój, zostań choć dziś”.

JazuickaGrodzka2

No i masz! Miałam pisać o tym, jak spędziłam weekend a skończyło się na poezji. Cała ja:)))