Jak co roku

„Nasz” cmentarz, czyli ten na którym leży tata, jest tak wielki, że kiedyś go nie lubiłam, ale teraz przyzwyczaiłam się i nawet lubię hulający między grobami wiatr. Nie gubię się już w gąszczu alejek, po drodze rozpoznaję znajome nazwiska.

Jestem za kremacją. Powiedziałam dzieciom, że po pierwsze szkoda miejsca na ziemi, bo kurczy się bidula w zastraszającym tempie. Po drugie, jak się tak ustawi te nasze urny obok siebie, to zmieścimy się wszyscy w jednym wspólnym grobie, a w grupie raźniej prawda? Nawet mama się do tego przekonała. Stwierdziła, że to bardzo dobry pomysł. że jak już te urny będą stały obok siebie i nikt nigdzie nie będzie się spieszyć, nareszcie będziemy mogli się nagadać, wypić razem kawę, czy zagrać w remika. Teraz ciągle któreś z nas jest w podróży:-) Sprytne.

No i coby tu jeszcze w taki dzień jak dzisiaj…. Że trzeba pamiętać i mieć nadzieję. Wspominać i cieszyć się życiem. Nie tracić dni, które nam zostały na żal, gorycz i smutne rozpamiętywanie.

Wszystkich  Swiętych małe

Znicze

Nauka alfabetu po norwesku

Podobno z nauką mówienia jest jak z nauką siusiania do nocnika. Dziecko zacznie to robić, gdy będzie gotowe. Oczywiście dorosły może dziecko w tej kwestii zachęcać, inspirować i pokazywać możliwości. Im więcej zachęty, tym szybciej będzie zdobywał nowe umiejętności.

Każdy rodzić zgodzi się ze mną, że jeśli chodzi o edukację seksualną, to akurat jest trochę inaczej i za wcześnie jest tak samo żle, jak za późno. To znaczy, wiedzę należy przekazać wtedy, kiedy dziecko będzie emocjonalnie gotowe do jej przyswojenia, ale doświadczenie lepiej nabywać później, znacznie później.

Tymczasem niektórzy Norwegowie najwyraźniej uważają inaczej.  Że lepiej wcześniej i naocznie.

Bo czym innym wytłumaczyć fakt, że pierwszoklasiści w norweskim Trondheim  uczą się alfabetu literując takie słowa jak na przykład erekcja czy wytrysk*, które są wypisane pod obrazkiem pokazującym zjawisko? W książeczce pojawia się więc na przykład uszczęśliwiony chłopak z penisem we wzwodzie (co samo w sobie jestem w stanie zrozumieć), ale sorry….., słoń opryskiwany spermą?? (Anabell uznała, że to siuśki, ale podpis pod obrazkiem jest jednoznaczny). Ja bym się oczywiście mogła pokusić o zdecydowanie feminizujący wywód na temat prawdziwego przekazu rysunków, ale mam nadzieję, że autorom pomysłu nie o to chodziło, o co ich podejrzewam.

E jak erekcja 2

Obawiam się, że taki 6-latek (w Norwegii uczeń idzie do pierwszej klasy w wieku 6 lat) prawdopodobnie nie ma jeszcze bladego pojęcia o fizjologii seksu. W tym wieku penis to raczej zwykły siusiak, o którego funkcjach dodatkowych dziecko dowiaduje się nieco później. W zasadzie współczuję pani nauczycielce, bo z całą pewnością mali uczniowie, zaciekawieni nieznanym obrazkiem, zaczynają pytać. I taka rozmowa oczywiście jest wskazana, ale zdecydowanie najpierw z rodzicami (o czym pisałam TU).

Kraje skandynawskie jak zwykle skandalizują i starają się w tym wyprzedzać wszystkie inne narody. Tylko czy rzeczywiście o taką nowoczesność chodzi?

*Metro 20 października br.

Kierowniczka brzmi dumnie?

Nie. Już od dawna nie. Może kiedyś bycie kierowniczką wiązało się z prestiżem, trochę lepszą pensją, znajomościami, karierą. Że szczebel… w sensie drabiny społecznej. Ale dzisiaj?

Przeczytałam kilka dni temu, że ostatnio coraz więcej kobiet zostaje kierowniczkami (może i tak, bo parytet, feminizm itp.), niestety zwykle kierowniczkami średniego personelu, (cóż, aż tak się nam nie ufa). Przeczytałam także, że zwykle wiąże się to z koniecznością ogromnego emocjonalnego i związanego z obowiązkami domowymi, wsparcia rodziny*. Odkrywcze toto nie jest, ale za to poparte wieloletnimi badaniami statystycznymi. Oczywistą sprawą jest, że im więcej odpowiedzialności na stanowisku tym więcej czasu poza domem, większy stres, zmęczenie, a często zamiast delegowania obowiązków, wykonywanie jej za innych. Pensja kierowniczki zwykle bywa niższa niż pensja kierownika, a wymagania wobec niej są takie same, a nawet większe. Ona ciągle jeszcze musi udowadniać, że potrafi.

Pamiętam, że kiedyś sama marzyłam, żeby zostać kierowniczką. Czekałam najpierw na okoliczności, potem na zmianę umowy, a przez cały czas, naturalnie, na wyższą pensję, która (tak na marginesie) pozostała w sferze obietnic.

Jednak wtedy, oprócz możliwości podwyższenia zawodowego statusu i tej całej pseudoekonomicznej otoczki, chodziło mi także o wpisanie kierowniczości do CV słusznie kombinując, że CV będzie wtedy lepiej wyglądało. Zaczynaliśmy powoli dojrzewać do przeprowadzki, śledziłam ogłoszenia, sprawdzałam rynek.

Teraz po latach mogę ze zdziwieniem stwierdzić, że moje zarobki nigdy nie miały nic wspólnego z samym stanowiskiem, a najwięcej zarabiałam wtedy, gdy miałam najmniej pracy i obowiązków.

Dzisiaj „kierowniczka” kojarzy mi się z Gieniusiem znad jeziora, nad które jeździmy tak często, jak nam okoliczności pozwalają. Gieniuś, miejscowy drobny pijaczek, jest zawsze albo bardzo zalany, albo bardzo na kacu. Nigdy nie wchodzi na posesję, stoi grzecznie przy furtce i czeka, aż ktoś się pojawi w drzwiach. Ale wtedy bez namysłu, głosem Balcerka z „Alternatyw” próbuje znanego chwytu: „Kierowniczko, nie dałaby kierowniczka 2 złote na chleb?”**

*  „Metro” z 8 października.

** Chyba oczywiste, że każda kobieta jest „kierowniczką”, a te 2 złote to na pewno nie na chleb.