Przewidziałam,

że „Listy do M” staną się takim samym świątecznym hitem  jak „Kevin sam w domu” :-). Właśnie znowu „lecą” na TVN.

Kevin też był, wczoraj, na Polsacie, i o ile kiedyś strasznie mnie wkurzał będąc setną powtórką, dzisiaj traktuję te emisje z humorem, trochę jak okołoświąteczną tradycję:-). Po za tym, zawsze z łezką w oku przypominam sobie, jak pierwszy raz oglądałam go z moimi, wtedy małymi, dziećmi.

Dla przypomnienia moja notka na temat „Listów do M”, na które kiedyś zostałam zaproszona przez TVN: TU.

Listy do M

Miało być o kamieniu i lubelskich legendach,

ale najpierw muszę króciutko o koncercie, który trafił mi się dzisiaj, jak ślepej kurze ziarno. W dodatku został na żywo sfilmowany przez TVP Historia, a jego transmisja odbędzie się w okresie najbliższych świąt.

Był to koncert kolęd z kancjonałów staropolskich pt. „Adwentowe oblatum” w wykonaniu  solistów chóru Lutnia Lubelska w najstarszym lubelskim Kościele im. Św. Mikołaja. Kościele, który jest w trakcie rewitalizacji i z dnia na dzień wygląda coraz piękniej.

Nie jestem fanką kolęd w staro-cerkiewno-słowiańskim, prawosławnym stylu, a tak brzmiały wszystkie utwory wybrane przez chórzystów. Jestem za to fanką literatury staropolskiej w ogóle, dlatego trochę mi szkoda, że dla uzupełnienia, czy przeciwwagi, nie wybrano kolęd brzmiących bardziej po polsku. Widocznie nie taki był zamysł organizatora, w dodatku te melodyjne, „swojskie”, w większości pochodzą już z XVIII i XIX wieku. Więc nie będę się czepiać.

Mile zaskoczył mnie fakt, że Kościół na Czwartku posiada rewelacyjną akustykę! Nie trzeba było specjalnych nagłośnień, wystarczyły stare, średniowieczne mury i fantastyczne głosy śpiewaków. Do tego dźwięk organów, odświętny wystrój, wieczorny blask  i oto znaleźliśmy się w samym środku świątecznej atmosfery!  Już nam zapowiedziano, że to pierwszy z całego cyklu koncertów. Cieszę się, bo ten zaliczam, mimo moich uwag, do udanych.

Dlatego, jeśli ktoś się moją notką nie zniechęcił, a zniechęcanie Was naprawdę nie było moim zamiarem, to zajrzyjcie do świątecznej ramówki TVP Historia.  Choćby z ciekawości.

I już zupełnie na zakończenie….. jednym z melomanów, na którym przez moment zawisło oko kamery była zasłuchana, pogrążona w rozmyślaniach Caffe 😉

20141214_190023

20141214_190138

20141214_185727

Ladies night po raz czwarty, czyli „Scenariusz na miłość”

Z dumą muszę podkreślić, że z roku na rok nasze babskie grono się powiększa. Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie rezerwować cały rząd 🙂

Film niestety najgorszy ze wszystkich, które przy tej okazji oglądałam. Rok temu zaczynało się z lekka makabrycznie, za to skończyło bardzo wesoło. Teraz zupełnie inaczej: ani makabrycznie, ani wesoło. Na początku może i nawet z zadatkami na komedię, ale potem już tylko nuda.

W roli głównej odwieczny amant, Hugh Grant. Nie przeszkadza mi, że nadal grywa amantów. Podobają mi się mężczyźni, którzy godnie wchodzą w dojrzały wiek, bez liftingów, malowania włosów i żałosnych prób zatrzymywania młodości. Wydaje mi się, że Grant taki jest. Tu ciekawostka, ten całkiem przystojny facet, w filmie profesor scenopisarstwa, budzi się u boku brzydkiej jak noc studentki. Czyżbym miała w tej kwestii większe wymagania jako kobieta, niż Hugh Grant jako mężczyzna? Żeby chociaż duże błękitne oczy, albo nogi jak stąd do Warszawy, a tu nic!;-) No dobra, była inteligentna.

I zdziwiło mnie jego zdziwienie, że sypianie z własną uczennicą jest nieetyczne.

Co by tu jeszcze o bohaterze…. On tak w tym filmie sobie chodzi i uczy, czasem rzuci jakąś ironiczną ripostę, kogoś obrazi, kogoś wyśmieje, summa summarum przy okazji przewartościowuje całe swoje życie. A potem następuje, jak na romantyczny film przystało, całkiem przewidywalny happy end.

Dobrze,  że chociaż tyle wzięli z komedii.

Na koniec muszę się pochwalić wygranym kuponem o wartości 50 zł na usługi kosmetyczne w pewnym lubelskim salonie. Kwota dupy nie urywa, jak by to powiedziała Chylińska, ale z drugiej strony darowanemu koniowi się do pyska nie zagląda.

Więc ciesz się Caffe, idź i zrób się na bóstwo!

LadiesNie obyło się tym razem bez wspólnego śpiewania:)