O Caffe na tropie, dociekliwości nagrodzonej oraz pewnej lubelskiej legendzie.

Posiadam pewną zaletę,… żeby nie powiedzieć, przypadłość. A mianowicie, widzę to, czego inni nie zauważają, zwracam uwagę na coś, czego inni nie widzą. Na rzeczy pozornie mało istotne, ulotne zjawiska, krótkie wrażenia, takie różne egzystencjalno-przyziemne duperszmity. I zawsze niezmiennie się cieszę, gdy niczym biblijny ślepiec – ujrzę!:)

W tamto lipcowe popołudnie spacerowałam po uliczkach Starego Miasta. Zaglądałam w bramy, stare podwórka, w urokliwe, odnowione lub gdzieniegdzie ciągle jeszcze zaniedbane kąty. W planie miałam chwilę relaksu w kawiarnianym ogródku. Renesansowe mury, dobra książka i gorąca americana.

No i właśnie kiedy tak snułam się w kierunku Trybunalskiej, nagle, zupełnie niespodziewanie, zauważyłam go! Wtopiony w staromiejski bruk, rozłożysty, marmurowo-brązowy, nie wiadomo po co, skąd i dlaczego. Jakby to było oczywiste i zupełnie naturalne, że jest i ma swoją historię. Kamień, na który nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi. A teraz wyczułam w nim jakąś magię, tajemnicę, nie mogłam przejść obojętnie. Powaga! 🙂

Po powrocie do domu, zaczęłam poszukiwania. Oczywiście przekombinowałam, bo wygooglowałam „Jezuicką”, zamiast po prostu „kamień”. Błędnie przyjęłam, że może jest to na przykład postument pod starodawny pręgierz lub fragment dawnego fundamentu, że nie ma nazwy własnej. Gdybym chociaż dopisała „róg Jezuickiej i Gruella”, wszystko byłoby jasne. A tak? Chodziłam w nieświadomości kilka kolejnych miesięcy. Oczywiście rozpytywałam wśród znajomych…..takich samych ignorantów, jak ja:-)

Los jednak chciał, żebym poznała prawdę. Otrzymałam odpowiedź, gdy już przestałam na nią czekać, a nawet zrezygnowana wmówiłam sobie, że jej po prostu nie ma. Symptomatyczne.

Tymczasem w jakiś niesamowicie pogmatwany sposób dotarłam do fantastycznego źródła wiedzy o Lublinie, do bloga Beaty Jawor, osoby z ogromną przewodnicką erudycją  (Patrz TU). Przeczytałam wszystkie notki i dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o naszym mieście, regionie. A przede wszystkim o kamieniu! (TU).

Jak się okazało, o kamieniu przynoszącym nieszczęście! Dobrze wyczułam, że jest w nim i magia i tajemnica, że bije od niego zimno i niepokój. Nie bez powodu jakaś dobra dusza postawiła tam kosz, nawiązując do wydarzenia, w którym niesprawiedliwie ścięto człowiekowi głowę.

Z perspektywy czasu patrząc i znając legendę, mogę się tylko cieszyć, że miałam ręce zajęte robieniem zdjęć i nie próbowałam dotknąć jego gładkiej powierzchni:-)

Dlaczego?

Bo legenda głosi, że …..a zresztą, sami posłuchajcie, mówi o tym pani Beata (link powyżej). Poznajcie kamienną prawdę!

17 myśli w temacie “O Caffe na tropie, dociekliwości nagrodzonej oraz pewnej lubelskiej legendzie.

  1. obeszłabym go z daleka, żeby się nawet nie potknąć… 🙂
    dobrze, ze byłaś taka dociekliwa, być może właśnie uchroniłaś setni istnień ludzkich od nieszczęść jakowyś … 🙂

    Polubienie

  2. Wszelkiej pomyślności w nowym roku. 🙂
    To nie jest „kamień nieszczęścia”. Nazwałabym go raczej… „kamieniem prawdy”. Albo sprawiedliwości. 🙂 Posłuchaj tych przykładów: pojawiła się na nim rysa, gdy stracono niewinnego człowieka.
    Kobieta rozlała zupę i psy, które ją zjadły zdechły – może była zatruta i kobieta chciała się w ten sposób pozbyć męża? Mąż ocalał.
    Złodziej, który chciał ukraść pozłacaną dachówkę spadł i rozbił sobie o niego głowę – został ukarany.
    Prochownia wybuchła.
    Kochankowie pozbyli się zazdrosnego męża – prawdopodobnie nie było to małżeństwo szczęśliwe i dobre.
    Nie przynosi on nieszczęścia – pomaga w wymierzaniu sprawiedliwości, unikaniu zła.
    No ale to moja subiektywna ocena. 🙂
    Pozdrawiam 🙂

    Polubienie

    1. No może i masz rację!! Może ten kamień przemawia do ludzi, którzy go zauważą? Może mówi im, żeby się nie martwili bo prawda zawsze wygrywa z niesprawiedliwością, zawsze znajdzie swoje ujście. Może daje w ten sposób delikatny znak, przesyła iskierkę nadziei, nam którzy żyjemy tu i teraz? Ciekawa interpretacja, przekażę ją dalej:) Dzięki! I pozdrawiam z strasznie dzisiaj wietrznego Lublina.

      Polubienie

  3. Brrrr. Też mnie jakoś ten kamlot dobrze nie nastraja. I też mam taką dziwaczną intuicję co do miejsc. Nie wiem na czym to polega, ale czasem nie mogę wytrzymać w jakimś budynku nawet kilku sekund… Lepiej tego nie rozkminiać 😉 Pozdrawiam

    Polubienie

    1. Właśnie w tym wszystkim najbardziej mnie dziwi moja własna intuicja. To że ja na ten kamień w ogóle mnie zainteresował, sprawił że przemówiła do mnie przeszłość, której wtedy jeszcze nie znałam. Brzmi może górnolotnie, ale jak to inaczej nazwać? Przemówiła sprawiedliwość, prawda, cudze nieszczęście? Bo przecież nie martwy przedmiot, sam w sobie. I ja pozdrawiam:))

      Polubienie

    1. Zabobony wymykają się czasem spod kontroli:)) A to nawet nie zabobon tylko legenda. Coś co ktoś komuś przekazał jako rzecz, która się wydarzyła. Nic dziwnego, że taki kamień może wzbudzić niepokój. Pozdrawiam i wszystkiego naj!:)

      Polubienie

    1. Aniu, ale gdybyś była zmęczona i na chwilę na nim usiadła? 🙂 To też się liczy jako dotyk. Ja bym nie dotknęła również w związku z jego wysokością….odpowiednią dla małych psów:))) Rozumiesz….

      Polubienie

      1. Caffe, ja nie jestem wysoka, więc nie mam problemu z siadaniem na niskim, mogę nawet na płaskim, po turecku, ale na kamieniu nie siadam, żadnym, bo babcia od dziecka nas straszyła, że to grozi „wilkami” 🙂

        Polubienie

        1. U mojej babci też się tak mówiło, także doskonale Cię rozumiem. Też się tych wilków bałam :))) Natomiast ten konkretny kamień i to miejsce chyba generalnie nie nastraja do takich posiadówek. Chyba, że może okoliczne dzieciaki robią sobie w tym miejscu przerwę na zabawę. Z siadaniem czy bez, kuszą los:))

          Polubienie

          1. Sama się zastanawiam, czy aby nie odzywa się we mnie jakiś zabobon, skoro „chyba bym go jednak nie dotknęła”, ale – no właśnie – po co kusić los 🙂

            Polubienie

Dodaj komentarz