Scenka rodzajowa

Nr 1

Idziemy na bardzo późny seans do Multikina. Wybraliśmy „Poltergeist”.
Mąż : Taki jestem zmęczony, że chyba zaraz zasnę.
Ja:  Eeee, no coś Ty, to niemożliwe. W kinie?
Po 40 minutach horroru odpłynęłam w senny niebyt. Trochę tłumaczy mnie fakt, że film był nudny. Mąż obejrzał do końca. 🙂

Nr 2

Idziemy przez ul. Kanonię na Starówkę. Nagle zdziwiona zwracam uwagę, że w centralnym miejscu placyku stoi ogromnych rozmiarów dzwon.
Ja: Tyle razy tędy przechodziłam i nigdy go nie widziałam. Ciekawe skąd się tu wziął i dlaczego?
Rzucam retoryczne pytania, nie racząc nawet wyciągnąć aparatu.
Mąż: Wiesz co, gdyby ten dzwon stał w centrum Rzymu, od razu zrobiłabyś całą sesję fotograficzną.

Miał rację! Zawróciłam. Obfotografowałam.

Dzwon leży tu od 1972 roku, a został odlany w 1646 r. przez Daniela Tyma, który wykonał również warszawski posąg króla Zygmunta III Wazy. Podczas drugiej wojny światowej Niemcy mieli zamiar wywieźć dzwon do Rzeszy, na szczęście z powodu trudności z transportem nie udało im się tego zrobić.

Cudze chwalicie, swego nie znacie……

Snapujesz?

Ostatni weekend upłynął w fajnej, kawowo kawiarnianej atmosferze. W drodze na Stare Miasto, (bo jak kawa to tylko tam:-), skupiałam się jak zwykle na tym co dokoła, bo a nuż może jakaś fotka….jakieś coś:-), wszak smartfona mam zawsze przy sobie.

I rzeczywiście, fajny zachód słońca, piękna Brama Grodzka. Ustawiłam się tak, że ktoś patrząc z boku mógłby pomyśleć, że robię słitfocię.

– O, pewnie na Fejsbuka – usłyszałam nagle za plecami.

– Nie, na Snapchata – odpowiedziałam, wywołując tym pełne zdziwienia i podziwu „Wooow” przechodnia, którym okazał się jakiś nastolatek.

No sorrryyy, ale że co?? Że jestem za stara na Snapchata?!:-)

To ostatnio jedna z moich ulubionych form przekazywania dziecku informacji. Dziecka zresztą też ulubiona. To więcej niż fotografia i mniej niż film, ale w trakcie trwającej kilka sekund wiadomości widzę wszystko to, na co patrzy moje dziecko, jestem w miejscu, w którym ono jest. A że ostatnio dziecko ciągle podróżuje, cieszą mnie wszelkie formy kontaktu, tym bardziej takie ” tu i teraz”, wzbogacone o ruch, dźwięk i głębię obrazu.

Poza tym, zespół Snapchata wpadł na fajny pomysł reklamowania miast z różnych zakątków świata. Tymi krótkimi filmikami przedstawia jeden dzień, z jednego miejsca. Od wschodu słońca po zmierzch i życie nocne.

Warszawa była kilka tygodni temu, dzisiaj pojawił się snap z Nairobi. Takie klimaty lubię najbardziej! Egzotyczne kraje, inna kultura, coś czego może nigdy nie zobaczę na własne oczy. Podróż w pigułce. Fajnie jest zobaczyć zwykłych ludzi, którzy w drodze do szkoły czy pracy zatrzymują się, żeby coś zjeść z przydrożnych garkuchnii, robią zakupy, jadą środkami komunikacji miejskiej, lub są sfilmowani w trakcie swoich zwykłych, codziennych spraw. I pozdrawiają nas – Snapchatowców:-)

Szkoda, że filmy i zdjęcia, które docierają do nas za pośrednictwem aplikacji, znikają zaraz po obejrzeniu. Jest wprawdzie opcja historii, którą można przeglądać wielokrotnie, ale i ona żyje krótkim, 24 godzinnym życiem.

Potem ewentualnie można jej szukać w przepastnych serwerach NASA;-)

Kobieta od czasu do czasu powinna tylko leżeć i pachnieć.

I niby to wiem, niby pielęgnuję wyhodowaną z trudem szczyptę kobiecego egoizmu, a mimo to, do Spa chodzę za rzadko.

Na szczęście Ktoś mi o tym cyklicznie przypomina i zabiera nie przyjmując wymówek. Dziękuję :-*

No i właśnie w sobotę mogłam się zrelaksować, zresetować i skupić tylko na tym, czy akurat mam ochotę na saunę, peeling, czy może jakiś inny zabieg pielęgnacyjny. A wszystko to w samym centrum miasta, w Shirin Spa, które znajduje się w najpiękniejszym lubelskim hotelu IBB Grand Hotel Lublinianka.

Zaczęło się od herbatki oczyszczającej. Potem, po obsypanej płatkami róż podłodze zaprowadzono nas do sauny.

Którą wybrać? Suchą czy parową? Oczywiście najpierw jedną a potem drugą!!  🙂

Sucha rozgrzała ciało, parowa z miętowym aromatem sprawiła, że przynajmniej na chwilę zapomniałam o upierdliwej alergii.

I zrobiło się tak fajnie, muzyka, bezwład, nicnierobienie. Leżałam w półśnie, a przesympatyczne dziewczyny z Shirin Spa dbały o nasze dobre samopoczucie, pełne szklanki (bo organizm trzeba też nawilżać od wewnątrz) oraz ogólne zadowolenie.

Polecam rytuał Hammam, który nazywany jest eliksirem młodości (ja po sobocie wyglądam na dychę mniej, serio serio:-). Wszystkie jego etapy cudownie regenerują i nawilżają skórę całego ciała. W trakcie zabiegu znowu totalne rozleniwienie umysłu, odprężenie, a potem powrót do energetycznej równowagi. Niektórzy wychodzą po zabiegu w łaźni tureckiej zmęczeni, ja poczułam, że żyję!

Dowiedziałam się też, że z okazji Dnia Matki w najbliższą sobotę są dni otwarte i każda mama z córką wchodzi za darmo!! Shirin Spa szykuje wiele ciekawych atrakcji, więc jeśli nie macie innych planów, wyjdźcie z domu i  zadbajcie o siebie.

Bo jeśli nie Wy, to kto?

* Zawsze wydawało mi się, że jak Hotel Grand to i ceny muszą być grand, a tymczasem  jest zadziwiająco konkurencyjne, a przy tym dużo promocji i atrakcji dnia.

Mecz rugby Polska – Ukraina

Po pierwsze to zepsuł mi się laptop. Przez ostatnie tygodnie korzystam tylko z tabletu, a że pisanie notki w nim jest strasznie niewygodne, to… wicie rozumicie.

Dzisiaj jednak po prostu muszę się pochwalić, że w sobotę, po raz pierwszy w życiu byłam na międzynarodowym meczu!! Po raz pierwszy w życiu na lubelskim Stadionie Arena! I po raz pierwszy miałam wątpliwą przyjemność zobaczyć „naocznie”, jak to jest się wstydzić za pseudokibiców. Na szczęście wstyd był tylko w krótkich przebłyskach, bo rugby nie football, więc i kiboli przyszło zdecydowanie mniej.

Oglądając ten mecz przypominałam sobie, jak w sumie tak niedawno temu, biegałam z moim chłopakiem – rugbistą, na wszystkie mecze, które rozgrywały się w Lublinie, na znacznie mniej okazałym, stadionie Budowlanych. To wtedy nauczyłam się, że jak zawodnicy nagle wypinają w stronę widzów tyłki, jednocześnie łapiąc się za ramiona, a potem śmiesznie przepychają na boisku – to jest młyn, że jest on, oprócz wachlarza, jednym z najbardziej widowiskowych elementów meczu, że za „przyłożenie” zespół dostaje najwięcej punktów. Przekonałam się też osobiście, że kopnięcie jajowatej piłki i skierowanie jej do bramki, wcale nie jest proste.

W sobotę na nowo odkryłam radość z bycia kibicem. Razem z innymi wyśpiewywałam „Polska białoczerwoni”, (aż mnie na drugi dzień bolało gardło), robiłam falę, klaskałam jak szalona w rytm „Waka waka”, które wybrzmiewało po każdej niezłej akcji  i podekscytowana podskakiwałam w górę, gdy pojawiała się nadzieja na wspomniane  „przyłożenie”.

Kibiców było sporo, kiboli na szczęście mniej, ale  nawet ich mała grupa robiła wystarczająco dużo zamieszania. I ten ich prostacki, w zamiarze zagrzewający do boju zaśpiew  „Polacy pany, biało-czerwone szatany”! Pewnie nawet szczery, ale…..pany, szatany? Jakaś nawiedzona pseudo-szlachetczyzna przyszła? I baner o antyukraińskiej treści, który na kilkanaście minut zawisł na trybunach, bo ochrona stadionu bała się interweniować. I gwizdy, kiedy rugbista się skupiał przed wykopem. Najwyraźniej „pany” nie wiedzą, że na meczach rugby się nie gwiżdże.

Jeden z pseudokibiców zrobił sobie rundkę po boisku przerywając tym samym na chwilę grę. Nie był tak ładny jak Natalia Siwiec, może więc przestraszył się, że, oko kamery go nie wyłapie tak samo z siebie i celebryckość przejdzie mu koło nosa. Ale sorry, mógłby się trochę wysilić, bo już był i taki, który biegał po boisku i taki, który próbował po nim pływać. Mam nadzieję, że facet zostanie ukarany. Jeśli nie mandat, to chociaż czyn społeczny! Niech na przykład posprząta teren wokół Areny, tam jest jeszcze ciągłe dużo do zrobienia 🙂

Bardzo bym nie chciała, aby grupa kilkunastu osób rządziła kilkoma tysiącami, a sądzę, że Stadion Arena jako gospodarz sportowych wydarzeń, nie powinien chcieć, by jego goście przestali się czuć bezpiecznie.