Niepewna radość Katalonii

Część wrześniowego urlopu spędziłam w Barcelonie. Fajnie się złożyło, bo byliśmy tam akurat 11 września, gdy w Katalonii obchodzi się Dzień Niepodległości, w tym roku ze szczególną pompą.

Pewnie już wszyscy wiedzą, że Cataluña pragnie odłączenia się od Hiszpanii. Jest to innego rodzaju pragnienie niż to, które stało się udziałem Polaków 25 lat temu. Nie chodzi o demokratyzację kraju, czy wyzwolenie spod zwierzchnictwa obcego państwa, które krzywdzi i nie dba o prawa człowieka. Tutaj ma ono wymiar ekonomiczny, wiąże się z walką o autonomię bogatego, regionalnego biznesu. Pełne radości oczekiwanie mieszkańców Barcelony, emocje związane ze zbliżającym się referendum i ten optymizm, że wszystko będzie ok, udzieliły się również nam – turystom. Tłumy wyległy na ulice, trawniki, do parków, a wieczorem, w strategicznym punkcie miasta, pod Łukiem Triumfalnym odbyło się spotkanie z władzami prowincji i fajny koncert katalońskiego zespołu Companyia Elèctrica Dharma. Nastrój jaki wtedy panował można sobie zwizualizować TU (fragment z koncertu w 2013 r. ale emocje podobne, a klimat dobrej zabawy taki sam).

Po wielu trudach wymagających konfiguracji Youtuba, udało mi w końcu wrzucić własny krótki filmik TU, ale wersja oczywiście słabsza jakościowo.

Referendum się odbyło, (ze zdecydowaną ilością głosów „za” niepodległością), jednak podobno jest niezgodne z hiszpańskim prawem, tak więc prezydentowi Katalonii grozi więzienie.

Zastanawiam się, czy w szerszej perspektywie, będzie to dla mieszkańców tego regionu rzeczywisty powód do radości, jak się to wybicie na niepodległość odbije na sytuacji Europy i czy rykoszetem nie uderzy w gospodarkę Polski?

PS. To mi zalatuje notką polityczną, a w zasadzie chciałam tylko napisać, że miałam wtedy fajny dzień:-) Oj Caffe!

Utracona szansa?

Kiedyś zadzwonił do mnie kolega: „Caffe, szukają solistki do zespołu muzycznego, a ty świetnie śpiewasz, przesłuchanie  jutro w Hadesie o 18”.  A były to czasy, kiedy szare myszki takie jak wtedy ja, nie lubiły się wyróżniać. Lubiły być w grupie innych nastolatków, ale wolały, aby w centrum zainteresowania stał ktoś inny. I niby wystarczało im grzanie się w świetle jakiejś klasowej gwiazdy, jednak w głębi duszy pragnęły być nią. Dzisiejsze szare myszki (o ile jeszcze takowe istnieją, bo na ulicach widuję same gwiazdy), są chyba bardziej zdeterminowane na sukces. Ja długo musiałam dojrzewać do własnej indywidualności.

Bo przecież jestem indywidualnością! Dla siebie samej, dla tych kilkunastu najbliższych osób wokół mnie. I na szczęście w końcu zrozumiałam, że nie muszę spełniać wszystkich oczekiwań tego świata, że mogę poddać się własnemu instynktowi, że mogę być asertywna i prowokująca. Innowacyjna i zachowawcza. Wesoła lub wyalienowana. Mogę powiedzieć TAK, ale mogę też odmówić i to ode mnie zależy kiedy i w jakich okolicznościach.

Wtedy powiedziałam NIE.

Ale akurat tego NIE żałuję do dziś 🙂

Syndrom stresu pourlopowego

Nie ma co się dłużej okłamywać.

Tegoroczne wakacje minęły bezpowrotnie, a do następnych – cały pieprzony rok! Próbuję udawać, że jest fajnie, tu zrobię obiadek, tam upichcę jakieś ciasto. Tu kawka, tam spotkanie, w międzyczasie zakupy czy kino, ale należy powiedzieć sobie jasno całą prawdę.

Nastał czas powrotu: do domu, do pracy, na siłownię, bo przecież pogoda za oknem już niedługo przestanie sprzyjać, a mi nic się nie chce!

W pewnym poradniku radzili, że dla własnego komfortu psychicznego, w pierwszych dniach po urlopie należy rozsądnie dawkować obowiązki, zwiększać pracę stopniowo, zaczynać od rzeczy łatwych, które można szybko weryfikować. Jakieś sortowanie e-maili, czytanie listów, czy przeglądanie kalendarza. W przerwach między jednym, a drugim, warto sobie dla poprawy samopoczucia w myślach planować następny wypad z domu.

Jakieś strasznie odkrywcze toto nie jest, ale tak zrobiłam. Nie pomogło:-)

Radzili też, żeby zadbać o kondycję fizyczną. Wiadomo, fizyczna wpływa na psychiczną,, więc logiczne, że trzeba  ruszyć tyłek z krzesła, żeby ta fizyczna była jak najlepsza :-).

Przyznaję, że kiedy tak siedzę w biurze i przygotowuję następne super pilne tłumaczenie, drukuję „niezwykle ważne” dokumenty, czy wykonuję inne zadania „na wczoraj”, nawet jogging wydaje mi się kuszącą alternatywą:-)