Wyszedł nam mały spontan i oto znowu znalazłam się w Rzymie:-)
Potwierdziło się to, co już w zasadzie podejrzewałam wcześniej. Uwielbiam to miasto niezależnie od pory roku, która w kwietniu, tak jak i u nas, jest nieco zmienna. Wczoraj miałam na sobie kurtkę skórzaną, potem letnią sukienkę bez rękawków, a po południu zerwał się tak porywisty wiatr, że żałowałam, że nie wzięłam czapki lub choćby bluzy z kapturem.
Nogi bolą – chcieliśmy zobaczyć wszystkie ulubione miejsca od razu, nasycić oczy, napatrzeć się na zapas!!:-)
Właśnie biją dzwony na poranną mszę. Lubię sobie wyobrażać, że tak samo biły wieki temu. Ach ten wiatr historii! Przedwczoraj, przy Koloseum, przybrał nagle tak bardzo rzeczywistą formę, że przez moment świat pogrążył się w szarożółtym chaosie kurzu. Chociaż raz Japończycy, w tych swoich maseczkach na twarzy, nie budzili zdziwienia tylko zazdrość:-)
Rzymianie traktują samochody jak rzecz użytkową, a nie jak przysłowiowe przedłużenie penisa:-) To znaczy: ma jeździć, ma się wszędzie zmieścić, a jak ktoś tam kogoś otrze pozostawiając widoczny ślad na lakierze…. to żaden problem. I z tym się zgadzam:-)
Usta prawdy powiedziały nam, że od ostatniego pobytu nie nakłamaliśmy. Ręce całe. Rozwodu nie będzie:-)