Alternatywa na kółkach, czyli co, jak i którędy

Ostatnio ktoś mnie zapytał: jeśli nie samochód, to co?

Pomyślałam, że warto o tym napisać tak na forum, bo Lublin to, co prawda, nie Warszawa, ale ścieżek rowerowych mamy coraz więcej, a i komunikacja miejska podobno się poprawiła. Piszę podobno, ponieważ ja sama korzystam z niej dosyć okazjonalnie, ale moja mama twierdzi, że jest znacznie lepiej niż kiedyś. Dawniej trzeba było czekać na przystanku, aż łaskawie pojawi się autobus, a rozkładów jazdy albo nie było wcale (zrywane przez okolicznych wandali), albo nie aktualizowano ich na czas. No i ilość linii niewystarczająca dla potrzeb mieszkańców.

Dzisiaj rzeczywiście jest znacznie lepiej, chociaż kiedy ostatnio musiałam skorzystać z MPK okazało się, że trolejbus (bo w Lublinie mamy również trolejbusy) przyjechał o całe 5 minut wcześniej, a ja….paniusia na szpileczkach, z torebeczką w ręku….miałam do wyboru albo zrobić cyrk i niczym Irena Szewińska, starać się dobiec do przystanku (na wspomnianych szpilkach!!:-), albo pojechać następnym i spóźnić się do pracy. Tak więc Szanowna Dyrekcjo Zarządu Transportu Miejskiego, MPK czy czego tam jeszcze…..za wcześniej jest tak samo źle jak za późno!

Oprócz ścieżek rowerowych pojawiły się ostatnio po prawej stronie ulic, wydzielone specjalnie dla rowerzystów pasy. Takie buspasy dla dwóch kółek. Mówiąc szczerze, bałabym się nimi jeździć, a już na pewno bałabym się nimi jeździć razem z małym dzieckiem przypiętym do fotelika. Dlatego to właśnie  najczęściej młodzi rodzice próbują pokazać, że są, że mają potrzebę bycia aktywnym, że chcą tą aktywność zaszczepić własnym dzieciom.

No cóż, rowerzysta z dzieckiem na pasie ulicznym to według mnie nie najlepszy pomysł, choć może w innych krajach tego typu rozwiązania się sprawdzają. Ktoś coś wie na ten temat?

Uważam, że im mniej bezpośredniego kontaktu na linii rower – samochód, tym lepiej.

Tak samo, jak im mniej kontaktu na linii rower – pieszy, dlatego naprawdę dziwi mnie poniższy układ ruchu na ścieżce, którą często zdarza mi się jeździć. Tu droga dla pieszych i rowerzystów przecina się zupełnie niepotrzebnie aż dwa razy, a przecież wystarczyłoby tylko oba pasy ruchu poprowadzić prosto.

Jeśli do wszystkiego co powyżej dodamy fakt, że na samej ścieżce rowerowej też bywa niebezpiecznie, bo jeżdżą po niej również amatorzy jakichś wirtualnych wyścigów kolarskich, a bocznymi dróżkami chadzają czasem niezrównoważeni piesi (o czym sama zdążyłam się kiedyś przekonać), wychodzi na to, że na postawione na początku pytanie musiałabym odpowiedzieć bardzo wymijająco, lub dodając jedno, albo dwa, albo nawet trzy „ale”:-)

Uwaga

Stała się dziwna rzecz…..dostałam kilka komentarzy, które były puste i nie miały adresu e-mailowego nadawcy. Prawdopodobnie jakiś błąd systemowy.

Tak więc, jeśli ktoś zostawiał komentarz, a on się do tej pory nie pojawił, być może właśnie to jest przyczyna. Żadnych innych komentarzy nie usuwałam.

Proszę o powtórne wrzucenie treści.

Lubelska Noc Kultury 2016 pod hasłem „Wyobraź sobie miasto”

To już moja piąta Noc Kultury, skala porównania się zwiększa.

W tym roku Lublin nastawił się na tzw. instalacje, wystawy fotografii, pokazy sceniczne młodych aktorów bądź improwizacje amatorów. Koncertów było mało, grupy niezbyt znane, choć podobno wybrane przez mieszkańców miasta (nie mam pojęcia, kiedy odbywało się głosowanie), ale brzmienia ciekawe, więc nie ma co marudzić. Scenę ustawiono tym razem przy Zamku Lubelskim, i to chyba nie było zbyt rozsądne, bałam się, że most przy Bramie Grodzkiej nie wytrzyma ciężaru zgromadzonych tam ludzi. W końcu staruszek ci on.

Bardzo podobała mi się ul. Kowalska wystylizowana na lata 20-te. Kolorowa, udekorowana proporcami i lampionami. Na co dzień niezbyt ładna, rozkwitła chociaż na jedną noc. Z miejscem, na „przedwojenną” potańcówkę, z pokazem mody, karuzelą – na której można się było za darmochę pokręcić. To znaczy, chyba za darmochę – bo jakoś nie przyszło mi do głowy żeby sprawdzić, ani skorzystać. I tak mam ostatnio problemy z błędnikiem:) Ale amatorów nie brakowało.

Był fotoplastikon i wystawa Weterańskiej Grupy Partyzanckiej, fajnie wkomponowanej w klimat przedwojennego Lublina. Fotoplastikon mnie rozczarował. Miałam nadzieję, że obejrzę zdjęcia z początku ubiegłego wieku, a to były tylko fotografie z lat 80-tych. Taki Lublin to ja pamiętam. Trochę.

Na Placu Rybnym, kiedyś placu targowym, gdzie handlowano rybami złowionymi w przepływającej poniżej Czechówce, pojawiły się oczywiście ….ryby. Ale nie byle jakie!! Przepiękne kolosy, wyrzeźbione w ogromnych bryłach lodu, podświetlone na niebiesko ciekawie współgrały z pobliskim Zaułkiem Harwiga, błyszczącym rozświetloną zielenią.

Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że kiedyś była tu Cloaca Maxima, czyli kanał, zbierający wody opadowe i nieczystości ze Starego Miasta. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że te nieczystości pochodziły także ze wspomnianego targu, nie jestem w stanie też wyobrazić sobie, jaki to musiał być przerażający smród:-)

Nigdy nie byłam na tarasie widokowym Wieży Trynitarskiej, więc z przyjemnością namówiłam przyjaciół i wdrapaliśmy się pokonując 207 kręconych schodów. Było warto. Kiedyś oglądałam panoramę miasta z Baszty, zresztą chyba też w czasie jakiejś nocy kultury, teraz zyskałam nową perspektywę.

Jedyny, ale dosyć duży minus, to oświetlenie Starego Miasta, które w tym roku pomyślano na niebiesko. Latarenki nie dawały tak wiele blasku jak w latach ubiegłych, więc było trochę ciemno, trochę smutno, trochę straszno:)

Podobno Lubartowska została przykryta trawą, nie zobaczyłam, bo nie wyściubiliśmy nosa poza Stare Miasto.

No i zupełnie nie wiem o co chodziło z tym drzewkiem na Placu po Farze….wyglądającym jak połączenie bożonarodzeniowej choinki i grobu udekorowanego zniczami w dzień 1 listopada. Jeśli to miał być symbol, to ja się nie dopatrzyłam…..czego.

Natomiast cel „Wyobraź sobie miasto” został osiągnięty! Ja sobie wyobraziłam.