Podobno szybko spada odsetek palaczy w Polsce, przeczytałam w jakiejś październikowej Rzeczpospolitej. Pewnie przyczynia się do tego wzrost cen, zakaz palenia w miejscach publicznych, a także kampanie społeczne, które niewątpliwie posiadają siłę przekazu. Od dawna próbuje się zmienić nastawienie Polaków, sprawić by dymek nie kojarzył się jedynie z ewentualnym rakiem płuc czy tchawicy, co oczywiście ma zasadnicze znaczenie, ale by w końcu zaczął się kojarzyć z czymś jeszcze. Z kłopotliwym uzależnieniem, brakiem komfortu, utrudnianiem życia sobie i innym, może nawet z pewnym wykluczeniem społecznym. Palisz? To licz się z tym, że inni nie palą, dostosuj się, zaczynasz być mniejszością, a mniejszość musi się podporządkować większości. Zwłaszcza jeśli tej większości przyświeca szczytny, zdroworozsądkowy cel.
Prośby, groźby i zastraszanie – powiedzieliby palacze. W jakimś sensie tak. Kolejna nowelizacja zmusi producentów papierosów, by na paczkach znalazły się zdjęcia oddziałujące na wyobraźnię kupującego. Na przykład zdjęcie rurki tracheotomijnej wystającej z ciała zajętego przez nowotwór. Co wrażliwsi pewnie się zastanowią.
Ok, spada odsetek palących. Ale czy tak naprawdę mamy się z czego cieszyć?
Moim zdaniem spada odsetek palących tylko dlatego, że dzisiejszy potencjalny przyszły uzależniony nie zaczyna od papierosów. Palenie przestało być trendy. Dzisiaj wybiera jaranie! Jedno uzależnienie zastępuje się drugim, znacznie gorszym. Papierosy nie wywoływały chęci szukania mocniejszych wrażeń, marihuana tak. Z danych statystycznych wynika, że stanowi ona najczęściej pierwszy krok w stronę dopalaczy lub twardych narkotyków. Kiedy przestaje wystarczać.
Więc jaka to radość, że w latach 90. paliło 51 % Polaków, a dzisiaj o 20 % mniej, skoro w tym samym czasie zatrważająco wzrosła liczba (w dodatku coraz młodszych) palaczy marihuany?
I jeszcze jedno. Polska jest jednym z największych producentów tytoniu w Europie, więc powyższe zmiany biją mocno po kieszeni naszych plantatorów. Rząd ma zachęcać (finansowo), by rolnicy się przekwalifikowali. Próbuje się ich „altruizować”, czyli sprawić, żeby nie chcieli chcieć działać na szkodę innych. Ten sam rząd wydaje miliony na leczenie narkomanów, w skrajnych przypadkach płacąc nawet za dostarczane im narkotyki (gdy np. pacjent jest terminalny i leży w hospicjum). Dodam, że są to miliony, z których nie ma nawet podatku od akcyzy. Państwo traci, rodziny tracą, bo myślę, że życie z narkomanem, musi być znacznie trudniejsze niż życie z palaczem. To taki rak, który toczy całą rodzinę, niszczy nie tylko płuca, ale także emocje, radość, poczucie wspólnoty, poczucie bezpieczeństwa, szczęście.
Tak więc na koniec smutny wniosek: mimo chorób i dyskomfortu, korzystniej dla Polski i wszystkich uwikłanych w uzależnienie rodzin, byłoby gdyby ludzie jednak palili te papierosy.
No i pytanie zasadnicze, przyznaję, że nieco naiwne. Kiedy rząd zacznie „zachęcać” dilerów, żeby nie sprzedawali narkotyków?