Jak pewnie każdy, także i ja, mam swoje ulubione miejsca w sieci, które odwiedzam, lubię i oglądam cyklicznie. Niektóre polajkowałąm, inne zasubskrybowałam, do jeszcze innych ściągnęłam aplikację i kiedy tylko pojawia się coś nowego, dostaję powiadomienie, że jest.
No i właśnie na jednym z tych kanałów obejrzałam filmik blogerki, vlogerki, posiadaczki instagrama, facebooka, snapchata, popularnego kanału na youtubie i być może czegoś tam jeszcze, o czym nie wiem, że istnieje, ale jeśli istnieje to ona na pewno go ma! 🙂
Ta blogerka uaktywniła się właśnie na snapchacie (jest snapchaterką?:-), przepraszając, że zaniedbała tę formę kontaktu z subskrybentami, że postara się poprawić, będzie bywać, wrzucać, snapować i w ogóle będzie fajnie….a potem to już mówiła właściwie o niczym. Jak to na snapchacie.
No i ja właśnie wtedy uzmysłowiłam sobie, że NIE, nie uważam, że trzeba być aktywnym na każdej jednej istniejącej platformie społecznościowej i wrzucać treści o niczym tylko po to, żeby zaznaczyć teren.
Oczywiście, że chodzi głównie popularność, pławienie się w blasku rozpoznawalności, czy bardziej przyziemne kwestie, jak dzisiejsze pojmowanie nowoczesności, to żeby być na czasie, na pierwszym miejscu lub na tyle wysoko w rankingu, by móc ten wskaźnik eksponować w kręgu znajomych lub innych (a użyję tego słowa) userów czy followersów. I to akurat się mocno łączy z kwestią popularności.
Jednak chyba lepiej angażować się w mniej, nazwijmy to, projektów medialnych niż gadać o pogodzie. Co innego, gdy ma się naprawdę wiele do przekazania, dzieli własne kanały tematycznie, i na każdym z nich dzieje się coś interesującego. Ale to jest bardzo rzadkie i trudne.
Lepiej ograniczyć własne zaangażowanie do jednego miejsca w sieci, choć oczywiście, że wtedy istnieje ryzyko, że wypadnie się z obiegu, wprawy, a nawet pamięci czytelników.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…