Miesiąc: Marzec 2018
Very interesting post about the beginnings – thanks to Linda Mims
Scenka rodzajowa/ Short story
Wczoraj wracając z pracy, zostałam poproszona o krótką wypowiedź dla Radia Zet.
„Jak się Pani szykuje na święta, co obowiązkowo znajdzie się na stole, bez czego nie może się Pani obejść?”
Wiecie, że o ile na dwa pierwsze pytania łatwo znalazłam odpowiedź, o tyle z trzecim miałam problem? Bez czego nie mogę się obejść? Gdybym podeszła do tematu filozoficznie, musiałabym odpowiedzieć, że dzisiaj mogę się obejść bez wielu rzeczy (i ludzi), których brak kiedyś wydawał mi się nie do zniesienia. Bo dzisiaj tych rzeczy nie ma, a ja przecież nadal żyję.
Zmieniłam się.
Mogę się też obejść bez czystych okien w święta. Oczywiście jeśli mam czas i akurat jest ładna pogoda, myję, jeśli nie, to nie! Tak po prostu. I nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Kiedyś stawałabym na rzęsach, żeby ze wszystkim zdążyć na czas.
„Jak się Pani szykuje na święta?”
Gdybym była z dziennikarką szczera, powiedziałabym, że na święta to ja mam ochotę rzucić wszystko i pojechać w świat. Choć z samymi świętami nie ma to nic wspólnego 🙂
Weekendowo/ On the topic of weekend
Weekend zapowiada się średnio ciekawie. Niestety przeziębienie, które przeszłam niedawno, zostawiło po sobie bardzo niemiłe wspomnienie. Mam tak okropny, dudniący kaszel, że trochę się go już wstydzę, zwłaszcza gdy złapie mnie akurat w autobusie lub na służbowym spotkaniu, ale znacznie bardziej się martwię.
Co dziwne kaszel nie łapie mnie na siłowni, więc nie mam wymówki i po pracy pójdę jak zwykle, wypocić kolejne dekagramy 😉
Natomiast wieczorem dam sobie postawić bańki. Liczę na wzmocnienie układu odpornościowego, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby zadziałały również relaksacyjnie. Podobno stawienie baniek łagodzi napięcia i stresy, poprawia krążenie, więc po kilku takich zabiegach czujemy się pełni energii i rześcy.
A niech poprawi co tam ma poprawić, bo naprawdę kiepsko się czuję!
Jedynym minusem jest to, że po bańkach nie wolno wychodzić z domu, a pierwszy dzień najlepiej w ogóle spędzić w łóżku.
No jakże mi przykro, że po prostu będę musiała poleżeć w łóżku, z książką w ręku, komputerem na kolanach… i ewentualnie pilotem w zasięgu wzroku, zamiast się wziąć za sprzątanie 😉
The weekend promises to be moderately interesting. Unfortunately, the cold I have just gone through, left a very unpleasant memory. I have such a horrible, throbbing cough that I am a bit ashamed, especially when it catches me in a bus or at a business meeting, but I am much more worried.
It is pretty strange but the cough does not catch me at the gym, so I do really not have an excuse and after work I will go as usual, to sweat the next decagrams up 😉
In the evening, I will let me to do a cupping therapy on back. I am counting on strengthening the immune system, but I have no objection to its relaxing possibility. Apparently, that therapy relieves tension and stress, improves circulation, so after a few such treatments we feel full of energy and briskness. Let it improve what can be improved there, because I really feel bad!
The only disadvanture is that you can’t leave the house after the therapy, and you should stay in bed at the first day after.
Well, I’m so so sorry that I will just have to lie in bed… with a book in my hand, a computer in my lap … and possibly a remote control in sight, instead of doing houseworking 😉
Ten otrzymany 8 Marca/ Received at March 8
Trochę o życiu w Gambii
Ostatnio, a można zaryzykować stwierdzenie, że codziennie, oglądam filmiki zamieszczone na stronie pewnej kliniki weterynaryjnej z Gambii (TU), na którą trafiłam zupełnie przypadkowo i bardzo się cieszę, że trafiłam. Od tamtej pory przeczytałam wszystko, co na stronie zostało umieszczone, poznałam personel, obejrzałam filmiki, a potem zasubskrybowałam kanał youtubowy (TU).
Stronę prowadzi doktor Michael z Niemiec (dopisek z 16.07.2018 – dr Micha już zakończył współpracę z Kliniką, aktualnie stronę prowadzi dr Florian Reichert), który nagrywa swoje operacje, rejestruje codzienne, wcale niełatwe, życie zespołu, ich pracę, opisuje typowe dla gambijskiego środowiska przypadki. Stąd tak wiele filmów porusza temat TNR, cardylobii, ciągle jeszcze kopiowanych uszu czy ogonków. W Gambii cięcia są robione w sposób nieudolny, domowymi sposobami, w zasadzie okaleczając zwierzaka. Pies cierpi w czasie „zabiegu” i rekonwalescencji (bo domorosły operator robi to na żywca i nie podaje środków przeciwbólowych), a potem wygląda jakby mu te uszy poszarpał zębami inny pies.
Klinika prowadzi akcję TNR (Trap-neuter-return), po polsku Złap-Wykastruj-Wypuść, która początkowo dotyczyła tylko kotów, ale teraz prowadzi się je również dla psów, nad których populacją niektóre kraje muszą zapanować. Procedura obejmuje wyłapywanie piesków (i kotów) w danej okolicy, ich sterylizację / kastrację, identyfikację wykastrowanych zwierząt poprzez znakowanie uszu, szczepienie, odpchlenie, odkleszczanie i wypuszczanie z powrotem na znane terytorium. W miarę możliwości, zabierane są oswojone zwierzęta (młode i dorosłe), które mają szansę na socjalizację i znalezienie domów.
Poza tym doktor Michael przemyca informację o gambijskim życiu, i te filmiki są równie ciekawe, jak przypadki weterynaryjne (np. TU). Pewnie nigdy nie będę w Gambii, więc chociaż w taki sposób trochę ją poznam. Można zajrzeć nawet do domu Fatou Conta (pracuje w klinice jako pielęgniarka), która dopiero od niedawna ma zreperowany dach i światło (sic!). To drugie tylko dlatego, że na skutek akcji zorganizowanej przez doktora Martina w internecie, zebrała potrzebne pieniądze i kupiła kolektor słoneczny. To zupełnie inny świat, życie którego my sobie nawet nie wyobrażamy. Wspomniana Fatou mieszka 18 km od kliniki i może się do niej dostać tylko korzystając z grzeczności tych, którzy dojeżdżają do miasta samochodem. Nie wiem czy narzeka na swoje życie, na filmach widać uśmiechniętą, wydaje się, że szczęśliwą kobietę. BTW, w Gambii (albo w tym konkretnym miejscu) co druga kobieta ma na imię Fatou, ale jeśli obejrzycie stronę Vet Clinic Gambia tak szczegółowo jak ja, będziecie wiedzieć, która jest która:-)
Bywają sytuacje smutne, gdy trzeba na przykład uśpić pieska, usunąć kończynę, lub gdy pacjent trafia na stół z powodu niewłaściwego traktowania przez człowieka. Bywają obrzydliwe, gdy usuwane są ze zwierząc robaki. Bywają też jednak zabawne, jak ta poniżej.
Jeśli natomiast ktoś z Was ma wolne zasoby finansowe, to klinika zawsze potrzebuje pieniędzy na swoją działalność. Warto ich wesprzeć, bo tam naprawdę każdy grosz się tam liczy (nr konta TU).
Azaliż wiosna?:-)
I niech mi tylko nikt nie przypomina, że na weekend zapowiadają mrozy!!!

Mam kota na punkcie kota
Już od pewnego czasu nosimy się z zamiarem powiększenia rodziny:-)
I tak samo jak wtedy, gdy szukaliśmy pieska, teraz kiedy chcemy kotka, musimy najpierw urobić mojego męża.
Bo on niby lubi koty, niby chce, ale może nie teraz, tylko za jakiś czas, bo kota to się nie da nauczyć, bo (zawsze w końcu pada to pytanie)… co na to nasz pies!!!?:-) Ja męża na siłę uszczęśliwiać nie będę, chociaż jestem pewna, że z kotem stałoby się dokładnie tak, jak było w przypadku psa. Najpierw nie chciał, a potem, gdy to małe 60 dekagramów usiadło mu na kolanach, przepadł z kretesem:-)
A wracając do kota, ja się trochę boję, bo mieszkamy na 7 piętrze. Kiedyś widziałam biedaka, który wypadł z dziewiątego. Tak więc, chyba trzeba byłoby jakąś ochronną siatkę na balkon, a co z uchylnymi oknami? Co, gdy będziemy chcieli wyjechać na dłużej, to będą już dwa zwierzaki do przechowania. A co z drapaniem mebli, wskakiwaniem na szafki kuchenne? Kot wlezie wszędzie! Co, jeśli trafi się wredny charakter? Pytań mam oczywiście o wiele więcej (włącznie z tym, jak zareaguje na kota nasz pies:-) i tak sobie myślę, że gdybym ja sama była gotowa na przyjęcie do domu kotka, to raczej nie miałabym żadnych dylematów? Może więc to ciągle jeszcze nie ten moment?
Co o tym sądzicie?
Póki co, ciągam męża na wszystkie kocie wystawy w okolicy.
Wczoraj
A kiedyś z okazji minionego Dnia Kobiet powstała notka (tu), pod którą zaroiło się od komentarzy. Jak miło było mi dzisiaj je znowu przeczytać:) Takie…….blogowe wspominki.
Mam sobowtóra
Pracuję w nowym miejscu już dwa miesiące. Codziennie rano krokiem posuwisto spacerowym (pamiętacie, że wymyśliłam kiedyś taki krok?) idę do pracy, mijajac po drodze trzy ambasady i jeden sejm:-). Już kilka razy miałam sytuację, że ktoś mi się ukłonił, najwyraźniej będąc pewnym, że mnie zna, przy czym ja miałam tę samą pewność, że nie znam:-) Ale etykieta to etykieta, mówią ci dzień dobry, wiec odpowiadasz, a dopiero potem się zastanawiasz dlaczego:-)
Przyznaję, że pierwsza taka sytuacja mnie zaskoczyła, druga rozbawiła, ale następne bardzo mocno zaciekawiły. Kim jestem w świadomości tych ludzi?
Mam tylko nadzieję, że nie żadną panią polityk!:-)
Może lekarką? Kłaniają mi się ludzie w różnym wieku, raczej po 40-stce, wiec pasowałoby. A może jestem panią z poczty, ale kto się dzisiaj kłania pracownicy poczty polskiej? Listonoszowi tak! Przynosi ludziom kasę do domu, więc jest rozpoznawany, ale pani z okienka wypada z pamięci zaraz po załatwieniu sprawy. Podobnie rzecz się ma ze sklepikarką czy bibliotekarką. Pracownica ambasady też raczej odpada. To zamknięta grupa ludzi, wejście na teren utrudnione, trzeba się legitymować.
Nie mam pojęcia kim mogę być w tym drugim, alternatywnym życiu:-)
Może następnym razem po prostu zapytać?