Scenka rodzajowa… aktualizacja, czyli jak kupić mieszkanie/ Short story – update. How to buy an apartment

Na ostatniej Blogowej Środzie dowiedziałam się, że warto wracać do starych postów, odświeżać je i aktualizować treści. No proszę! A ja sądziłam, że wracanie do notek sprzed lat, to odgrzewanie starych kotletów, że trzeba ciągle tworzyć coś nowego! Ale skoro już wiem, że nie, to super, ponieważ akurat dzisiaj WordPress z jakiegoś powodu przypomniał „Scenkę rodzajową” ze stycznia 2009 r., więc szybka aktualizacja. Miałam wtedy za sobą trzy miesiące pracy w Warszawie, kończyłam właśnie okres próbny, trzy miesiące weekendowych przejazdów do Lublina i z powrotem, mieszkania na stancji i generalnie, 3 miesiące zawieszenia w próżni, jeśli chodzi o wymyślenie planu długoterminowego. Bo co tu dużo mówić, mieszkanie w Warszawie było jakimś  kosmosem, nierealnym marzeniem, czymś co pojawiało się w rozmowach w formie żartu. Po pierwsze, bo tyle kasy, a po drugie, bo ja zawsze sądziłam, że praca tutaj to okres przejściowy. Jednak znacie prawo Murphy’ego – „Prowizorka zawsze okazuje się najtrwalsza”? To ja mogę tylko dodać – „a okres przejściowy najdłuższy”.

Dzisiaj uświadomiłam sobie, że tamta żartobliwa scenka ma swój happy end, bo od 2 lat jednak mamy swoje mieszkanie w Warszawie, co prawda nie 100 metrowe, ale też nie kawalerkę. 🙂 Mam wygodną, bardzo dużą loggię, słońce od rana do wieczora, kupiliśmy więc rozkładane krzesła balkonowe, parasol (na zdjęciu akurat bez) i teraz bardzo lubię w wolnej chwili właśnie tam wypić moją poranną kawę.

I wiecie co? Szybko polubiłam to mieszkanie, szybko się też do niego przyzwyczaiłam, a piszę o tym dlatego, że u mnie proces od akceptacji, do powodującej spokój ducha radości, trwa naprawdę bardzo długo. Oczywiście mogę gdzieś pomieszkiwać, lubię zmiany, ale nie zakochuję się od razu. A w tym mieszkaniu zakochałam się od pierwszego wejrzenia. To ja je znalazłam, ja umówiłam nas na spotkanie z pośrednikiem i w zasadzie również ja, po obejrzeniu całości, postawiłam sprawę jasno: pośrednik ma zakończyć „otwarte dni” i już nikomu więcej tego mieszkania nie pokazywać, a mąż ma się zastanowić, co zrobić żeby je kupić, bez napadania na bank 🙂

Obaj stanęli na wysokości zadania, a ja… cóż…   idę na kawę.

20190531_113352-734x10411201512475514114162.jpg

Czytaj dalej „Scenka rodzajowa… aktualizacja, czyli jak kupić mieszkanie/ Short story – update. How to buy an apartment”

Metamorfozy 2019/ Metamorphoses 2019

To jest jedyne stworzenie jakie znam, któremu skrócenie włosów (bo yorki mają włosy) odejmuje, co najmniej, 12 lat. Można powiedzieć, że cofa go do etapu szczeniaka.

Ja też się wybieram do fryzjera, jutro muszę być wypindrzona na ważne firmowe wydarzenie, ale tak cudownie spektakularnego efektu się nie spodziewam:-) W porywach będzie może jakieś -5, ale nie więcej.

Bajt wygrywa ze mną również w bitwie na rachunki. On stówka, ja 45 zł. Co prawda on dwa razy na rok, ja 5 razy, ale zawsze. Mąż stwierdził, że w zasadzie wychodzi po równo, ale mąż nie da na psa powiedzieć złego słowa, ani nawet na cennik, który jego jest ;-).

Tak więc płacimy, kupujemy leki i słodycze oraz cieszymy się dobrą formą naszego czternastolatka.

20190528_202538-907x14069128075034088874990.jpg

Czytaj dalej „Metamorfozy 2019/ Metamorphoses 2019”

Dzień Matki i inne atrakcje/ Mother’s Day and other attractions

Zabrałam swoją mamę na obiad, lody, kawę oraz koncert kapeli Czarne lwy z przedmieścia, która stała się w Lublinie sławna dzięki organizowanym na Moście Kultury potańcówkom. Tak, Lublin ma taki most:-)

20190525_155039-907x16125033239548680035221.jpg
http://www.blogcaffe.wordpress.com

Zajęłyśmy stolik w ogródku pobliskiej restauracji i to była super miejscówka z widokiem na scenę. Piękna pogoda, pyszne jedzonko, nad głową parasol, leciutki wietrzyk, czegóż chcieć więcej?

Akurat w sobotę Czarne Lwy grały w nietypowym składzie, z solistką, której głos czasem nie pasował do wybranej tonacji, ale jak poinformował mnie potem jeden z muzyków, nie było za wiele czasu na przygotowania i dostrojenie się. Czasem tak bywa, a że Czarne Lwy wpisały się już w lubelski koloryt niczym Kapela Czerniakowska w warszawski, to nikt nie miał żalu o niedopasowaną tonację. Było Besame Mucho, Kasztany, Sway with me i wiele wiele innych fajnych kawałków.

Były też tańce i pokazy 🙂

Wieczorem wyskoczyłyśmy z Ewą na „KULturalia”. Załapałyśmy się na koncert młodego zespołu Xxanaxx i dobrze już chyba wszystkim znanej, Darii Zawiałow. Czekałam na cover „Jeszcze w zielone gramy„, w jej aranżacji wykonanej do filmu „Plan B”, ale cóż, Daria promowała swoją nową płytę, więc i skupiła się na nowościach. Muszę wybaczyć.

W południe jeszcze przed wyjściem do miasta, wykarczowałam mamie krzaki jakiegoś chwaściora (ręce mam podrapane jakbym spędziła weekend w malinowym chruśniaku ;-)), który żerował na rosnących wzdłuż ogrodzenia tujach tak, że zaczęły niebezpiecznie usychać, potem pokiwałam się trochę do tych piosenek Darii (ona skakała na scenie 60 minut!), i dzisiaj myślałam, że nie wstanę do pracy. Bolały mnie wszystkie nieznane mi do tej pory mięśnie:-). Ciekawe jak się czuje Daria?;-).

Czytaj dalej „Dzień Matki i inne atrakcje/ Mother’s Day and other attractions”

Lajki i folołajki czyli życie influencera/ Likes and following. The life of an influencer

Im dłużej obserwuję blogo- i nie tylko -sferę, utwierdzam się w przekonaniu, że zarabiać pracując w domu, prowadząc swój kanał społecznościowy, musi być cholernie fajnie. Oczywiście jestem świadoma minusów, jednak w moim odczuciu, plusów jest więcej. Ale nie o tym notka.

Już na długo przed Poznaniem wiedziałam, że znane marki współpracują tylko z tymi blogerami (instagramerami, youtuberami itp.), którzy mają dobre statystyki. To logiczne, marka decydując się na taką współpracę oczekuje szerokiej reklamy produktu, a algorytmy nie kłamią, ci z małym zasięgami, mają…. małe zasięgi:-) Dlatego dla influencera bardzo ważne są lajki, subskrypcje i followersi:-) Wiem, że śmiesznie to brzmi, ale tak właśnie jest. 

Tylko, że przecież taki bloger (czy blogerka), nie od razu staje się sławny (może z wyjątkiem Kasi Tusk), rozkręcenie własnego kanału społecznościowego zajmuje miesiące, a nawet lata. Nowicjusz nie ma więc jeszcze „zasięgów”, liczniki nie szaleją, nikt nikogo nie poleca, mało osób lubi, nie ma więc serduszek, rączek bijących brawo i podniesionych kciuków 🙂

Dygresja. Co można odpowiedzieć osobie, która zamiast komentarza wrzuca ikonkę bicepsa? Albo klaszczących rąk? Mam wrzucić ikonkę sztangi czy odklaskać?

Taki człowiek bez zasięgu ma dwie możliwości. Jeśli jest kreatywny i cierpliwy – podkręci statystyki podkręcając atmosferę na własnym kanale, poprzez tworzenie ciekawego kontentu*, ciekawych treści, tak często jak to możliwe, czyli bardzo często. Kreatywny i niecierpliwy – kupi lajki, followersów, subskrypcje i wszystko, co mu tam jeszcze będzie potrzebne, żeby wygenerować dobre statystyki 🙂 Są specjalne agencje dla ifluencerów, wystarczy wpisać hasło „pozyskiwanie fanów” i masz.

A potem na blogu, który istnieje zaledwie od miesiąca wszystko hula i nakręca się, niczym trąba powietrzna w Wojciechowie. Mi się to trochę kojarzy z dawnymi ogłoszeniami o pracę na stanowisko sekretarki. Młoda i z doświadczeniem🙂 Ale nie ma się za bardzo nad czym zastanawiać, rynek wszystko zweryfikuje. Jeśli ktoś ma naprawdę smykałkę do pisania czy tworzenia filmików, to nawet taki początek mu nie zaszkodzi. Skróci jedynie czas. Jeśli ktoś chce szybko zacząć zarabiać, a ma już kapitał do zainwestowania, to inwestuje go tak, jak uważa za stosowne. Biznes is biznes.

Myślę, że dzisiaj mniej ważne jest to, jak influencer zaczyna, producenta to zresztą zupełnie nie interesuje (pamiętamy słynne, „nie ważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy” – dalej będzie więc trochę a propos końca). Znacznie ważniejszy jest wspomniany zasięg i przebieg współpracy. Marki chciałyby, żeby promocja ich produktu nie okazała się marketingowym niewypałem, a nawet totalnym fuckapem. I tu niestety bywa różnie. Zaufanie to podstawa. Gdy szanująca się firma motoryzacyjna powierzy swój produkt blogerowi, cieszącemu się ogromną popularnością, a on zostanie potem przyłapany na prowadzeniu auta pod wpływem alkoholu lub narkotyków, to będzie dla obu stron strzał w kolano. Firma z całą pewnością zerwie umowę, ale smrodek pozostanie. Bloger ma pod tym względem nieco inaczej. Jeśli firma postawi go w niezręcznej sytuacji z powodu wyprodukowania wadliwego/szkodliwego produktu, zwykle wystarcza szczery wpis na własnym profilu, bo ludzie mimo wszystko cenią uczciwość (o czym pisałam trochę tu: O etyce w blogosferze). Dla blogera odcięcie się od nieuczciwej marki może więc okazać się wystarczającym samobiczowaniem.

* Zauważyliście, że dzisiaj wszystko jest kontentem? Już nikt nie mówi „treść”, czy wypełnienie, zawartość. Wszystko to kontent:-)

Czytaj dalej „Lajki i folołajki czyli życie influencera/ Likes and following. The life of an influencer”

Dziewczyny chwalcie się!/ Girls, boast!

Pros and consKasia z „LessthanPerfect” rzuciła na Instagramie hasło „Dziewczyny pochwalcie się!”, a tym samym zmusiła mnie do zastanowienia się nad sobą.

Podejrzewam, że jak co drugi Polak, łatwiej byłoby mi wymienić to, z czego nie jestem dumna lub, co powinnam w sobie zmienić, ale wiecie, nie po to przeszłam przez trening asertywności, żeby sobie teraz dowalać:-) Tak naprawdę, to chyba już dojrzałam, i potrafię przyznać, że mam wady, że parę ważnych rzeczy spieprzyłam, ale też, że mam wiele zalet, które prawdopodobnie w ostatnim czasie trochę zaniedbuję. Chwalenie się również zaniedbuję:-)

Zacznę od tego, że moim zdaniem całkiem nieźle mi wychodzi blogowanie, w sensie pisania, przelewania myśli na papier. Nie mam z tym większego problemu, pod warunkiem, że dostanę chwilę skupienia i dobry temat:-). Nadal jednak nie potrafię znaleźć tej tematycznej niszy, która pozwoliłaby mi połączyć blogowanie z zarobkowaniem. Bo co śmieszne (biorąc pod uwagę, że ja NAPRAWDĘ nie przepadam za poezją), to właśnie za wiersze dostałam nagrodę finansową, z prozą łączyły się tylko umowy barterowe. A przecież byłoby tak cudownie móc połączyć przyjemne z pożytecznym:-)

Jestem odpowiedzialna. Jeśli coś obiecam, i wiem, że to jest naprawdę ważne, to żeby skały srały żeby się waliło i paliło, dotrzymam słowa. I to jest zaleta i wada jednocześnie. Wada, bo zbyt wiele od siebie oczekuję na skutek tego, że wiele się oczekuje ode mnie.

Miałam problem z perfekcjonizmem. Konstruktywna krytyka wybijała mnie na długo z rytmu i dobrego samopoczucia. Tak bardzo skupiałam się na poprawianiu błędu i poprawianiu mnie samej, żeby tego błędu nie popełnić po raz drugi, że…..cóż, spalałam się na maksa. Dzisiaj mogę postawić śmiałą tezę, że gdybym nauczyła się być asertywna dziesięć, piętnaście lat temu, wszystko byłoby inaczej.

Bo chociaż tak samo jak dawniej, nie chowam głowy w piasek, to już nie biorę odpowiedzialności za błędy innych ludzi, przestałam być miotełką curlingową usuwającą z drogi pojawiające się na horyzoncie cudze problemy.

Dlatego znajduję czas na czytanie (to akurat obowiązkowo i zawsze!), na dbanie o siebie, (niestety ciągle za mało, ale się nie poddaję!), na rozwijanie swoich pasji, których jest tyle, że zanim się zastanowię, jaką w danym momencie troszeczkę porozwijać, robi się noc;-) Powaga. Chciałabym pouczyć się hiszpańskiego, napisać wiersz na najbliższy konkurs poetycki, wrócić do pisania moich opowiadań, obejrzeć kurs „Hasztagownia”, rozkręcić Instagram, dopieścić blogowy funpage, który leży odłogiem, zapisać się znowu na kurs tańca, a przecież trzeba czasem pójść do kina, obejrzeć jakiś film, czy po prostu spotkać się z przyjaciółmi.

Innym razem, ta nieco bardziej romantyczna Caffe, ma ochotę wyrzucić telefon, usiąść gdzieś na wiejskim tarasie, najlepiej w Bieszczadach, z drutami i kłębkiem wełny na kolanach, z szydełkiem czy igłą do haftowania i oddać się prostej, odstresowującej przyjemności.

W epoce przedinternetowej byłam cierpliwsza:-)

Czytaj dalej „Dziewczyny chwalcie się!/ Girls, boast!”

Sobota rano/ Saturday morning

Wsiadam do samochodu, odpalam silnik i włączam radio, Pozwalam, żeby strumień świadomości przewalał się przez mój umysł niczym poranne burze w Polsce, albo przeskakiwał jak zając, z miedzy na miedzę.

Jechałam gdzieś, gdzie byłam już autem tyle razy, że nawet nie odpaliłam Google map. Za oknem zrobiło się ciemno, trzaskały pioruny i błyskawice, a deszcz naparzał w maskę samochodu.

Jeszcze radio! Jak jadę sama to włączam stację „Pogoda”, lubię słuchać starych, albo bardzo starych przebojów. Czasem nie znam piosenki w ogóle, bo jest jakimś piernikiem, albo przypominam ją sobie, a to oznacza, że musiała być śpiewana przez rodziców. No co! Nawet ktoś wychowany na Lombardzie czy Perfekcie lubi takie powroty do przeszłości. A w moim domu zawsze była muzyka i mnóstwo płyt. Puszczaliśmy je na takim bajeranckim adapterze, z sensorowymi przyciskami, nowość na rynku, nazywał się Daniel. Tata był z niego bardzo dumny:-) Pamiętam to dokładnie, bo takie imię nosił główny bohater serialu „Szaleństwa Majki Skowron”, który strasznie denerwował mnie tym, że wcale nie denerwowała go Majka:-)

*Dygresja. Pisząc notkę trzeba jednak sprawdzać źródło, nawet jeśli się jest pewnym swego:) Świechno dziękuję Ci, ten bohater miał na imię Ariel!!:))) Ale adapter na pewno Daniel.

„Na lewo most, na prawo most, a dołem Wisła płynie”. Kiedy przyjechałam tu 11 lat temu, Wisłę przekraczałam tylko na rowerze, a teraz autem, bez GPS-u, jaki postęp:-). Po prawej Bluszczańska, no proszę, dawniej chaszcze, rudery i mafia Siekierkowska, teraz piękne osiedle, rzut beretem do Centrum, infrastruktura, ładnie i czysto.

„Jeszcze się tam żagiel bieli” – Majewskiej głos się wcale się nie starzeje, a ta Marysia Tyszkiewicz w „Twojej twarzy” wcale nie zaśpiewała gorzej, aż dziwne, że od tamtej pory o niej w mediach w ogóle nie słychać. Ale co się dziwić, media piszą tylko o kontrowersjach, może ona nie z tych. Dzisiaj chyba finałowy odcinek „Twarzy…”, trzeba oglądać, szkoda, że to już koniec. „Bo męska rzecz, być daleko, a kobieta wiernie czeka”, mam nadzieję, że nie będzie kolejki, załatwię sprawę (jechałam na odczulanie) i szybko wrócę do domu, wyjdę z Bajtem, musi się ruszać staruszek.

No nie! Zjazd przy Dolince Służewieckiej zamknięty! Policyjny samochód, pewnie znowu jakiś wypadek, albo maraton, albo wiec partyjny, a ty mądralińska bez GPS-u, z telefonem na dnie torebki i prędkością 90 km/h. Co teraz?

Nie mam wyjścia, jadę prosto, skrętu nie ma, mija kilometr za kilometrem, coraz mniej znajomo, gdzie ja w ogóle jestem, czy to już Ursynów czy jeszcze Mokotów? Skoro wcześniej miałam skręcić w lewo, a pojechałam prosto, to skręcę w lewo, kiedy już będę można, a następnie znowu w lewo, żeby trochę się cofnąć i wjechać w Aleję KEN w innym miejscu. No geniusz i miszcz kierownicy.

Wiadukt z zawijasem, madafaka!! Zaraz, zaraz, skoro chcę w lewo, to muszę wybrać łuk w prawo, prawda? Kto to tak wymyślił!

Jest KEN! I parking przy metrze Służew, i adres dokładnie taki, jak chciałam!

No mówiłam, geniusz i miszcz kierownicy:-)

Czytaj dalej „Sobota rano/ Saturday morning”

Może w końcu mnie zabierzesz do fryzjera?/ Maybe you will finally take me to the hairdresser?

I wyjmiesz z tej kosmicznej kurtki!!
And take me out of this cosmic jacket !!

W oczekiwaniu na słońce_Blog Caffe.jpg
Waiting for the sun/ W oczekiwaniu na słońce; Rainy day/ Deszczowy dzień

PS. Fryzjer już umówiony. Za dwa tygodnie kolejne metamorfozy!:-)

PS. Hairdresser already arranged. The next metamorphoses in two weeks! 🙂

O etyce w blogosferze/ Ethics in the blogosphere

Dzisiaj wyjątkowo druga notka tego samego dnia, pod wpływem wydarzeń, o których w mediach społecznościowych głośno. Jednak zapraszam do zapoznania się również z poprzednią:-)

Jeśli ktoś sobie myśli, że na #ILPoznań było nudno, bo zajęcia, wykłady, oraz zwykłe mozolne budowanie własnej marki wśród innych blogerów, to się grubo myli!

W tle tego wszystkiego, co opisałam powyżej szalała influencerska burza. Żeby zrozumieć o co chodzi, muszę Wam wytłumaczyć kontekst, którym jest nic innego, jak kradzież intelektualnego dobra, a mianowicie… przepisu kulinarnego. I jakkolwiek śmiesznie by to nie zabrzmiało, to rzeczywiście przepis kulinarny jest dobrem intelektualnym, bo jest własnością osoby, która go wymyśliła, dopracowała proporcje, poświęciła czas i pieniądze, a także udostępniła na swoim profilu społecznościowym. Z prawnego punktu widzenia, to ona powinna więc czerpać z tego przepisu korzyści materialne, jeśli ktoś chciałby wpaść na pomysł umieszczenia go w płatnej książce kulinarnej. W przeciwnym wypadku dokonuje się kradzieży.

No ale stało się, doszło więc do spotkania prawników zainteresowanych przepisem pań i efektem tego spotkania były przeprosiny, wycofanie się z udziału w #ILPoznań, gdzie pani, która dokonała plagiatu miała być prelegentką, oraz wpłata kwoty kilku tysięcy złotych na rzecz wskazanej fundacji. Miał być happy end. No i otóż wczoraj okazało się, że jest coś po happy endzie.

Blogerka, która dokonała plagiatu uznała, że zamieszczony przez organizatora livestream, w którym pada nazwa jej kanału społecznościowego, w kontekście powyższej afery oczywiście, narusza jej dobry wizerunek i zażądała usunięcia go ze strony. Dobrze, że byłam na tym wykładzie, w przeciwnym razie nie mogłabym wyrobić sobie swojego własnego zdania, a live’a na wspomnianej stronie już nie ma.

I właśnie o etyce (lub jej braku) w blogosferze, mówi się bardzo dużo, również Mariusz Najwer opisując tę sytuację na swoim kanale youtubowym. Ciekawa jestem co Wy na to, bo ja uważam, że wszędzie, a więc oczywiście także w mediach społecznościowych ważna jest przejrzystość.

Czytaj dalej „O etyce w blogosferze/ Ethics in the blogosphere”

Paradygmatyzm twórczo poznawczy, piramida Maslova, Jadłodzielnie oraz susza w Korei Płn./ The cognitive paradigm, Maslov pyramid, Jadłodzielnie and drought in North Korea

Nie tak dawno temu napisał do mnie kolega, że zaniżyłam loty, że piszę takie pitu pitu, więc mam nadzieję, że trochę się poprawiłam i ostatnie notki, włącznie z dzisiejszą są wyrazem zaangażowania, elokwencji, a każde zapisane zdanie to refleksja tudzież paradygmatyzm twórczo – poznawczy.:-) [O tej refleksji to nie moje, tak powiedziała kiedyś córka wójta (późniejszego senatora) w Ranczu, chwaląc przed ojcem nowo poznanego chłopaka].

Ale teraz już na poważnie, choć refleksyjnie o kwestii suszy w Korei Północnej, której w takim nasileniu nie notowano w tym kraju od 1982 r. Wyobrażacie sobie, że 10 milionom ludzi grozi głód? To tak, jakby w 15 miastach wielkości Warszawy nagle zamknąć sklepy, restauracje i jadłodajnie, ale jednocześnie zabronić wyjeżdżać poza rogatki.

To mi uświadamia, że Bozia nie daje krajom po równo, a także, że ranga problemów w każdym z tych krajów leży na zupełnie innym poziomie piramidy Maslova i my Polacy powinniśmy się chyba cieszyć, że nas nie dotyczy ten najniższy.

Sprawdziłam jednak jak to jest z tym jedzeniem u nas, w Polsce. Ostatni raport Deloitte, z października 2018 roku, pokazał, że jesteśmy na 5 miejscu w Europie pod względem wyrzucanego jedzenia. 235 kg jedzenia rocznie, każdy z nas, prosto do kosza!

Ponadto co czwarty Polak w ciągu jednego tygodnia wyrzucił jakieś pożywienie, więc jeśli nie ja, nie Mysza, nie Ty Krajanko,…. to na pewno ten kolega, który mówił o zaniżaniu lotów.

Podejrzewam, że nie zdajemy sobie nawet z tego sprawy, jak wiele sami marnujemy, tu marchewka, tam pomidor, gdzieś niedojedzone udko z kurczaka. Dlatego przypominam, że w Warszawie powstały tzw. Jadłodzielnie, do których można przynieść wszystko, co jest świeże i nadaje się do zjedzenia. Z oczywistych względów, z wyjątkiem tego co długo nie może poleżeć poza lodówką, oraz z wyjątkiem alkoholu.

Informacja dla Warszawiaków i nie tylko: o Jadłodzielniach, na swoim upcyklingowym blogu „Na nowo śmieci” pisała kiedyś Julia i stworzyła fajną, przejrzystą mapę tych miejsc TU. Polecam!

Jeśli nie wiecie, czy w Waszych miastach coś takiego istnieje, wygooglujcie sobie, a jeśli nie istnieje – to może po prostu stwórzcie, poddajcie pomysł w Waszych Urzędach Miasta/Gminy, komuś, kto tam u Was dużo może. W Warszawie mimo początkowej nieufności, miejsca się sprawdzają i całkiem nieźle funkcjonują. Przecież zawsze lepiej oddać niż wyrzucić.

Btw. w Korei Płn. susza, a u nas kolejny deszczowy dzień. Bozia nie daje po równo.

Czytaj dalej „Paradygmatyzm twórczo poznawczy, piramida Maslova, Jadłodzielnie oraz susza w Korei Płn./ The cognitive paradigm, Maslov pyramid, Jadłodzielnie and drought in North Korea”

#Influencer Live Poznań

O wszystkim w jednej notce napisać się nie da, więc zacznę od kwestii organizacyjno-żywieniowych. Mąż zarezerwował mi pokój w hotelu położonym niecałe 3 km od Międzynarodowych Targów Poznańskich, więc pierwszego dnia zrobiłam sobie spacerek, ale po południu i w niedzielę testowałam poznańskie tramwaje. I wiecie co? Tak samo hałaśliwe jak nasze;-) Za to hotel bardzo czysty, łóżko wygodne, obsługa miła. Czegóż chcieć więcej, biorąc pod uwagę, że wychodziłam rano, a wracałam późną nocą.

Impreza rozpoczęła się o godz. 10.00 krótkim wystąpieniem Roberta Biedronia. Jako osoba niekoniecznie utożsamiająca się z jakimkolwiek politycznym ugrupowaniem, muszę uczciwie przyznać, że Pan Biedroń sprawia bardzo sympatyczne wrażenie, jest medialny, ma dobrą gadkę i tym młodym ludziom, którymi wypełniła się sala konferencyjna (ja zawyżałam nieco średnią:-)), po prostu musiał się spodobać. A już na pewno spodobało im się wyznanie dotyczące odmienności seksualnej, początkowego wykluczenia i wyalienowania społecznego. Któż dzisiaj nie czuje się czasem wyalienowany społecznie, palec pod budkę? Spodobało mi się również to, że nie był nachalny w poruszaniu tematów politycznych, (no może trochę przekomarzał sie z panią Pawłowicz), bo to przecież nie był wiec partyjny, a skupił się raczej na zbudowaniu interakcji z influencerami.

Biorąc pod uwagę, że to Blog Caffe, nie mogę nie wspomnieć o kawie, którą serwowali przystojni przesympatyczni, z fantastycznym poczuciem humoru, bariści, pomagając nam tym samym przetrwać dwa dni wytężonej zabawy nauki:-) Kawa w trzech rodzajach, w zależności od tego, czy ktoś lubi mniej czy bardziej paloną, mniej czy bardziej kwaśną. Ja wypiłam tam morze flat white, ponieważ czarna, którą pijam zwykle, serwowana była tylko z ekspresu przelewowego, a taka jakoś mi nie smakowała. Natomiast w wersji flat white, na bazie arabiki z Hondurasu nawet mleko mi nie przeszkadzało. W dodatku te serduszka… 😉

wp-15579095116138454999860149467323.jpg

Jakby ktoś pytał o alkohole, to: było stoisko Whiskey in the jar, (drinki mniamuśne, nie powiem, nie powiem), Prosecco (nie piłam bo nie lubię, wiem, jestem dziwna) oraz piwo w różnych owocowych smakach z Ryneczku Lidla (jak dla mnie trochę za gorzkie, ale to akurat rzecz gustu).

Nie wiem, czy ktoś pamięta, że w święta Bożego Narodzenia miałam grypę i odrzuciło mnie od mięsa. Ten mięsowstręt trzyma mnie w zasadzie do tej pory, więc jak tylko mogę, wybieram dania wegetariańskie, trochę się nawet martwiłam o żołądek. W sobotę również zamiast dania mięsnego wybrałam, serwowanego przez Ryneczek z Lidla (jeden ze sponsorów ILP) burgera wege, z kotletem z czerwonej fasoli, kukurydzą, sałatą, pomidorami i jakimś obłędnym sosem.

Natomiast w niedzielę wieczorem przeczytałam w necie artykuł o dietach warzywnych i wiecie co? Ja jestem po prostu naturalną fleksitarianką!! Trochę ulga:-)

Czytaj dalej „#Influencer Live Poznań”