Która godzina?/What time is it?

Ten zegar wmurowany jest w fasadę kamienicy, znajdującej się na rynku Nowego Miasta w Warszawie. Widziałam już wiele pięknych lub dziwnych zegarów, nawet taki, którego wskazówki biegną w przeciwną stronę. Jednak ten tu wydaje się być jakimś dziwactwem, którego nie rozumiem:-)

Czy ktoś, coś wie na jego temat?

Btw. Nowe Miasto mnie oczarowało!

Dopisek :

Na wskazanej przez Asenatę stronie Zegary słoneczne, czyli słoneczniki, znalazłam wpis, którego autorem jest Dariusz Oczki, pasjonat zegarów słonecznych. Za Jego zgodą przytaczam całą znalezioną tam informację o zegarze, i kamienicy, którą tym zegarem ozdobiono.

Kamienica powstała w roku 1955 według projektu architektów Jacka Gajewskiego i Włodzimierza Wapińskiego. Ozdobiona jest kilkoma nowoczesnymi rzeźbami w tajemniczej stylistyce i zegarem słonecznym utrzymanym w tym samym nastroju, który widać nie tylko z samej ulicy Przyrynek, ale także z Rynku Nowego Miasta. Prawdopodobne jest, że zegar powstał wraz z budynkiem i towarzyszącymi mu elementami zdobniczymi. Jako że ściana, na której umieszczono zegar zwrócona jest ku zachodowi, to słońce zagląda tu dość późno – dopiero tuż przed południem. Teoretycznie może on pokazywać czas od 11 do 21, jednak rosnące przy ulicy wysokie drzewa czynią z niego jedynie dodatek architektoniczny.
Rynek Nowego Miasta – pocztówka z 1967 rokuCiekawe są zaznaczone na nim godziny – poza zakresem wspomnianym powyżej, na zegarowej tarczy obecne są także liczby od 3 do 10 odpowiadające kolejnym godzinom porannym i przedpołudniowym. Zegary słoneczne w naszej szerokości geograficznej nie mogą pokazać godziny 3 rano, a ten, przez wzgląd na swe położenie, działa wyłącznie od południa do wieczora. Czym zatem są te tajemnicze liczby? To godziny pozorne wyznaczane przez niewidoczne wtedy słońce. To tak, jakby powiedzieć, że czas płynie nawet wtedy, gdy go na zegarze nie widać.
Kamienicę z zegarem wciągnięto na listę obiektów zabytkowych.

wp-15617177940187909031052134792569.jpg

Czytaj dalej „Która godzina?/What time is it?”

Magiczna Blogowa Środa/ Magical Wednesday Blog Day

To nie jest jedynie superlatyw, bo na wczorajszej Blogowej Środzie było naprawdę magicznie, a to za sprawą prelegenta, znanego dzisiaj jako Magic of Y, iluzjonisty, youtubera, autora książki „13 kroków by stać się magicznym” i półfinalisty programu Mam Talent 2012. Ale przede wszystkim, bardzo sympatycznego, mądrego chłopaka (mogę chyba tak o Tobie mówić, w końcu jestem starsza*). 😉

20190627_130109-920x7151734944543022452422.jpg

Wiecie co on wczoraj wyprawiał z kostką rubika? Sprawił, że w ciągu kilku sekund jedna z kostek została ułożona dokładnie tak, jak drugą wcześniej, na chybił trafił, poprzekręcali uczestnicy spotkania. Sama widziałam!! Albo napisał na kartce dokładnie to słowo, które dziewczyna przeczytała w książce, a którego nawet nie wypowiedziała na głos. Ustawka?

Ja wiem, że w telewizji można tu przyciąć, tam przyłatać, i człowiek nigdy do końca nie wie, czy jest świadkiem iluzji, czy medialnego oszustwa, ale ja te kostki wczoraj widziałam! Jeśli więc manipulacja, to genialna!!

Przepraszam innych prowadzących, że o nich nie piszę, bo ich wykłady były bardzo merytoryczne i ciekawe, ale Magik zakasował wszystkich. Był… no po prostu, magiczny!:-) Ale pomiędzy pokazywaniem nam magicznych sztuczek, opowiadał o tym, kim, wg niego są influencerzy dzisiaj i gdzie będą za 10 lat, gdy portale społecznościowe zostaną zastąpione przez coś innego, czego dzisiaj jeszcze nawet nie ma, mówił również o tym, że największą popularność zdobywają ludzie pracowici w dążeniu do realizacji marzeń, wierni swoim pasjom, autentyczni, prawdziwi. No i muszą mieć coś ciekawego do przekazania. Nic nie staje się z dnia na dzień, to proces, który czasem zajmuje wiele lat i mnóstwo zaangażowania. Czy w ustach magika to brzmiało trochę jak bajka?:-) Tak, ale ja naprawdę to wszystko rozumiem!

Nie rozumiem tylko jednego.

Jak on, do cholery, ułożył tamtą kostkę!?????

* Magic of Y rozpoczął spotkanie od ustalenia, że będzie do nas mówił per „ty”, bo jest od nas starszy. Ja tam się nie kłóciłam;-)

Czytaj dalej „Magiczna Blogowa Środa/ Magical Wednesday Blog Day”

Dylemat samobójcy. Żyć czy zrezygnować?/ Suicide dilemma. Live or give up?

Trzy tygodnie temu bezczelnie chwaliłam się Wam, że odpoczywam leżąc na hamaku nad Wisłą. Taka byłam potem zrelaksowana, w dobrym humorze, że zapomniałam o wszelkich problemach tego świata, myśląc tylko o tym, żeby nie dostać plam od słońca. Miałam wolne, więc włóczyłam się po Warszawie rowerem, zaglądając w miejsca, w których nigdy wcześniej nie byłam.

No i właśnie wtedy, pod jednym z wieżowców, natrafiłam na zadzierający głowy, tłum gapiów. Patrzyli, jak strażacy próbują wejść na balkon znajdujący się na jednym z ostatnich pięter. Okazało się, że w mieszkaniu zamkniętym od środka na klucz, ktoś popełnił samobójstwo.

photopictureresizer_190626_114731523_crop_1404x20664834865969534777699.jpg

Jedni powiedzą „znak czasów”, drastyczny, ale dobrze znany sposób na pozbycie się życiowych kłopotów, na nieradzenie sobie z rzeczywistością. Inni nazwą samobójstwo tchórzostwem i machną ręką. Ale ja mam syndrom człowieka, który widział taką śmierć. Piętnaście lat temu młody chłopak wyskoczył z ostatniego piętra wieżowca, w którym wtedy mieszkałam. Do dzisiaj pamiętam jego śmiech, rzucone tuż przed skokiem „c’est la vie”, a potem głuchy dźwięk, jaki wydało spadające ciało w zetknięciu z chodnikiem. Krew rozpływająca się dokoła głowy. Za każdym razem, gdy słyszę, że jakiś człowiek popełnił samobójstwo, jest mi strasznie smutno.

Tego samego dnia, ale już pod domem, minęłam się z dziewczyną, która szła dosyć szybko, mimo że musiała wspierać się o kule. Nie miała jednej nogi, i co dziwne, nie miała też protezy. Ten niewątpliwy brak podkreślała minispódniczka w cudownie letnim, pomarańczowym kolorze.

Wiecie, jak mnie to poruszyło? Dwie tragedie jednego dnia, ale jak inne życiowe postawy: rezygnacja i godna akceptacja własnych ograniczeń.

Jak to jest, że przeżyte dramaty jednych hartują, a innych łamią, co w nas musi być, żebyśmy chcieli chcieć? Jeśli tu zagląda psycholog, to poproszę o miniwykład.

Czytaj dalej „Dylemat samobójcy. Żyć czy zrezygnować?/ Suicide dilemma. Live or give up?”

Warszawska palma po botoksie i koloryzacji/ Warsaw palm after botox and coloring

Palma w ciągu ostatnich dwóch tygodni odmłodniała i nabrała kolorów, wpisując się w nurt spektakularnych metamorfoz (pierwsza metamorfoza to ta mojego psa:-).

20190624_1445034936124001088415107.jpg

Warszawiacy mijają ją codziennie, więc pewnie wiedzą, pozostałych informuję, że ona stanęła na tym rondzie 12 grudnia 2002 r.

W Wikipedii wyczytałam, że to projekt instalacji artystycznej Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich, Joanny Rajkowskiej, która wpadła na ten pomysł w trakcie jakiejś swojej podróży. Pierwotnie instalacja miała się składać z całego szpaleru drzew, ostatecznie (pewnie z powodu kosztownego zamysłu), postawiono jedną palmę z pozwoleniem na okres 1 roku. Jednak minęło 17 lat, a palma stoi!

Otóż o dalszym losie drzewa zadecydowało kilka czynników. Przede wszystkim pieniądze, gdyż autorki nie stać było na konserwację i naprawę zniszczeń powstałych wskutek deszczów i wiatrów. Zdecydowała się przekazać „palmę pierwszeństwa” miastu, a ponieważ już wtedy było wiadomo, że w jakiś dziwaczny sposób palma wpisała się w warszawską rzeczywistość, mieszkańcy ją polubili, a turyści przyjeżdżają oglądać, więc instalacja pozostała. Niektórzy złośliwie komentowali, że Warszawiakom palma odbiła:-) Oczywiście przy tej okazji, jak to u nas w Polsce bywa, rozgorzała gównoburza, kto ma ponosić koszty konserwacji, czyje są prawa do wizerunku palmy, do decydowania o jej otoczeniu, a także o wymowie politycznej i kontekście kulturowym. Wcale się nie dziwię, że ktoś pomyślał o kwestiach kulturowo – politycznych, późniejsza instalacja tęczy pokazała, że ten aspekt ma znaczenie. Tak więc, wszelkie prawa dotyczące palmy przeniesione zostały na miasto, ale pani Rajkowska nadal chciała móc decydować o jej losie. Dlatego w 2012 roku, gdy bez konsultacji z nią ustawiono obok palmy ogromną piłkę  futbolową (co mi akurat się bardzo podobało, bo podkreślało bojowego ducha związanego z Mistrzostwami Świata), powiesiła transparent z napisem Chleba zamiast igrzysk i… oskubała drzewko.

Palma w 2012_Blog Caffe

W tym momencie sytuacja wygląda tak, że zgodnie z uchwalonym planem zagospodarowania przestrzennego dla tej części miasta, rondo gen. Charles’a de Gaulle’a ma zostać przebudowane. Palma w Warszawie zostanie, jednak niekoniecznie tu gdzie była do tej pory, a nowego miejsca jeszcze nie wskazano.

Ja żałowałabym, gdyby ją przeniesiono zupełnie gdzie indziej, polubiłam ten widok, punkt spotkań „przy palmie”, i po prostu już sobie nie wyobrażam ulicy bez niej. Czytaj dalej „Warszawska palma po botoksie i koloryzacji/ Warsaw palm after botox and coloring”

Lubię być mobilna/ I like to be mobile

Muszę się z Wami podzielić wrażeniami!!

Po pierwsze – kurdę, pada. Narzekam, ale nadmienię, że jak grzało, to nie narzekałam, więc teraz troszkę mi wolno:-). Mam plany grillowe związane z weekendem, w dodatku z przetestowaniem przepisu na grillowaną rybę, więc rozumiecie, nie wiem, czy jechać na drugi koniec miasta po taką dobrą, świeżą.

Po drugie, jak pada to z moją mobilnością jest trochę gorzej. To znaczy ona jest, ale tylko w wersji ZTM lub samochód. A jak wiecie, najbardziej uwielbiałam przejażdżki rowerowe. Przynajmniej do tej pory.

I tu muszę się Wam pochwalić: przetestowałam elektryczną hulajnogę!:-)

Jeśli ktoś się w ogóle zastanawia, czy to wypada, żeby dorosła kobieta pomykała przez Warszawę na hulajnodze, odpowiadam. Tak, wypada! Nawet bardzo:-)

To jest rewelacja! Porównując do innych środków lokomocji, które lubię: wymagająca mniejszego wysiłku niż rower, ale znacznie fajniejsza niż skuter. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to ono niestety zależy od wielu czynników, nawierzchni, miejsca, uczęszczanej trasy, posiadania na głowie kasku, tempa jazdy i mądrości użytkownika. Uważam, że mający wejść w życie lada dzień przepis, by hulajnogi elektryczne jeździły tylko ścieżkami rowerowymi ma sens. Wyobraźcie sobie dorosłego faceta, który jedzie z prędkością 30 km/h i nagle coś się dzieje z kółkiem hulajnogi, koordynacją ruchową, czy najzwyklej w świecie trafi się jakaś szczelina między płytami. Tym samym chodnikiem chodzą małe dzieci, matki z dziecinnymi wózkami, starsi ludzie. Tragedia gotowa. Taka prędkość nie jest bezpieczna, nie tylko dla jadącego, ale także, a może przede wszystkim, dla innych. Więc, jeśli chodnik, to prędkość powinna być znacznie mniejsza, nie więcej niż 10-13/h. (to sam zresztą zastosowałabym do rowerów). Przy większej prędkości szansa na szybkie, bezkolizyjne wyhamowanie maleje do zera.

Inna sprawa, że jazda hulajnogą po ścieżce rowerowej już nie będzie taka fajna. Ja zrobiłam sobie ostatnio przejażdżkę szerokim chodnikiem, od Parku Ujazdowskiego do Centrum Warszawy. Jechałam tempem spacerowym, czasem trochę szybciej, wiecie, żeby poczuć możliwości hulajnogi i wiatr we włosach:-) Było bardzo gorąco, więc trochę się w ten sposób chłodziłam. I to była naprawdę frajda!

Gdybym miała wybierać, skuter czy hulajnoga, to dzisiaj z czystym sumieniem mogę odpowiedzieć, że jeśli chodzi o miasto, to zdecydowanie hulajnoga, w wersji elektrycznej. Kupując wybierałabym taką z największymi kółkami (bo strasznie telepie na nierównościach:-) i dużym zasięgiem baterii. Do domu mam ok. pół godziny jazdy rowerem, więc chciałabym, żeby wytrzymywała w obie strony.

Hm, chyba już nawet wiem, o co w tym roku poproszę św. Mikołaja, o ile oczywiście będzie mógł być, aż tak hojny:-)

Czytaj dalej „Lubię być mobilna/ I like to be mobile”

Asystent zdrowienia/ Assistant of Experienced Involvement

Niedługo w Polsce pojawi się nowy zawód, tzw. asystent zdrowienia, który w Europie już istnieje i chyba ma się całkiem dobrze. Będzie mógł go wykonywać każdy, bez względu na wykształcenie i wiek (w przedziale 18 – 67 lat), jedyny warunek, jaki postawiono przed aplikantem, to posiadanie możliwego do zweryfikowania bagażu doświadczeń.

Wyobraźcie sobie, że osoba bardzo Wam bliska przeżywa właśnie kryzys emocjonalny, załamanie, czy wręcz chorobę psychiczną. Wydaje mi się, że w obliczu takiej tragedii człowiek staje się bezradny. Lekarz coś tam radzi, przepisuje tabletki, terapie, mówi jak postępować z chorym i wypisuje do domu. I w tym domu pacjent wraz z rodziną, staje twarzą w twarz z problemem, który nie znika, a z którym trzeba nauczyć się żyć i właściwie postępować. Pojawiają się wątpliwości, pytania, strach, tyle niewiadomych ile przypadków medycznych. W takiej sytuacji kluczowa jest możliwość uzyskania szybkiej pomocy, czy rozmowy z kimś, kto doskonale zrozumie, co przeżywa pacjent i jego bliscy, bo sam przeszedł przez każdy etap choroby i zdrowienia. Dlatego teraz może być asystentem zdrowienia kogoś innego, może dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem, pomóc w kontaktach z instytucjami, zespołem terapeutycznym. Może stać się pomostem między lekarzami, pracownikami socjalnymi a całą resztą społeczeństwa, w które krok po kroku, na nowo wprowadza pacjenta. Bardzo ważne jest również to, że taki asystent, z pewnością łatwiej niż bliscy, odczyta symptomy ewentualnego nawrotu choroby lub negatywne skutki przyjmowanych leków. Jego racjonalne podejście do pacjenta, w kontakcie z przepełnioną emocjami rodziną, będzie bezcennym elementem rekonwalescencji i powrotu do życia w społeczeństwie, które ciągle jeszcze stygmatyzuje ludzi z chorobami psychicznymi.

Zdrowi ludzie uważają, że choroba psychiczna to efekt uzależnienia, przyjmowania środków psychotropowych. Nie zawsze tak jest, większość przypadków to geny, bezsilność wobec otaczającej nas rzeczywistości, cywilizacja, problemy, lęki, cierpienie. Jednak bez względu na to, co jest bezpośrednią przyczyną choroby, i pacjent i społeczeństwo, musi nauczyć się funkcjonować obok siebie, tym bardziej, że statystyki dotyczące zaburzeń psychicznych rosną w przerażającym tempie.

Na koniec jeszcze jedna refleksja. Dawny chory, już jako asystent, otrzymuje szansę na nowe życie, pracę i samodzielność, dostaje możliwość wykazania się w nowej roli. Sądzę, że otrzymany kredyt zaufania staje się bardzo ważnym elementem utrzymania jego stabilności emocjonalnej i zdrowia psychicznego. Zamiast siedzieć w domu i pobierać rentę, czuje się potrzebny, aktywnie wspiera innych, spełnia się zawodowo i na nowo uczy samoakceptacji.

Czytaj dalej „Asystent zdrowienia/ Assistant of Experienced Involvement”

Sukces kobiety/ Success of a woman

Kilka dni temu znajoma blogerka wrzuciła na swoim portalu dwa zdjęcia. Jedno z nią sprzed 10 lat, drugie aktualne. Pod starym zdjęciem napisała „To ja 10 lat temu, młoda studentka, pełna pasji, marzeń i wiary w przyszłość”. Pod drugim: ” To ja, z magistrem, 15 artykułami, z których jeden uzyskał prestiżową nagrodę, z jedną książką dla młodzieży, drugą nt. mediów społecznościowych, spełniona w programie dla młodych matek, miłośniczka podróży i autorka popularnego kanału społecznościowego, który dzięki intensywnej pracy również przynosi dochody…”

Dalej było jeszcze kilka fajnych dokonań, którymi dziewczyna się pochwaliła ze swoimi followersami. Wiecie jakie były najczęstsze komentarze jej koleżanek pod tymi zdjęciami?

„Jejku, ale schudłaś!”

Wiecie co? To niepozorne zdanie pokazuje coś bardzo smutnego.

Albo kobiety są zbyt zawistne, by docenić sukces zawodowy drugiej kobiety, może nawet ten sukces ich wkurza, więc udają, że go po prostu nie widzą, skupiając się na zupełnie innych sferach. Albo, że oceniają drugą kobietę najpierw zawsze przez jej zewnętrzność, co już jest smutne do kwadratu. Bo przecież ten zachwyt nad zrzuconymi kilogramami to nie z troski, to mówi znacznie więcej o nadawcy takiego „komplementu”.

Że to większy sukces niż napisanie książki? Że trudniej zgubić 15 kg niż machnąć studia? Czy poza dbaniem o własne ciało, kobieta nie może już poszczycić się niczym więcej? Nie jest warta, żeby chwalić ją, za coś więcej niż piękno?

Dziewczyny*, same sobie to robicie! Same siebie nakręcacie w tej machinie beauty fashion! A najgorsze, że czasem bywacie bardzo wredne dla innych dziewczyn. Może czas to zmienić i wyluzować?

*uogólnienie z zasady krzywdzi, więc tłumaczę, że to końcowe zdanie jest do tych dziewczyn, które same poczują, że jest do nich:-)

Czytaj dalej „Sukces kobiety/ Success of a woman”

Co robią wiewiórki w taki upał, jak dziś?/ What do squirrels do in the crazy heat like today?

Wiem, zaraz mi napiszecie, że łeee… znowu notka o wiewiórkach, ale od razu odpowiadam, że nie ostatnia:-) No więc jak myślicie, co one robią w taki skwar? Człowiek  to najchętniej wybrałby hamaczek w cieniu drzew, zimne piwko i dobrą książkę, może nawet drzemkę. A wiewiórka?

Jeśli ma już swoje lata, robi to samo:-)

wp-1560367812792936181720491603150.jpg

 

Zdjęcie słabe, musiałam zrobić największe zbliżenie, bo spała na bardzo wysokim konarze drzewa, ale chyba widać, jak jej luzacko zwisa jedna łapka. Ona ma wszystko w d….. okolicy ogona:-)

Jeśli jest młoda (jak ten chłopiec) i szalona, ma w nosie słońce i…. bawi się:)

Młode są naprawdę zabawne. Rok temu widziałam taką jedną, jak wskakiwała na znajdującą się tuż nad ziemią gałąź krzewu. Swoim ciężarem wprawiała gałąź w ruch i huśtała się dopóki gałąź amortyzowała. Potem zeskakiwała i wskakiwała ponownie. Doskonale wiedziała, co robi i miała niezły ubaw. Żałuję, że wtedy jej nie nagrałam, ale byłam tak skupiona na obserwacji, że zapomniałam.

Zdjęcie i filmik zrobiony wczoraj w Łazienkach Królewskich.

Czytaj dalej „Co robią wiewiórki w taki upał, jak dziś?/ What do squirrels do in the crazy heat like today?”

Sąsiedzi i menele/ Neighbours and drunkards

Kupując mieszkanie, albo dom, nigdy nie masz 100 % pewności, że trafisz w dobre miejsce, czy będziesz mieszkać wśród sympatycznych sąsiadów, w miłym, bezpiecznym otoczeniu. W trakcie oględzin nie jesteś w stanie wszystkiego zweryfikować. Dlatego tak bardzo ucieszyliśmy się, gdy okazało się, że nasi sąsiedzi to fajna para z dwójką dorastających dzieci, dwie nieimprezowe studentki, nad nami rodzina, która nie biega po domu w drewniakach, jedynie ci mieszkający poniżej, czasem za długo puszczają głośną muzykę. Na szczęście mieszkania są całkiem nieźle wyciszone (w porównaniu z poprzednim miejscem), więc zwykle mimo wszystko zasypiam. Poza tymi, na szczęście, niezbyt częstymi przypadkami, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że bardziej słychać śpiew ptaków przez otwarte okna, niż ludzi za ścianą. Nie ma co narzekać.

Dzisiaj jednak przeżyłam mały informacyjny szok. Poznałam mroczną przeszłość naszego bloku. Bo moi drodzy, jeszcze tak niedawno było tu zupełnie inaczej. Na ostatnim piętrze mieszkało dwóch pijaczków, do których ściągały menele z całej okolicy. Libacja za libacją. Jeśli mieliście kiedyś wątpliwą przyjemność wsiadać do windy tuż po tym, jak wysiadał z niej człowiek, który przez dwa tygodnie nie zmieniał ubrania, robił pod siebie i z daleka śmierdział wódą, to wiecie o czym piszę. Klatka schodowa wielokrotnie służyła za wychodek, a na trawniku za blokiem można było zobaczyć dużo ciekawsze rzeczy, niż opisywane przeze mnie wczoraj resztki jedzenia. Był seks w wielkim mieście w wydaniu pod gruszą, było mordobicie, hałasy, wyzwiska i straszny fetor. Ekipa sprzątająca z niechęcią podejmowała się pracy w naszym bloku, za to policja bywała w nim kilka razy w tygodniu. Administracja osiedla oczywiście bezsilna.

Jednak, 3 lata temu wszystko się zmieniło, blok przeszedł gruntowny remont, został odmalowany, odnowiony, wymieniono płyty na balkonach. Teraz wygląda świeżo, czysto i po prostu ładnie.

Zapytacie, co się stało?

Menele zapiły się na śmierć, mieszkania przeszły na własność miasta, libacje się skończyły, a normalni ludzie odetchnęli z ulgą.

Bóg istnieje!

Czytaj dalej „Sąsiedzi i menele/ Neighbours and drunkards”