„La casa de papel”

Już dawno nie zafiksowałam się na czymś tak bardzo, jak ostatnio. Od pięciu dni robię tylko to, do czego jestem już naprawdę zmuszona, a wszystkie inne potrzeby, włącznie z praniem, wymagającym jakichś skomplikowanych działań gotowaniem, czy robieniem zakupów, ograniczyłam do niezbędnego minimum.

Trzeba tu dodać, że zbliża się mój urlop, więc przygotowań do wyjazdu jest sporo, a ja co? Oczywiście chodzę do pracy, wracam, wyprowadzam psa, robię prosty obiad (albo zjadam to, co przygotuje mąż, który się nie zafiksował), szybko wkładam talerze do zmywarki, a potem jak uzależniona, biegnę do salonu, włączam tv, drżącymi palcami wybieram właściwą aplikację i… odcinek, za odcinkiem, oglądam „La casa de papel” (Dom z papieru):-)

Został mi już ostatni z 3 serii, ale specjalnie zostawiłam go sobie na dzisiejszy wieczór, wiecie, tak na deser. 🙂

I chociaż „La casa de papel” niestety potwierdził powszechnie znaną zasadę, że kolejny sezon jest gorszy od poprzedniego, to ja i tak czekam na następny. A scenariusz podobno już „się pisze”!

A Wy? Oglądaliście?

Czytaj dalej „„La casa de papel””

Jak nie wydałam e-booka/ How I did not publish my own e-book

Dzisiaj co drugi bloger wydaje, lub chciałby wydać e-booka. To rzeczywiście może być fajne kompendium wiedzy o blogu, a jeśli blog jest tematyczny, profesjonalny to sądzę, że nawet warto to zrobić. E-booki są reklamowane na stronie wydawcy, bloger zdobywa dodatkową reklamę, a jako bonus – czasem coś mu wpadnie do kieszeni. Piszę „coś”, bo nie wierzę, że e-booki blogów sprzedają się jak świeże bułeczki.

Ale może i się sprzedają:-)

I teraz wyobraźcie sobie, że ja dostałam kiedyś propozycję wydania e-booka. Wow, prawda?:-)

9 lat temu napisał do mnie przedstawiciel Legimi i zaproponował współpracę, a ja… jeszcze zielona w tematyce e-bookowo-czytnikowej (nie miałam nawet pojęcia o istnieniu Kindle, to był czas, gdy Amazon dopiero wychodził ze sprzedażą poza USA), dbając o anonimowość, na której mi wtedy bardzo zależało, (w sumie za cholerę nie wiem czemu:-), nie zdecydowałam się na podpisanie umowy. Wydawało mi się też, że to trochę bez sensu, bo po co komuś e-book (płatny czy darmowy), skoro można sobie wejść na stronę Blog Caffe i czytać do woli. Jeszcze wtedy nie sądziłam, że taka forma książek się przyjmie i że będzie to rewelacja.

Przyznaję też, że obawiałam się chłodnego przyjęcia i w efekcie, późniejszego wstydu.

Dzisiaj, z perspektywy lat, mogę powiedzieć jedno, trzeba chwytać okazje! Jeśli dostajecie prezent od losu, nawet taki zupełnie nie brany pod uwagę, a może nawet niechciany – przemyślcie wszystkie za i przeciw, zanim go odrzucicie. Ja dzisiaj żałuję:-) Miałabym go na swoim koncie i teraz, w czasach, gdy jeśli sam się nie pochwalisz, to nikt tego nie zrobi – mogłabym się nim chwalić bez zażenowania, prawda? 🙂

Czytaj dalej „Jak nie wydałam e-booka/ How I did not publish my own e-book”

Sesja dla Playboya vs. praca Policji/ Pics in Playboy vs. work in Police

Wpis na szybko, w lekkim szoniu. Otóż Justyna Żyła wykorzystała swoje 5 minut w mediach i załapała się na rozkładówkę dla Playboya. Zapytana o reakcję syna, na tego typu sesję odpowiedziała, że owszem pytała go o zdanie, i on odpowiedział, że bardziej by się wstydził, gdyby pracowała w policji.

Ja wiem, że w pewnym wieku młodzież za policją nie przepada, przechodzi okres buntu, bo mandaty, zakazy, bo nasłuchali się hip hopu, który jedzie po policji ile wlezie, ale kurczę, syn Pani Justyny ma dopiero 12-lat!

Może rzeczywiście, na marzenia o byciu policjantem, strażakiem czy lotnikiem, jest już trochę za duży, ale porównanie pracy policjantów z pozowaniem do rozbieranych zdjęć matki to trochę nie bardzo, prawda? Policjanci szybko zareagowali, zaproponowali, aby przyszła do nich z synem: „może lepiej, niż Pani to robiła, wytłumaczymy mu, że jak będzie na przykład potrzebował szybkiej pomocy, to może o nią poprosić każdego policjanta, zatrzymać radiowóz, czy zadzwonić pod nr 997”.

Czytaj dalej „Sesja dla Playboya vs. praca Policji/ Pics in Playboy vs. work in Police”

Humanizacja alkoholizmu/ Humanization of alcohol

Przeczytałam dzisiaj wypowiedź ratownika medycznego (o ich trudnej pracy pisałam tu), który narzekał, że największą plagą jest alkohol, ponieważ aż połowa zgłoszeń dotyczy osób nietrzeźwych, zgarnianych bezpośrednio z ulicy, ze śmietników, trawników. Ratownicy wzywają policję, która czasem przejmuje delikwenta i po rozpoznaniu przewozi go na izbę wytrzeźwień (za co potem wystawiany jest rachunek), a czasem ten delikwent trafia na SOR. Większość utonięć, do których również wzywa się ratowników, też jest skutkiem wcześniejszego picia alkoholu, do czego nawiązywałam tu.

Dzisiaj chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że nadmierne picie alkoholu jest złe, że to uzależnienie, które dotyka całą rodzinę, i z którego trzeba się leczyć. A jednak… zauważyłam, że ostatnio próbuje się alkoholizm humanizować, usprawiedliwiać, racjonalizować motywy. Ludzie piją bo są tacy samotni, smutni, tracą sens życia, przechodzą kryzys, i wszystko to próbują sobie rekompensować alkoholem. Głośno mówi się o uzależnieniu lekarek, prawniczek, nastolatek i gospodyń domowych, o tym, że może się ono przytrafić każdemu, a pijących jest coraz więcej i coraz młodszych.

Znalazłam też nawet wypowiedź lekarza, który stwierdził, że w codziennym piciu alkoholu nie ma nic złego, a o problemie możemy mówić dopiero wtedy, gdy z powodu zapicia, człowiek nie przychodzi do pracy, odnosi kontuzje lub źle się czuje bez alkoholu. Ten lekarz tłumaczył, iż wszystko zależy od stylu picia. Mniej niebezpieczne jest, gdy człowiek wypija codziennie kieliszek wina, bardziej, gdy jednorazowo wlewa w siebie morze alkoholu tracąc przy tym kontakt z rzeczywistością (jak w przypadku pub crawl).

Czyli, co? Można pić, nawet dużo, nawet codziennie, pod warunkiem, że się kontroluje swoje życie i nie zalicza tzw. zgonu?

Wiecie co? Jakoś mnie to nie przekonuje. Uważam, że takie podejście to przyzwolenie i amplifikacja limitu. Przecież, jeśli człowiek pije codziennie, czasem mniej, czasem więcej, (choć zwykle spożywanie używek idzie w kierunku zwiększania ilości), to nie ma siły, żeby się w końcu nie uzależnił. A wtedy rzeczywiście zacznie się źle czuć bez alkoholu, lub zaczną się różne problemy, osobiste, zawodowe, również te zdrowotne. Chyba, że zdąży, w którymś momencie wyhamować. Ale nawet jeśli nie, to ile razy słyszeliście, że trzeba mu wybaczyć, bo „to przecież nie on był agresywny, pobił żonę, nawrzeszczał na dzieci, to nie on, to choroba”.

I na koniec ciekawostka. Wyczytałam, że obecnie, obok klasycznych terapii, które kończą się absolutnym zakazem picia i wpojeniem człowiekowi, że już do końca życia będzie niepijącym alkoholikiem, są również nowocześniejsze. Zakładają one, że łatwiej jest uzależnionego człowieka doprowadzić do poziomu kontrolowanego picia niż utrzymać w przeświadczeniu absolutnego zakazu. Przy kontrolowanym piciu pacjent odzyskuje władzę nad własnym życiem, natomiast absolutny zakaz często kończy się nawrotem.

A kontrolowane picie nie może się skończyć nawrotem?

Czytaj dalej „Humanizacja alkoholizmu/ Humanization of alcohol”

Piękne balkony/ Beautiful balcony

Gdyby w Warszawie nadal były organizowane konkursy na najpiękniejszy balkon miasta, te miałyby szansę wygrać. Kamienica w samym sercu Warszawy, na tyłach Nowego Światu.

Okazało się, że nie tylko ja doceniłam ich piękno, pisząc notkę wrzuciłam w wyszukiwarkę frazę „najpiękniejsze balkony w Polsce” i zdjęcie tej kamienicy też tam było:-)

Ja swoim balkonem już się kiedyś tutaj chwaliłam, jeśli chodzi o rośliny, to stoi tam tylko jedna samotna juka, ale i tak bardzo go lubię. A jak wyglądają Wasze balkony, może macie taras? Przywiązujecie wagę do ich wyglądu? Wrzucajcie zdjęcia w komentarzach:-)

20190724_1243196231941912199617577.jpg

Czytaj dalej „Piękne balkony/ Beautiful balcony”

Biała plama zasięgu, ale przynajmniej nie blackout/ Blank edge on the map, but anyway not blackout

Miałam krótki, weekendowy, przerywnik na łonie natury, aby się zrelaksować, popływać w jeziorze i naładować akumulator, który pozwoli mi jakoś przetrwać do urlopu. Pojechałam na Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie, a tak się akurat składa, że miejsce, w którym zwykle nocuję, słynie z braku zasięgu. Taka biała plama na mapie Polski, którą ja osobiście bardzo lubię.

Jednak to tylko biała plama, a nie blackout, jak w przypadku Wenezueli, która stała się kolejny raz celem ataku elektromagnetycznego. Przeczytałam w Internecie, że to z jednej strony wina przestarzałych technologii, ale z drugiej, efekt trwającego tam od stycznia kryzysu politycznego i stanu faktycznej dwuwładzy. W niestabilnym politycznie kraju łatwo o sabotażowe zagrywki, mające pokazać społeczeństwu, kto jest silniejszy.

Kiedy czytam takie artykuły jak ten w Biznesalercie, opisującym marcowy blackout w Wenezueli, to włos mi się jeży na głowie. W miejscach, gdzie tylko przez jeden tydzień nie było prądu, dochodziło do armagedonu. Brakowało wody pitnej, bo nie działał system napędzanych przez prąd wodociągów, ludzie okradali sklepy, na ulicach panował chaos i bezprawie. Umierali pacjenci pozbawieni działającej na prąd, wspomagającej życie aparatury, umierały noworodki, ponieważ inkubatory także przestały działać. Wenezuela pogrążyła się w ciemności i została praktycznie odcięta od świata, choć brak dostępu do Internetu i zasięgu telefonicznego był chyba jej najmniejszym problemem.

Jeśli to, co opisał Biznesalert, stało się w ciągu jednego tygodnia bez prądu, jak myślicie, co mogłoby się wydarzyć w Wenezueli, gdyby wyłączono na stałe?

A co by się stało, gdyby został wyłączony wszędzie, na całej planecie?

Czytaj dalej „Biała plama zasięgu, ale przynajmniej nie blackout/ Blank edge on the map, but anyway not blackout”

Trochę w tematyce poprzedniej notki, czyli ciasteczka vs. ekologia/ A little bit in the subject of the previous note, i.e. cookies vs. ecology

Jak kurde ma nie być globalnego zanieczyszczenia Ziemi, skoro produkujemy globalne buble. To znaczy, globalnie produkujemy buble. One się potem psują, my je reklamujemy, sklep odsyła do producenta, producent produkuje następną rzecz…. i często się okazuje, że to znowu bubel.

Przecież, gdyby wróciły w tym zakresie dawne dobre czasy, że kupowało się jedną rzecz na kilka-kilkanaście lat, nie byłoby problemów z recyklingiem. Myślę, że to jest główny problem tego świata. Ok, konsumpcjonizm to jedno, ale mnóstwo rzeczy kupujemy tylko dlatego, że poprzednie się zepsuły, że produkty są coraz gorszej jakości, że producentom wcale nie zależy na tym, aby ich towar był trwały i wystarczał na długie lata.

Zawsze przy poruszaniu takich tematów przypomina mi się historyjka pewnego zegarka (historia wydarzyła się 100 lat temu), pewnej szwajcarskiej firmy, która zapewniała kupujących, że jej zegarki nigdy się nie psują. Ten się jednak zepsuł. Wkurzony właściciel odesłał go więc do producenta z pretensjami i żądaniem naprawienia. Po jakimś czasie zegarek wrócił do właściciela, z informacją, że bardzo dziękują za list, ale musiała zajść pomyłka, bo zegarek jest całkowicie sprawny. Mężczyzna zdziwił się, spojrzał jednak na tarczę i zobaczył, że wskazówki rzeczywiście poprawnie wskazują czas. Wiecie co się stało? Zegarek rzeczywiście się zepsuł, ale firmie słynącej z bezawaryjności, było z tego powodu tak wstyd, że w imię ratowania dobrej reputacji, wymieniła go na nowy, licząc, że właściciel się nie zorientuje.

Czy którakolwiek ze współczesnych firm dba w ten sposób o swoje dobre imię?:-)

Dzisiaj rano kupiłam ciasteczka. Potrzebowałam na spotkanie firmowe, żeby było coś do kawy.  „Proszę Pani, dopiero przywiezione, kruchutkie, nadziewane świeżymi jagodami, pychota„. Dobrze, że spróbowałam tej pychoty, zanim postawiłam ją na stół.  Byłoby mi wstyd i przed gośćmi, i przed szefem! 

Wkurzyłam się, wzięłam te ciastka i poszłam do sklepu. Dla zasady. Przecież ekspedientka wkładając je do pudełka musiała wyczuć, że są twarde! Dodatkowo były też po prostu niedobre. Pieniądze odzyskałam, a wtedy ostentacyjne zapłaciłam za to jedno, które zjadłam, a w zasadzie wyplułam. Właśnie z takim komentarzem. 

Może nie zareagowałabym tak ostro, gdyby nie fakt, że w ostatnim czasie miałam kilka nieudanych zakupów. Uchwyt na telefon do samochodu (odpadał od szyby), buty (odpruła się lamówka), wspominany kilka dni temu kurier, czeka na reklamację moja czarna torebka (pękła przy uchwycie, a miała być z prawdziwej skóry) i kilka innych, których już nie będę wymieniać. Wiecie, taka kumulacja, a w dodatku każda z tych reklamacji zajmuje mój czas, a ja swój czas bardzo sobie cenię.

Tak więc słodkie ciasteczka przelały czarę goryczy! 🙂

Czytaj dalej „Trochę w tematyce poprzedniej notki, czyli ciasteczka vs. ekologia/ A little bit in the subject of the previous note, i.e. cookies vs. ecology”

Proekologiczna bezdzietność/ Pro-ecological childlessness

Wy zakochane w swoich dzieciach mamusie, oczarowani słodkimi oczętami swoich córek tatusiowie, Wy, świadomi, mądrzy i spełnieni w swoim rodzicielskim dziele, czy przyszłoby Wam kiedykolwiek do głowy, żeby z tego wszystkiego, równie świadomie, zrezygnować… dla matki Ziemi?

A Szwedzi nie tylko o tym myślą, ale również to robią! Środowisko szwedzkich ekologów, w jego najbardziej radykalnym odłamie, nawołuje do rezygnacji z posiadania dzieci. Notowane są już przypadki sterylizacji, u podłoża której leży poczucie winy wobec, niezaprzeczalnych skądinąd faktów, zanieczyszczania naszej planety.  Wyliczono, że rok życia dziecka, związany z konsumpcją i transportem, emituje tyle dwutlenku węgla, ile codzienna eksploatacja samochodu przez 24 lata.

Mniej radykalni Szwedzi sugerują jedno dziecko mniej, bardziej radykalni uważają, że w obecnej sytuacji płodzenie dzieci to wstyd (barnskam).

Z ekonomicznego punktu widzenia, ma to sens. Przeludnienie dotyczy wielu miejsc na Ziemi i na pewno zaradziłaby temu migracja, jednak nie taka, jaka odbywa się w ostatnich latach. Nie z Afryki do Europy. Ziemia nie obdarowała człowieka równomiernie, istnieją obszary całkowicie niezamieszkałe z powodu ich położenia geograficznego i trudno mi sobie wyobrazić, że w wyniku polityki proekologicznej, ktoś nagle spróbuje przenieść tam całe swoje życie. Ja nie potrafiłabym żyć z dala wielkomiejskiego zgiełku, a co dopiero gdzieś np. w afrykańskiej głuszy.

Szwedzkie pomysły nie są jednak odosobnione. Już dwa lata temu Prof. Yuan Tseh Lee, tajwański chemik i laureat Nagrody Nobla, zalecił zmniejszenie liczby ludności, by ułatwić przejście światowej gospodarki na energię odnawialną. Do 2050 roku powinniśmy zredukować liczbę ludności o połowę, bo bez tego nie będzie zrównoważonego rozwoju i szersze otwieranie się na odnawialne źródła energii nic nie da. Za wzór podawał swój kraj, w którym liczba dzieci uczęszczających do szkoły podstawowej  spadła od 1994 roku właśnie o połowę.

Miejsca na Ziemi jest dla nie więcej niż 1 mld. ludzi, a w 2018 populacja światowa liczyła ponad 7,6 mld. Ostrzeżenia przed konsumpcjonizmem i wzrostem ludzkiej populacji, która jest zagrożeniem nie tylko dla ziemskiej biosfery, ale także samego człowieka, wygłaszane przez Paula Ehrlich, cyklicznie od  70-tych lat ubiegłego wieku, nic nie dały.

Można byłoby na koniec metaforycznie powiedzieć, że mleko się rozlało. A także, że skoro sami nawarzyliśmy tego piwa, trzeba je teraz wypić.

Co Wy na to?

Czytaj dalej „Proekologiczna bezdzietność/ Pro-ecological childlessness”

Szalona środa /Crazy Wednesday

Kto dzisiaj jest zarobiony, zapracowany, zakręcony i zajęty sprawami służbowymi?

Łączę się z Wami w bólu:-)

Szczęściarze na urlopie niech się cieszą słońcem (jeśli są za granicą), urlopem, lenistwem, głową w chmurach i tym wszystkim, czym ci z pierwszego zdania cieszyć się nie mogą.

Do roboty!

Czytaj dalej „Szalona środa /Crazy Wednesday”

Leniwa niedziela/ Lazy Sunday

Na Starym Mieście w Warszawie, jednak w stylu nieco włoskim, prawda?
At the Warsaw Old Town, but in a slightly Italian style, isn’t it?

20190716_125807-907x1248637785132976579659.jpg

Wąska uliczka bez nazwy, między Piwną a Świętojańską.
A narrow alley with no name, between Piwna and Świętojańska street.

%d blogerów lubi to: