Przed nami trudny wybór samochodu. W zasadzie powinien być łatwy, bo to samochód dla mnie, a ja w odróżnieniu od potrzeby posiadania wypasionego telefonu, zupełnie nie mam potrzeby posiadania wypasionego auta. Żadnych wymagań, ma jeździć i pasować do koloru torebki ;-).
Jeśli chodzi o te wszystkie szczegóły, jak nadwozie, moc silnika, czy wyposażenie – zdaję się na męża.
Teraz uwaga, bo to jest najlepsze i stanowi u nas normę, a dotyczy wszelkich poważniejszych zakupów. Coś co najpierw wkurza, potem śmieszy, a na koniec autentycznie męczy.
Pojechaliśmy wczoraj do salonu, z określonym jasno budżetem i moim brakiem wymagań. Pokazują nam pierwszy samochód – coś się tłucze, rysy na drzwiach, drugi – słaby silnik, trzeci – brak czujników parkowania, czwarty – brak czegoś tam innego, bez czego mój mąż uznał, że nie bierzemy. A pan kusi i zachęca, wytyka błędy tańszych opcji, podkreśla zalety droższych. Wiadomo, sprzedawca. No i tak zachęcał i podkreślał, że nagle mój mąż zaczął sprawdzać zdolność kredytową! 🙂
No kurde! Ja wiem, że samochód to nie bułeczki w Lidlu, ale tego już było za wiele.
Czy Wy też tak macie, że wchodzicie po wersję basic, a wychodzicie z umową pożyczki, i uśmiechem na ustach, jakby było się z czego cieszyć?
PS. Nie, jeszcze nie kupiliśmy samochodu i nie wzięliśmy kredytu, ale niewiele brakowało:-)
PS. Jeszcze nie.
Update: Już tak:-)
Czytaj dalej „Żeby nie przeinwestować / In order not to over-invest”