Panie zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji (Tomasz z Akwinu)

Jak pewnie każdy, także i ja, mam swoje ulubione miejsca w sieci, które odwiedzam, lubię i oglądam cyklicznie. Niektóre polajkowałąm, inne zasubskrybowałam, do jeszcze innych ściągnęłam aplikację i kiedy tylko pojawia się coś nowego, dostaję powiadomienie, że jest.

No i właśnie na jednym z tych kanałów obejrzałam filmik blogerki, vlogerki, posiadaczki instagrama, facebooka, snapchata, popularnego kanału na youtubie i być może czegoś tam jeszcze, o czym nie wiem, że istnieje, ale jeśli istnieje to ona na pewno go ma! 🙂

Ta blogerka uaktywniła się właśnie na snapchacie (jest snapchaterką?:-), przepraszając, że zaniedbała tę formę kontaktu z subskrybentami, że postara się poprawić, będzie bywać, wrzucać, snapować i w ogóle będzie fajnie….a potem to już mówiła właściwie o niczym. Jak to na snapchacie.

No i ja właśnie wtedy uzmysłowiłam sobie, że NIE, nie uważam, że trzeba być aktywnym na każdej jednej istniejącej platformie społecznościowej i wrzucać treści o niczym tylko po to, żeby zaznaczyć teren.

Oczywiście, że chodzi głównie popularność, pławienie się w blasku rozpoznawalności, czy bardziej przyziemne kwestie, jak dzisiejsze pojmowanie nowoczesności, to żeby być na czasie, na pierwszym miejscu lub na tyle wysoko w rankingu, by móc ten wskaźnik eksponować w kręgu znajomych lub innych (a użyję tego słowa) userów czy followersów. I to akurat się mocno łączy z kwestią popularności.

Jednak chyba lepiej angażować się w mniej, nazwijmy to, projektów medialnych niż gadać o pogodzie. Co innego, gdy ma się naprawdę wiele do przekazania, dzieli własne kanały tematycznie, i na każdym z nich dzieje się coś interesującego. Ale to jest bardzo rzadkie i trudne.

Lepiej ograniczyć własne zaangażowanie do jednego miejsca w sieci, choć oczywiście, że wtedy istnieje ryzyko, że wypadnie się z obiegu, wprawy, a nawet pamięci czytelników.

A na imię miałaś właśnie….

Jak byłam bardzo małą dziewczynką strasznie rozpaczałam z powodu swojego imienia. Uważałam, że rodzice wyrządzili mi krzywdę, że jest okropnie brzydkie a jego brzydota objawiała się głównie tym, że nie śpiewano o nim w żadnej z popularnych piosenek. Czułam się niedowartościowana, zwłaszcza, gdy z radia słyszałam ciągłe Małgośka i Małgośka! Ewentualnie AnnaMaria!

Jeszcze wtedy nic nie wiedziałam o Laskowskim i dziewczętach z Albatrosa, więc po prostu permanentnie, niewypowiedzianie cierpiałam.

Uświadomienie nastąpiło w jakąś piękną wakacyjną niedzielę w domu mojej babci i wtedy wszystko, absolutnie wszystko się zmieniło.

Gramofon babciBabcia uruchomiła stary radioodbiornik, nauczyła mnie obsługiwać górny poziom, który stanowił część gramofonową. Potem rozmarzona przekładałam pocztówkę za pocztówką i słuchałam urzeczona. A pocztówek dźwiękowych babcia miała całe mnóstwo. Skrzypiało toto przy odtwarzaniu, przeskakiwało, gdy ktoś za energicznie przeszedł obok odtwarzacza, ale dla mnie stanowiło nowy, bajkowy świat. Już wtedy uwielbiałam muzykę, potem zresztą nauczyłam się gry na kilku instrumentach, próbowałam śpiewać, komponować. Bawiłam się dźwiękiem.

No i oczywiście na zabój zakochałam się w tamtym Laskowskim (na szczęście potem mi przeszło:), w piosence, którą śpiewał i w magii wyśpiewanych słów.

Z tamtego dnia pozostał mi w pamięci jeszcze jeden, ulotny obrazek: ja, może 5-letnia, tańcząca na środku pokoju do piosenek płynących z płyt, roześmiana babcia, bijąca mi brawo, zdrowy i pełen życia dziadek, a na końcu wujek, zaglądający przez drzwi, z namydloną do golenia twarzą. Prawdopodobnie szykował się do kościoła, na randkę, albo na przyjazd gości (innej opcji nie ma, golił się tylko w trzech wymienionych przypadkach) i na chwilę przerwał, żeby popatrzeć, co wyprawiam.

Strasznie się cieszę, że ktoś wrzucił na youtube właśnie tą starą, zapomnianą wersję piosenki, więc wspominek dalszy ciąg. I nie mówcie proszę, że to straszny kicz… bo wiem.

Czytaj dalej „A na imię miałaś właśnie….”