„Fajny film wczoraj widziałem. – A momenty były?”. Czyli jedna wielka pomyłka

Nie chodzę do kina sama. W zasadzie nie zdarzyło mi się to jeszcze nigdy w życiu. Po raz pierwszy wpadłam na taki pomysł ostatnio, kiedy okazało się, że został 1 niewykorzystany voucher i jeśli nie wymienię go na bilet, przepadnie.

Z wyborem filmu miałam problem. Albo wszystko już widziałam, albo nie interesowała mnie tematyka: bajki, mecze w kinowej strefie kibica, czy świat fantazji typu „Warcraft”. Na bajki jestem za duża, a odkąd Polska odpadła z EURO, świadomie łamię punkt 5 regulaminu: patrz Tu 🙂

Pozostała mi więc francuska komedia „Lolo”. Temat nieskomplikowany, że on się w niej zakochuje, ona ma syna i ten syn robi wszystko, aby nie doszło do konsumpcji związku. A nawet, samego związku.

No i właśnie wczoraj wybrałam się na seans. Wypiłam późną kawę, bo film zaczynał się o 21.35 i punktualnie byłam na miejsca. Miła dziewczyna wcisnęła mi jakiś gadżet do ręki, wskazała salę kinową i nawet przeczytała numer miejsca.

Lubię kinowe reklamy i te wszystkie zwiastuny filmów, które grają, lub które dopiero wejdą na ekrany. Kiedyś lubiłam też kroniki filmowe, bywały śmieszne, bywały ciekawe, oczywiście pod warunkiem, że nie dotyczyły zjazdu partyjnego, czy innych równie interesujących spraw polityczno – gospodarczych.

Trochę mnie zdziwiła publiczność. Na moim miejscu siedział jakiś chłopak, ale ponieważ tuż obok niego było wolne miejsce, nie robiłam szumu. Zwłaszcza, że był w towarzystwie czterech wytatuowanych bysiów (nie mam nic przeciwko tatuażom, żeby nie było, ….ani bysiom). Po chwili uświadomiłam sobie, że 3/4 sali to mężczyźni, a nawet 4/5…., a może nawet i 5/6:-). W wieku na oko 25-30 lat. Wszyscy oni przyszli na francuską komedię romantyczną???

Przestałam się dziwić, kiedy rozpoczął się film.

To był „WARCRAFT”!!!!

Po wyjściu sprawdziłam bilet i okazało się, że „Lolo” był 4 lipca….. Ok, ja mogłam pomylić terminy, jestem ostatnio trochę zakręcona, ale pani, która mnie wpuściła i jeszcze uprzejmie wskazała salę i krzesełko, pomyliła wszystko:)

No i w sumie dobrze, że nie zwróciłam uwagi temu chłopakowi. A po drugie, to myślę, że on (i bysie) też się chyba trochę zdziwił…….:-)

Po namyśle stwierdzam, że aby dopasować się do okoliczności, powinnam była wstać, rzucić głośno „co to madafaka jest???” i ostentacyjnie wyjść.

A ja tylko wyszłam:-)

Scenka rodzajowa – czyli jak kupić bilet

Lublin to miasto jak wiele innych. Z autobusami i trolejbusami kursującymi sobie w tę i z powrotem (trolejbusy to akurat element odróżniający, ale nie o to chodzi.). Mieszkańcy zwykle kupują karty miejskie i śmigają po mieście, bez konieczności codziennego kupowania biletów. Niby normalka, a jednak….

Bo jednak czasem przyjedzie do Lublina jakiś turysta (coraz rzadziej co prawda, ale to już zupełnie niepotrzebna ironia), z zamiarem pozostania tu przez kilka dni, by obejrzeć wszystko, co jest do obejrzenia. Współczesny turysta wcześniej sprawdza stronę internetową MPK, ceny biletów i czas ich obowiązywania. Zwłaszcza jeśli jest to młody turysta, o określonych, raczej niewygórowanych zasobach finansowych, Ucieszony czyta, że ma możliwość kupienia biletu 10-dniowego a ponieważ przyjeżdża na tydzień i będzie się często przemieszczał, cieszy się, że mu się opłaci!

Punkt sprzedaży biletów mieści się w samym centrum, co jest i wygodne i logiczne, turysta jeszcze przecież nie zna miasta ale do jego centrum trafi, bo  tu toczy się życie towarzyskie. Staje więc przed okienkiem punktu MPK i prosi o bilet 10-dniowy zastanawiając się, czy będzie mógł zapłacić kartą. Sympatyczna pani z równie sympatycznym uśmiechem prosi o okazanie karty miejskiej. Turysta nie ma lubelskiej karty miejskiej bo przecież dopiero przyjechał. Pani informuje, że bez karty miejskiej biletu nie sprzeda bo ten jest aktywowany tylko elektronicznie, ale po chwili uspokaja, że wyrobienie karty jest bezpłatne, że wszystko można załatwić na miejscu, nawet zrobić fotografię potrzebną do dokumentu. Po co turyście aż karta miejska, skoro być może więcej tu nie przyjedzie?

Niemniej jednak uspokojony turysta prosi o fotkę, kartę i bilet 10-dniowy, ciesząc się, że wszystko poszło szybko i sprawnie.

– Eeee, nieeee… dzisiaj to ja tylko zrobię panu zdjęcie  i przyjmę wniosek, po kartę proszę się zgłosić za tydzień.

Ten turysta chyba raczej się nie dowie, czy można płacić kartą…