Takie zmiany….

10 lat temu założyłam konto w Kurniku i przez jakiś czas grałam on-line w zmodyfikowaną, spolszczoną wersję scrabble: literaki. W trakcie kilkunastominutowej partii można było pograć, porozmawiać i dostrzec nie tylko jaki jest poziom gry przeciwnika, ale też poziom jego kultury. W literakach było wyjątkowo. Zdarzały się oczywiście niemiłe wyjątki, ale najczęściej gracz zasiadający do gry najpierw witał się grzecznie z przeciwnikiem, pytał czy może się przysiąść do wirtualnego stołu, a potem dziękował za rozgrywkę. Niezależnie od tego czy wygrał, czy nie.

W innych grach bywało różnie. Najgorzej w 3-5-8. Tam zdarzało się graczom rzucać mięsem, po przegranej grze wypraszać od stołu, ostentacyjnie blokować przeciwnika, jakby własny niefart był zasługą tego drugiego. Chore klimaty, dlatego mimo że lubię karty, pozostawałam przy scrabblach.

Potem przez wiele lat albo w ogóle nie zaglądałam do Kurnika, albo robiłam to bardzo okazjonalnie.

Kilka dni temu znowu założyłam konto. Oczywiście zaczęłam grać w literaki:)) Poza estetyką, nieznacznie zmodyfikowanymi zasadami, niby wszystko to samo. A jednak…. Różnicę zauważyłam już po kilku grach.

Pierwszy gracz bez słowa zasiadł do mojego stołu, ani cześć, ani pocałuj mnie w d….. Najwyraźniej uznał, że robi mi łaskę, że nie zna mnie, więc ta cała grzecznościowa otoczka jest zbędna. Po przegranej partii bez słowa opuścił pokój, zapominając o podziękowaniu i gratulacjach:-) Niemal usłyszałam trzaśnięcie kurnikowych drzwi. W sumie, może powinnam się cieszyć, że mnie nie zwyzywał.

Czy to te same literaki, które dawniej przyciągały fajnych, znających zasady fair play, lub zwykłego savoir vivre, graczy? Zawsze zdarzali się ludzie, dla których były ważniejsze punkty niż dobra zabawa, ale mimo to wykazywali pewne minimum. Zmiana na gorsze zawsze dziwi i rozczarowuje.

Tak, jak zdziwił mnie e-mail od pewnego kolegi, który po długim okresie niewidzenia się, zamiast „cześć”, „co słychać”, czy „kopę lat minęło”, zapytał, czy nadal pracuję tu gdzie pracowałam i czy moja firma sprzedaje, to co sprzedawała. Bo co? Bo jego firma chce kupić? Tego nie wyjaśnił, w tym miejscu skończył się e-mail. Kropka zamiast pozdrowienia.

Czy w biznesie nie obowiązuje etykieta? 🙂

Takie tam….

Miało być o Himalaistach, ale chyba nie jestem gotowa by pisać krytycznie na temat sportu, który do tej pory uważam za coś niezwykle męskiego (nawet jeśli był w kobiecym wykonaniu). Wydawało mi się, że to heroizm w czystej postaci, przełamywanie własnych słabości, odwaga. Oczywiście odwaga ryzykanta, ale takiego, który postępuje fair, który troszczy się o kolegów z ekspedycji i czasem rezygnuje z własnych wspinaczkowych planów, jeśli tylko może komuś uratować życie. Ja ich podziwiałam, może dlatego, że sama zbytniego ryzyka nie lubię.

Przeczytany wywiad zburzył ten wyidealizowany obraz istniejący w mojej głowie, ale  nie chcę sobie dzisiaj psuć nastroju, także zmiana tematu.

Bo w zasadzie dzisiaj zaczęłam weekend.

Bo jutro się wyśpię!

Bo mam fajne plany na najbliższe dni, a nawet tygodnie.

Bo od dwóch lat nie miałam planu na wakacje a teraz mam i to taki fajny, że już nie mogę się doczekać realizacji.

Żeby wszystko poszło jak trzeba, muszę w ten plan wpisać swoje kulinarne poczynania. Tak dalej być nie może, drodzy Państwo. Najwyższy czas, by wrócić do zdrowego odżywiania się, (chociaż przyznam szczerze, że uwielbiam czasem sobie pofolgować pizzą czy kebabem) i  dbania o formę,  (co niestety zarzuciłam po kolejnym rowerowym wypadku, naprawdę ludzie na ścieżce tracą wyobraźnię i zdrowy rozsądek).

Ale dzisiaj nie będę się również skarżyć.

Za to ukarałam rodzinę lekkim obiadem, (bo niby dlaczego nie mają się ze mną solidaryzować?), a potem przejechałam 25 km w tempie niezbyt oszałamiającym.  Na początek wystarczy, a jutro ciąg dalszy.

Proszę! Niech tylko pogoda się nie zmienia!