Kręci mnie kręcenie / It turns me on

Kiedyś chciałam zostać dziennikarką. Nie zostałam, ale prowadzę bloga, więc piszę, czyli robię to, co lubię najbardziej.

Jednak ostatnio coraz częściej nachodzi mnie myśl, że równie fajne, a może nawet fajniejsze jest kręcenie filmików. Zwyczajowym obiektem takich, które zrobiłam do tej pory jest mój pies, więc one są śliczne, słodkie, a w trakcie kręcenia w zasadzie nie wymagały dubletów. Może by jednak coś zmienić, unowocześnić, dodać!

Może by….  wprowadzić drugiego/nowego aktora? 🙂

Albo, gdybym tak sama stanęła przed obiektywem kamery, co? Czy umiałabym mówić na tyle ciekawie, żeby komuś chciało się oglądać? Przecież oprócz tego „o czym” gadać, trzeba wiedzieć „jak”, a potem to „jak” konsekwentnie realizować. Czy to w ogóle ma sens, żebym (teoretyzuję teraz) to, co tu na blogu opisuję, tam po prostu opowiadała, hm?

Mam kilka ulubionych kanałów na youtube, ale prowadzą je piękni, młodzi i uzdolnieni medialnie 30-latkowie. A ze mną jest trochę tak, jak kiedyś żartobliwie powiedziała Cindy Crawford: „Nawet ja, gdy rano wstaję z łóżka, nie wyglądam jak Cindy Crawford”:-) Czyli, że potrzebuję trochę więcej zaangażowania niż zrobienie fryzury i makijażu:-)

Przydałby się też prompter (a kiedyś mogłam tanio kupić!!), lub chociaż jakaś dobra tablica, którą mogłabym zawiesić w polu widzenia i przyklejać na niej ściągawki.

Nagrywanie filmów zajmuje dużo więcej czasu niż napisanie notki, ale to byłaby nowość, wyzwanie, adrenalinka!

Co Wy na to?

PS. Czy macie swoje ulubione kanaly na youtube prowadzone przez osoby po 40 stce? Jeśli tak, dajcie znać.


I once wanted to become a journalist. I didn’t, but I’m running a blog, and write, so I do what I like the most.

However, lately I’m more and more inclined to think that it’s equally cool or maybe even funier to make movies. The usual object of the ones that I have done so far is my dog, so they are cute, sweet, and during the filming they basically did not require doublets. However, maybe I should change something, modernize it, add it!

Maybe … to introduce another hero? 🙂

Or if I would stand in front of the camera lens, hm? Could I be able to talk interesting enough to make someone want to watch? After all, „what” to talk about, you have to know „how” and then „how” to consistently implement it. Does it make sense at all (theorize now) say on YouTube what I am describing here on the blog, hm? 😉

I have a few favorite YouTube channels, but they are run by beautiful, young and talented 30-year-olds. And with me is a bit like once Cindy Crawford said: „Even I, when I get up in the morning, do not look like Cindy Crawford” 🙂 It means I need a little more engagement than making a hairstyle and make-up 🙂

I also need a prompter (and once I could buy it cheap !!), or at least some table that I could hang in the field of view and stick there the scenario.

It takes a lot more time to record movies than writing a note, but it would be a novelty, a challenge, an adrenaline!

What do you say?

PS. Do you have your favorite YouTube channels run by people over 40 (in any language)? If so, please let me know.

Sama nie samotna/ Alone, not lonely

a1.46036.4Weekendy spędzam czasem bardzo prozaicznie i przyjemnie jednocześnie. Jak ostatnio. Sama w domu, w planie sprzątanie, które jak wiadomo do jakichś super fajnych czynności nie należy. Postanowiłam więc umilić je sobie maksymalnie i w związku z tym pracowałam fizycznie, ale za to odpoczywałam psychicznie:). Puściłam ulubioną muzykę i dostałam takiego zastrzyku energii, że nie tylko posprzątałam w sypialni, zmieniłam pościel, puściłam pranie, umyłam lodówkę i wszystko co tam było w kuchni trzeba, wyskoczyłam na zakupy, przesadziłam kwiatki, ale też w międzyczasie zaśpiewałam ze dwadzieścia piosenek i zatańczyłam dwa razy twista. Jak w Pulp Fiction tylko sama ze sobą. Było super!:)))

Przy okazji sprzątania lodówki okazało się, że kończy się data ważności anchois więc machnęłam pizzę, zjadłam kawałek, potem wypindrzyłam się (o pindrzeniu się napiszę następną notkę) i poszłam do kina. Pisałam, że mam zamiar, prawda? W piątek byłam na „Jestem taka piękna”, a w sobotę na „Zimnej wojnie”. Filmy nie rozczarowały mnie, ale jakby powiedziała Chylińska „d…y nie urywały”.

Podobno film „Jestem taka piękna” nie miał być refleksją nad kondycją współczesnego świata, a tylko i wyłącznie komedią, która przez 2 godziny miała zabawić widza i oderwać go od codzienności. Według mnie stał się jednak przesłaniem do tych wszystkich, którzy nie akceptują siebie lub innych, którzy odbiegają od normy, są grubi lub nieatrakcyjni. Odnoszę wrażenie, że próbuje się dzisiaj odkręcić to całe zło, na które pozwoliły media w ciągu ostatnich 25 lat. Promowanie koszmarnej chudości, która doprowadziła setki dziewczyn do anoreksji czy innych chorób związanych z żywieniem, promowanie piękna, charyzmy, oryginalności, gdzieś z boku pozostawiając ludzi przeciętnych, a nawet brzydkich.

W „Jestem taka piękna” urocza grubaska dotąd niezadowolona ze swojego życia, wyglądu i braku powodzenia, nagle zaczyna postrzegać siebie inaczej i to zmienia jej cały świat. Jak, dlaczego i co dalej? Na to odpowiedź znajdziecie w kinie 🙂

***

Sometimes, I spend my weekends very prosaically and pleasantly at the same time. Like the last one. Alone at home. Well, cleaning is not very cool activitie, however, I tried to make them pleasant a as maximum as it is possible and therefore I worked physically but I rested mentally :). I played my favorite music and got such an injection of energy that I not only cleaned the bedroom, changed the sheets, I washed them, and the next I washed the fridge and everything that was in the kitchen, I jumped out shopping, replanted flowers, but in the meantime I sang twenty songs and I danced twista twice. Just like at Pulp Fiction but with myself. Was great!:)))

When cleaning the fridge, it turned out that the expiration date of the anchovies ends so I conjured the pizza, ate a piece, next I dressed up (I will write the next note about it) and went to the cinema. I wrote that I am going to, right? On Friday I was on „I am so beautiful” and on Saturday on „Cold War”. The films did not disappoint me, but as di not enchant me as well.

Apparently, film „I am so beautiful” had no intention of being a reflection on the condition of the modern world, and only a comedy, which for 2 hours was to entertain the viewer and detach him from everyday life. In my opinion, however, it has become a message to all those who do not accept themselves or others who are different, or fat or unattractive. I have the impression that today the whole evil that the media has allowed in the last 25 years is trying to get turn back. Promoting the nightmarish thinness that led hundreds of girls to anorexia or other nutrition-related diseases, promoting beauty, charisma, originality, leaving the average and even ugly people somewhere on the side.

In „I am so beautiful”, a plump girl so far dissatisfied with her life, appearance and lack of success, suddenly begins to perceive herself differently and it changes her whole world. How, why, and what next? You will find the answer at the cinema 🙂

„Fajny film wczoraj widziałem. – A momenty były?”. Czyli jedna wielka pomyłka

Nie chodzę do kina sama. W zasadzie nie zdarzyło mi się to jeszcze nigdy w życiu. Po raz pierwszy wpadłam na taki pomysł ostatnio, kiedy okazało się, że został 1 niewykorzystany voucher i jeśli nie wymienię go na bilet, przepadnie.

Z wyborem filmu miałam problem. Albo wszystko już widziałam, albo nie interesowała mnie tematyka: bajki, mecze w kinowej strefie kibica, czy świat fantazji typu „Warcraft”. Na bajki jestem za duża, a odkąd Polska odpadła z EURO, świadomie łamię punkt 5 regulaminu: patrz Tu 🙂

Pozostała mi więc francuska komedia „Lolo”. Temat nieskomplikowany, że on się w niej zakochuje, ona ma syna i ten syn robi wszystko, aby nie doszło do konsumpcji związku. A nawet, samego związku.

No i właśnie wczoraj wybrałam się na seans. Wypiłam późną kawę, bo film zaczynał się o 21.35 i punktualnie byłam na miejsca. Miła dziewczyna wcisnęła mi jakiś gadżet do ręki, wskazała salę kinową i nawet przeczytała numer miejsca.

Lubię kinowe reklamy i te wszystkie zwiastuny filmów, które grają, lub które dopiero wejdą na ekrany. Kiedyś lubiłam też kroniki filmowe, bywały śmieszne, bywały ciekawe, oczywiście pod warunkiem, że nie dotyczyły zjazdu partyjnego, czy innych równie interesujących spraw polityczno – gospodarczych.

Trochę mnie zdziwiła publiczność. Na moim miejscu siedział jakiś chłopak, ale ponieważ tuż obok niego było wolne miejsce, nie robiłam szumu. Zwłaszcza, że był w towarzystwie czterech wytatuowanych bysiów (nie mam nic przeciwko tatuażom, żeby nie było, ….ani bysiom). Po chwili uświadomiłam sobie, że 3/4 sali to mężczyźni, a nawet 4/5…., a może nawet i 5/6:-). W wieku na oko 25-30 lat. Wszyscy oni przyszli na francuską komedię romantyczną???

Przestałam się dziwić, kiedy rozpoczął się film.

To był „WARCRAFT”!!!!

Po wyjściu sprawdziłam bilet i okazało się, że „Lolo” był 4 lipca….. Ok, ja mogłam pomylić terminy, jestem ostatnio trochę zakręcona, ale pani, która mnie wpuściła i jeszcze uprzejmie wskazała salę i krzesełko, pomyliła wszystko:)

No i w sumie dobrze, że nie zwróciłam uwagi temu chłopakowi. A po drugie, to myślę, że on (i bysie) też się chyba trochę zdziwił…….:-)

Po namyśle stwierdzam, że aby dopasować się do okoliczności, powinnam była wstać, rzucić głośno „co to madafaka jest???” i ostentacyjnie wyjść.

A ja tylko wyszłam:-)

O przebudzeniu mocy i… Caffe :-)

Skoro pisałam o problemach w trakcie oglądania pierwszych sześciu odcinków „Gwiezdnych wojen”, wypadałoby co nieco napisać o wrażeniach po obejrzeniu ostatniego.

Na „Przebudzeniu mocy” byliśmy jeszcze w grudniu, w trakcie przerwy świątecznej. Zrelaksowana, wyspana i generalnie odmóżdżona dniami wolnymi JA, uznałam ten film za najlepszy ze wszystkich. Myślę, że na odbiór filmu wpłynął fakt, że byłam zrelaksowana, wyspana i generalnie odmóżdżona. No i, że przeważająca część akcji toczy się na stałym lądzie. Kosmiczne strzelanki i ściganie się w międzyplanetarnej przestrzeni do mnie nie przemawiają. Choć to oczywiście rzecz gustu.

Trochę śmieszą mnie dywagacje na temat Carrie Fisher odgrywającej i kiedyś i teraz, rolę księżniczki Leili. Czy powinna była zagrać w filmie i wyglądać tak jak wygląda. Została postarzona na potrzeby filmu, czy może osiągnęła ten stan w sposób bardziej naturalny?:-) Przypomnę, że Ford był starszy od Fisher już wtedy, gdy powstawały pierwsze odcinki i jakoś nikt się nie zastanawiał (taki wniosek logiczny btw.). Mężczyzna 35 letni, jakim wtedy był, jeśli nie utyje i dba o siebie, raczej wygląda młodo, a 21-letniej aktorce dodano lat make upem, strojem, fryzurą. Może i stanowili fajną parę, ale sama księżniczka nie podobała mi się ani jako kobieta, ani jako aktorka. Niedawno dowiedziałam się, że dostała tę rolę bo przespała się z reżyserem, więc mam przynajmniej odpowiedź na pytanie, dlaczego ona:).

Wracając do wieku. Dzisiaj Fisher to ciągle jeszcze pięćdziesiątka, z lekką nadwagą, z widocznymi zmarszczkami na twarzy, ale pięćdziesiątka, a Ford, cóż- po fordowemu przystojny, starszy pan (nie ośmielę się napisać „staruszek”)! Dlatego, żeby wyrównać wymiar estetyczny, musieli ją trochę postarzyć, a jego trochę odmłodzić. Czemu to ludzi dziwi? Magia kina!

A że 56 latka nie jest tak szczupła i zgrabna jak była w wieku 20 lat? No sorrryyyy, znajdźcie mi jakąś, która jest 🙂

Tak czy siak, z pulchną Fisher czy nie, wypad do kina uważam za udany. Zasnęłam tylko raz, na krótkie 30 sekund, więc chociaż nie zobaczyłam jak zginął Han Solo, to przynajmniej mogę napisać, że…..przebudziłam moc:))

Byłam wczoraj na „Carte Blanche”

Nareszcie ktoś nakręcił normalny film, przy czym „normalny” ma w tym momencie naprawdę baaardzo pozytywne znaczenie.

Nie ma hollywoodzkich zagrywek, epatowania nagością, czy brzydotą (jak w „Idzie”), nie ma silenia się na oryginalność lub górnolotność. Filozoficznego przesłania też dzięki Bogu nie ma. A mimo braku wspomnianej golizny sala pękała w szwach.

Pamiętacie serial „Wszystko przed nami”, którego akcja rozgrywała się w Lublinie, emitowany w TVP1 jakiś czas temu?  Lublin wyglądał w nim pięknie, taki wyretuszowany, z dachami lśniącymi w słońcu nienaturalną czerwonością, ale sam serial i grający w nim główni aktorzy, słabiutki. W „Carte Blanche” jest odwrotnie. Rewelacyjni aktorzy, a Lublin taki, jaki jest, z pięknymi, bo już zrewitalizowanymi zabytkami oraz brzydkimi, które dopiero na nią czekają. Ze zwykłymi ulicami i pięknym deptakiem. Ze Starym Miastem i moim ukochanym Śródmieściem. Szkoda że ekipa filmowa nie pokusiła się o wejście do bramy kamienicy przy ulicy Olejnej, wtedy również widzowie mogliby zobaczyć fajnie odnowione drewniane schody, które nie wiedzieć czemu, kilka lat temu mnie oczarowały. Często zaglądam tam tylko po to, żeby sprawdzić, czy czar nadal działa:-)

Główny bohater przeżywa najprawdziwszą tragedię, ale mimo to, pozwala sobie tylko jedną poważną, pojawiającą się na początku choroby chwilę słabości. Potem już do końca filmu nie traci pogody ducha i chęci do życia. Chyra zagrał lubelskiego nauczyciela (żyjącego i ciągle jeszcze nauczającego Macieja Białka) świetnie i bardzo przekonywająco. Bawią napisane w klimacie czarnego humoru dialogi, dlatego mimo realnie odczuwanego smutku, że oto patrzymy na ludzki dramat, film nie należy do pesymistycznych.

Nie chcę o fabule opowiadać zbyt wiele, bo może ktoś ma ochotę się wybrać do kina, napiszę więc z całą odpowiedzialnością, że wybrać się warto! Choćby nawet dlatego, żeby uświadomić sobie, jak wygląda świat okiem człowieka tracącego wzrok. Zastosowano bowiem bardzo dobre posunięcie operatorskie, przez moment, stajemy się głównym bohaterem, człowiekiem niedowidzącym i  patrzymy na świat jego oczyma.

Aaa, no i nasze trajtki (tramwaje:-). Pełno ich pędzących po lubelskich ulicach, jakby autobusy wcale nie istniały:-). I to nic, że  w jednej scenie bohater wsiada przy Parku Saskim i jedzie w kierunku Alei Racławickich, a potem wysiada na Lubartowskiej, czyli na przeciwnym biegunie trasy.  Akurat tego typu zakłamania są w filmie są czymś naturalnym. Dlatego też liceum, w którym pracuje główny bohater, to tak naprawdę dwa różne budynki, które na szczęście dla producenta, stoją blisko siebie, w przeciwnym razie przenoszenie planu z jednego miejsca w drugie byłoby uciążliwe.  Tymczasem wykorzystano front i zaplecze IV Liceum mieszczącego się przy ul Szkolnej oraz wnętrze Biskupiaka stojącego przy ul. Słowikowskiego.

Schody wielokrotnie pokazywane w filmie (ujęcie z lotu ptaka), to……droga do Kościoła św. Mikołaja, w którym ostatnio byłam na koncercie, a zza okna przemieszczającego się przez miasto trolejbusu widać mój balkon:)))

Carte blanche

Carte blanch2zdjęcia z http://www.kurierlubelski.pl