„A mi się marzy kurna chata”, czyli notka w stylu „Jejku, a Caffe znowu o kurach”, czyli o tresowaniu kur:-) / Note in the style of „OMG, Caffe about hens, again”, that is, about training chickens. :-)

Marzenia

Okazuje się, że to nie tylko moje marzenie. Wracając z Lublina słuchałam audycji radiowej (btw. czy ktoś z Was jeszcze słucha wywiadów radiowych, czy przełącza na inny kanał, taki z piosenkami?:-)) i upewniłam się, że nie jestem jedyna! Są jeszcze na świecie ludzie tak samo dziwni jak ja, czyli tacy, którzy marzą o posiadaniu własnych kur i wybudowaniu kurnika. Zaryzykuję stwierdzenie, że świeże jajka, to w tym wszystkim tylko taki miły, ekologiczny dodatek. Ale dowiedziałam się, że są ludzie nawet jeszcze dziwniejsi ode mnie, bo oni, aby spełnić swoje marzenie rzucają korporacyjną pracę (co akurat rozumiem i bez chęci posiadania ptactwa domowego), wyprowadzają się na wieś, budują tenże kurnik i dostosowują działkę (a także całe swoje życie) do kurzego wybiegu.

"Pieją kury pieją, nie mają koguta"...:-)
Tresura kur

I wiecie co? Dziewczyna, z którą przeprowadzano wywiad, zaczęła te swoje kury tresować! Słyszeliście o czymś takim?? Trochę zgłębiłam temat i przeczytałam, że:

„Podczas szkolenia „Najpierw wytresuj kurczaka” kursant musi trenowany przez niego drób nauczyć dziobać w target”.

Sądzę, że to jest nadal zbyt korporacyjne.

Ja nie wiem, po co uczyć kury dziobania w target, one przez całe lata jakoś sobie radziły ze zdobywaniem targetu, ale wiem, że akurat umiejętności zdobyte przy trenowaniu kur przydają się w tresurze większych zwierząt. Można więc powiedzieć, że na kurach treser jest w stanie wyszkolić swój warsztat, aby potem właściwie kształtować zachowanie zwierząt.

Jeśli więc po pewnym czasie kury przestaną wystarczać, kurzy treser będzie już posiadać odpowiednie przygotowanie do tego, by rozszerzyć działalność.

I gospodarstwo:-)

Czytaj dalej „„A mi się marzy kurna chata”, czyli notka w stylu „Jejku, a Caffe znowu o kurach”, czyli o tresowaniu kur:-) / Note in the style of „OMG, Caffe about hens, again”, that is, about training chickens. :-)”

Takie zmiany….

10 lat temu założyłam konto w Kurniku i przez jakiś czas grałam on-line w zmodyfikowaną, spolszczoną wersję scrabble: literaki. W trakcie kilkunastominutowej partii można było pograć, porozmawiać i dostrzec nie tylko jaki jest poziom gry przeciwnika, ale też poziom jego kultury. W literakach było wyjątkowo. Zdarzały się oczywiście niemiłe wyjątki, ale najczęściej gracz zasiadający do gry najpierw witał się grzecznie z przeciwnikiem, pytał czy może się przysiąść do wirtualnego stołu, a potem dziękował za rozgrywkę. Niezależnie od tego czy wygrał, czy nie.

W innych grach bywało różnie. Najgorzej w 3-5-8. Tam zdarzało się graczom rzucać mięsem, po przegranej grze wypraszać od stołu, ostentacyjnie blokować przeciwnika, jakby własny niefart był zasługą tego drugiego. Chore klimaty, dlatego mimo że lubię karty, pozostawałam przy scrabblach.

Potem przez wiele lat albo w ogóle nie zaglądałam do Kurnika, albo robiłam to bardzo okazjonalnie.

Kilka dni temu znowu założyłam konto. Oczywiście zaczęłam grać w literaki:)) Poza estetyką, nieznacznie zmodyfikowanymi zasadami, niby wszystko to samo. A jednak…. Różnicę zauważyłam już po kilku grach.

Pierwszy gracz bez słowa zasiadł do mojego stołu, ani cześć, ani pocałuj mnie w d….. Najwyraźniej uznał, że robi mi łaskę, że nie zna mnie, więc ta cała grzecznościowa otoczka jest zbędna. Po przegranej partii bez słowa opuścił pokój, zapominając o podziękowaniu i gratulacjach:-) Niemal usłyszałam trzaśnięcie kurnikowych drzwi. W sumie, może powinnam się cieszyć, że mnie nie zwyzywał.

Czy to te same literaki, które dawniej przyciągały fajnych, znających zasady fair play, lub zwykłego savoir vivre, graczy? Zawsze zdarzali się ludzie, dla których były ważniejsze punkty niż dobra zabawa, ale mimo to wykazywali pewne minimum. Zmiana na gorsze zawsze dziwi i rozczarowuje.

Tak, jak zdziwił mnie e-mail od pewnego kolegi, który po długim okresie niewidzenia się, zamiast „cześć”, „co słychać”, czy „kopę lat minęło”, zapytał, czy nadal pracuję tu gdzie pracowałam i czy moja firma sprzedaje, to co sprzedawała. Bo co? Bo jego firma chce kupić? Tego nie wyjaśnił, w tym miejscu skończył się e-mail. Kropka zamiast pozdrowienia.

Czy w biznesie nie obowiązuje etykieta? 🙂