Ostatnie dni sprawiły, że kontakt z blogiem miałam tylko okazjonalnie, a to wszystko za sprawą gości, wydarzeń i po trochę, alergii. Bardzo Wam dziękuję za wszystkie wyrazy zaniepokojenia moją nieobecnością, jestem tym naprawdę wzruszona.
Choć kaszląca i zakichana, rzuciłam się w wir tego, co już od dawna miałam zapisane w kalendarzu (jak Animal’s Day, przyjazd gości, wizyta chrześniaka) oraz tego, co pojawiło się nagle, jak wczorajsze wyjście do Łazienek Królewskich (Alutka, raz jeszcze dziękuję!) na wystawę obrazu pochodzącego z kolekcji książąt Czartoryskich, a mianowicie „Krajobrazu z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta. Co ciekawe, jest to jeden, z tylko trzech obrazów Rembrandta w polskich zbiorach.

Na mnie, człowieku, który lubi wiedzieć, co widzi (malarska wersja „co autor miał na myśli”), ten obraz zrobił ogromne wrażenie. Kiedyś mówiło się, że to po prostu pejzaż, dopiero dużo później zaczęto w nim widzieć historię biblijną. Ale to przecież nie jest historia religijna, to opowieść o zobojętnieniu i empatii, o zamknięciu się na cierpienie i krzywdę drugiego człowieka. Nikt nic nie słyszy, nie widzi, przechodzi obojętnie, gdy tuż obok dzieje się ludzki dramat. I właśnie w tę psychologiczną głębię można się przenieść, patrząc na dzieło Rembrandta, a dzięki mistrzowskiej grze światła i cieni, wejść w realizm upadku i ocalenia człowieka.
Mimo dobrego zakończenia przypowieści, ja w obrazie holenderskiego malarza widzę głęboki smutek. W roku 1638, wtedy gdy obraz powstawał, Rembrandt stracił już dwójkę swoich dzieci, pierworodnego syna i córeczkę, potem umarło jeszcze dwoje. Żona w tym czasie musiała już chorować na gruźlicę, bo i ona umarła w dwa lata po namalowaniu obrazu. Tyle nieszczęść musiało się odbić na twórczości artysty, prawda? Zawsze się jakoś odbija, i chociaż często, z głębokich nieszczęść powstają arcydzieła światowego formatu, to przecież w ich tle tych stoi przybity własną tragedią człowiek.

Wernisaż odbył się w przepięknym Pałacu Na Wyspie, który urzekł mnie już dawno temu, gdy po raz pierwszy miałam okazję pospacerować po parku. Wtedy było lato, po alejkach paradowały pawie, z przepięknymi ogonami, uświadomiłam sobie właśnie, że tamte zdjęcia robiłam aparatem bardzo słabej jakości, więc już wiem, gdzie znowu muszę się wybrać na spacer, z aparatem:-).

Czytaj dalej „Codzienność, Rembrandt i ludzkie dramaty/ Life, Rembrandt and human dramas” →
Dodaj do ulubionych:
Polubienie Wczytywanie…