Refleksyjnie z retrospekcją

Kiedy byłam mała, moja babcia mówiła, że jak w kwietniu pada śnieg, to znaczy, że aniołki w niebie rozpoczęły wiosenne porządki. Wymiatają, żeby na święta było czyściutko i słonecznie. Nie wiem, czy za dwa tygodnie będzie słonecznie, ale dzisiaj rzeczywiście intensywnie wymiatają. Jest brzydko, zimno i ponuro.

Moją ponurość potęguje świadomość, że jestem zdana na łaskę i niełaskę dwóch, ułomnych polskich systemów: opieki zdrowotnej oraz ubezpieczeń społecznych, ale nie będę Was przy piątku zanudzać szczegółową analizą, bo „koń jaki jest, każdy widzi”.

Początek tygodnia spędziłam w Lublinie. Odbierałam zamówione okulary, miałam rezonans magnetyczny, byłam z psiapsiółką na kawie, w ulubionej Trybunalskiej, śmigałam hulajnogą po znajomych alejkach, robiąc sobie przy okazji retrospekcję dotyczącą Parku Ludowego.

To taki park, do którego miałam rzut beretem i na niedzielne spacery i na zajęcia WF z pobliskiej szkoły muzycznej. Latem pełen kolorów, okwieconych klombów, wygodny dla rowerzystów, ale przede wszystkim, dla rodzin z dziećmi. Co ciekawe, w latach 60., była tam nawet kawiarnia, ale zobaczcie jaka! Szkoda, że nie przywrócili dawnego charakteru tej części Parku.

Autorstwa Zugaj – Praca własna, CC0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=25576363

Dzisiaj nadal jest tu amfiteatr, ale w nowoczesnym stylu, z szeregiem fontann w kształcie kosmicznych, srebrnych kul. Ciekawe, czy w ciepłe dni organizują tam jakieś wydarzenia rozrywkowe, kulturalne, żeby zachęcić mieszkańców do odwiedzania, trochę jednak ustronnie położonego miejsca.

Z okresu wczesnoszkolnego przypominam sobie historię ekshibicjonisty, który czatował w krzakach, po drugiej stronie alejki. Na widok dziewczynek rozpinał płaszcz (to był długi, szary prochowiec) i chwalił się posiadanymi skarbami. Do dziś zastanawiam się, czy ktoś go w końcu powstrzymał? Facet pojawiał się w parku regularnie, ale nie pamiętam czy coś się potem w tym temacie zadziało, ani nawet tego, czy opowiedziałam o nim rodzicom. Pamiętam natomiast starsze koleżanki, które radziły, żeby, jak tylko mężczyzna rozepnie płaszcz, obśmiać go i nie pokazywać strachu. W grupie siła, więc tak robiłyśmy.

***

Pytanie za 10 punktów, co dzisiaj zrobić na obiad? Szybko, smacznie i wege?

Piękny weekend w Lublinie/ A beautiful weekend in Lublin

Kluczem żurawi przyleciała wiosna. Słyszycie ich piękny klangor? (oprócz mojego sapania w tle, bo filmik nagrywałam w trakcie marszobiegu😊). Zrobiłam obowiązkowe 12 tys. kroków, pospacerowałam po lubelskim Globusie, przypominając sobie dawne, szkolne czasy. Ten stok wydawał mi się kiedyś taki wielki!

Optometrysta dobrał mi nowe szkła, więc przy okazji zmieniłam oprawki, ale tym razem zamiast plastików wybrałam tytanowe druciaki. Fajne są, modne, choć przyznaję, że bez burzy włosów na głowie, trudno mi było ocenić, czy kształt oprawek pasuje do owalu twarzy. Wiem, pewnie powinnam była poczekać z wyborem do czasu, aż włosy zaczną odrastać, ale to się stanie w jakieś dwa-trzy miesiące po chemii, a ja prowadzę auto, więc muszę mieć jasność widzenia już teraz:-)

W Lublinie mieliśmy się spotkać z przyjaciółmi, okazało się jednak, że ich dzieci zachorowały na koronawirusa, a mieli z nimi wcześniej kontakt, więc uznaliśmy, że na tydzień przed moją chemią to za duże ryzyko. Gdybym zachorowała, to nawet bez ciężkiego przebiegu choroby, prawdopodobnie trzeba byłoby przesunąć termin, a tego bym nie chciała. Chcę się wyrobić ze zwolnieniem lekarskim w przysługującym pacjentowi okresie, bez kolejnego składania dokumentów medycznych, dodatkowych komisji lekarskich itp., itd.

Marzę o powrocie do normalności, tej nowej, z trudem wypracowanej, ale normalności. I kontrowersyjne dodam: marzę o codziennym wychodzeniu do pracy!!

Czytaj dalej „Piękny weekend w Lublinie/ A beautiful weekend in Lublin”

Weekend był w Lublinie/ Last weekend I have spent in Lublin

W sobotę udało nam się zorganizować spontan w Lublinie. Bardzo się ucieszyłam, bo mimo ciągle jeszcze trwającego sezonu urlopowego przyszło aż 8 osób z naszej paczki. Posiedzieliśmy w knajpce Bar a Boo, w miejscu dawnej Cepelii.

Z tą Cepelią to jest u mnie taka sprawa. Dawno dawno temu, o wszystkim co niemodne mówiłam „daj spokój, to taka cepelia”, a dzisiaj chętnie widziałabym na moim stole ręcznie malowaną zastawę właśnie z Cepelii, czy Bolesławca, albo jakieś inne rękodzieło sztuki ludowej, jak piękny haftowany obrus. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żebym to sobie kupiła, ale rozumiecie, nie chodzi o zakup tylko ewolucję gustu.

Ale wracając do soboty.

Po „cepeliadzie” poszliśmy na koncert Budki Suflera, który zagrano z okazji uroczystego nadania lubelskiej Muszli Koncertowej imienia Romualda Lipki. Tak wiem, że Budka Suflera zakończyła swoją karierę w 2014 roku, byłam nawet na ich pożegnalnym koncercie dla Lublina (REWELACYJNY!!), ale okazuje się, że zakończyła ją z Krzysztofem Cugowskim. W 2019 ruszyła w trasę koncertową z nowym wokalistą, Robertem Żarczyńskim, który śpiewał wcześniej covery Budki Suflera w zespole Budka Band. No i o tym akurat nie wiedziałam.

Dzisiaj sytuacja wygląda tak: wokalista Budki Band przeszedł do Budki Suflera, a Budka Band z nowym wokalistą nadal gra covery Budki Suflera. Zagmatwane:-)

Gdyby ktoś mnie w tym momencie zapytał o wrażenia z koncertu w Muszli, to moja odpowiedź byłaby bardzo krótka. Oldboje, czyli Felicjan Andrzejczak i Izabela Trojanowska – rewelacyjni. Młody narybek – taki sobie.

Nowy solista śpiewa a la Cugowski, nawet identycznie próbuje przeciągać poszczególne dźwięki i uzyskać podobną skalę, ale cóż, no to nie Cugowski. I chociaż piszę wprost, że mam niedosyt, to doskonale rozumiem potrzebę reaktywacji zespołu. Każdy chce mieć z czego płacić rachunki za prąd:)

Natomiast jako wakacyjne wydarzenie koncert Budki Suflera to świetny pomysł, a my i tak bawiliśmy się doskonale!

Czytaj dalej „Weekend był w Lublinie/ Last weekend I have spent in Lublin”

Notka poniekąd entomologiczna / A note somewhat entomological

Będąc w Lublinie, byłam na grobie taty i zobaczcie:

Nie zniszczyłam gniazda, przestawiliśmy znicz w odpowiednie miejsce, niedaleko, pod choinkę. Ale kiedy po 2 godzinach wróciłam na cmentarz.. bo za pierwszym razem nie miałam zapalniczki i nie zapaliłam tacie lampek, wiem, jestem gapa :-)… po podniesieniu wieczka zobaczyłam taki obrazek:

No jakie robotne!

Czytaj dalej „Notka poniekąd entomologiczna / A note somewhat entomological”

Wakacje 2020/ Holiday 2020

Niewiele się ostatnio mówi o planach wakacyjnych, za to bardzo dużo o powrotach w swoje stare zapomniane miejsca, gdzieś nad jeziorem lub na wsi, czy o kupowaniu ogródków działkowych, remontowaniu posiadanych tarasów tak, by mogły służyć jak najlepiej w trakcie urlopów, które większość z nas w tym roku spędzi w Polsce.

My mamy alternatywę: albo wyjazd na Pojezierze Łęczyńsko- Włodawskie, albo drobny, ale potrzebny remont mieszkania, żeby potem wygodniej się mieszkało. Jak myślicie, co wybierzemy?;-)

A propos wymarzonego (w obecnej sytuacji), wakacyjnego miejsca, to ja, gdybym tylko mogła, spędziłabym urlop na lubelskim skansenie. Powaga! Chciałabym przez dwa tygodnie cofnąć się technologicznie o jakieś dwieście lat i żyć wiejskim życiem tamtych ludzi. Z ich niewygodami, noszeniem wody z pobliskiej studni (tylko, co na to moje plecy), z pieleniem ogródka, karmieniem zwierząt, czy dosypywaniem ziarna w kurniku. Bez telefonu, internetu, problemów cywilizacyjnych i społecznościowo-osobowościowych ;-). Szkoda, że Skansen nie oferuje takich atrakcji.

wp-15936880415785814672820273072530.jpg

Skoro już doszliśmy do tematu kurnika, to pewnie niektórzy z Was wiedzą, że jeśli marzę o kawałku ziemi, to między innymi po to, żeby móc hodować kury. Tak dla siebie, dla tych szczęśliwych jajek i porannego piania koguta.

Czyż nie jest piękny?  🙂 Wiecie, on tak spojrzał mi prosto w oczy i zapiał z zachwytu!:))

I jeszcze kilka zdjęć ze spaceru po skansenie.

Czytaj dalej „Wakacje 2020/ Holiday 2020”

Nadchodzi ciepło / Warm days are coming

Mam nadzieję, że już wkrótce będzie na tyle fajnie, że w końcu pojadę do pracy rowerem, a nie hulajnogą. Hulajnoga jest super, ale chodzi o to, aby było nie tylko dla ducha (hulajnoga to niezła zabawa), ale też dla ciała. Tym bardziej, że już dawno temu zostaliśmy zaproszeni na wesele, ale dopiero teraz wiemy na pewno, że wesele będzie, więc trzeba się wylaszczyć i zadbać o formę;-) 

Poza tym, uznaliśmy w firmie, że po naprawdę pracowitych, ciężkich, stresujących miesiącach pandemii, należy nam się urlop, więc zamierzam już niedługo zaszyć się na prawie dwa tygodnie, nad jednym z lubelskich jezior. Stąd też tytuł notki, trochę zaklinam pogodę, ale rozumiecie, że pogoda nad polskim jeziorem to sprawa kluczowa:-)

Poza tym, przyznam się Wam z lekkim oporem (bo wiem, że wiele osób ucierpiało), że dla mnie okres odosobnienia był jednym z fajniejszych w ostatnim czasie. Wykorzystałam ten czas na maksa i teraz jakoś rzadziej myślę o nowych przypadkach, śmierci, zagrożeniu, a częściej optymistycznie patrzę w przyszłość. Ale to chyba dobrze, prawda?:-)

Czytaj dalej „Nadchodzi ciepło / Warm days are coming”

Home office dzień drugi / The home office day two

Ja nie wiedziałam, że home office może być tak przyjemny. Nigdy wcześniej nie miałam okazji go doświadczyć, a tu przecież takie bogactwo możliwości! Praca wre, ale międzyczasie mogę sobie zrobić świeżutką kawę prosto z ekspresu, w kuchni gotuje się zupka, na twarzy połyskuje zielonkawa papka maseczki, na którą nigdy nie mam czasu, czekam na telekonferencję, ale w międzyczasie po prostu delektuję się tym, że jestem tu i teraz:-)

No i Bajt, śpiąc słodko w swoim domku, jednym okiem zerka na mnie zakochanym okiem.  Rozumiecie, ten mentalny wilczur czuwa!:))))

20191011_135808-515x3816171891819826920791.jpg

Prawie pełnia szczęścia.

We śnie bardzo często unoszę się w powietrzu. Latam poruszając dłońmi jak ptak. Wiem, że taki sen może być odczytany jako podświadoma chęć oderwania się od życiowych problemów, oniryczna próba ucieczki. Coś w tym jest, w końcu sytuacja nie jest łatwa. Nie poddajemy się jednak panice nawet wtedy, gdy słyszę o planie awaryjnym, zakładającym podział Warszawy na strefy, z zakazem przemieszczania się, ułatwiającym kontrolę obszarów objętych kwarantanną. Cóż, tak przecież było w Chinach i tak jest we Włoszech. Czy Polska może temu zapobiec? 

Nie wiem, ale jakoś mi smutno, zwłaszcza, że chyba trzeba odwołać wyjazd do Lublina. Mieliśmy jechać na weekend do mamy:-(

Jak myślicie, jechać, czy nie jechać? Nie chcę jej narażać. Czytaj dalej „Home office dzień drugi / The home office day two”

Na zakręcie/ At the bend

Gdybym miała powiedzieć, od czego zaczęła się moja miłość do książek, to bez zastanowienia powiedziałabym, że od „Zapałki na zakręcie”. Oczywiście przeszłam wcześniej przez etap książek dziecinnych, przeczytałam te wszystkie „Karolcie”, „Dzieci z Bullerbyn”, „Ferdynandów Wspaniałych”, jednak to właśnie historia Mady i Marcina spodobała mi się tak bardzo, że gdy na jakimś wakacyjnym obozie, na który oczywiście zabrałam ze sobą swój własny egzemplarz, zostałam z niej dla zabawy odpytana, to okazało się, że nie tylko znam treść książki, ale w ogóle znam ją na pamięć.:-)

Jednym wchodzi do głowy „Pan Tadeusz” innym „Zapałka na zakręcie”:-)

Tę pierwszą „Zapałkę” wypożyczyłam w osiedlowej bibliotece, z którą wiąże się dzisiaj śmieszna, ale wtedy wcale nie, historia. Bo otóż biblioteka sąsiadowała z restauracją Trojka, w której wieczorami odbywały się dancingi. Na dole pod Trojką działał bar mleczny, z przepysznymi ruskimi i równie pysznymi kopytkami, (porcja 8 pierogów za 3 zł i 10 groszy). Jeśli w szkole obiad był do bani, to wstępowałam do baru na pierogi, potem szłam na pięterko do łazienki, tuż obok wspomnianej restauracji i myłam ręce, żeby nie zatłuścić książek, bo w zasadzie zawsze potem odwiedzałam bibliotekę. Spędzałam w niej całe godziny, jak jakaś głupia:-) No i kiedyś zdarzyło się tak, że właśnie ten moment, gdy wchodziłam na piętro zauważyła nauczycielka geografii, która pechowo dla mnie, z jakiegoś powodu tam się znalazła (czekała na dancing?;-). Wyciągnęła jedyny słuszny według niej wniosek, że nastoletnia Beata poszła do lokalu dla dorosłych! Następnego dzień dowiedziała się o tym moja wychowawczyni, a kolejnego, moja mama:-) Oczywiście wytłumaczyłam, gdzie, i dlaczego widziała mnie nauczycielka, w dodatku jak ona sama potwierdziła, tuż po lekcjach, a nie w nocy:-) Mama mi ufała, więc szybko zapomniałyśmy o sprawie, ale tej nauczycielce już nigdy więcej nie dałam kwiatka na zakończenie roku. Małpa jedna mogła najpierw mnie zapytać, a nie stresować rodzica:-)

Wracając do Siesickiej. W niedzielę, zupełnie przypadkiem, dowiedziałam się, że powstał dalszy ciąg historii opowiedzianej w „Zapałce”, tj. „Pejzaż sentymentalny” i trochę wariacja na temat tejże historii, „Zatrzymaj echo”. Jestem już po lekturze obu książek i wiecie co? Na początku poczułam się oszukana, jakby ten dalszy ciąg napisała zupełnie inna osoba, która nie sprostała moim oczekiwaniom. I oczywiście wiem, że taki mógł być zamysł autorski, ale coś mi tu nie grało.

Przez nowe części przeziera nostalgiczny smutek, żal związany z niezrealizowanymi marzeniami, utraconymi miłościami, żal za czymś, co mogło być, ale się nie stało. Nie mogłam zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, dopóki nie sprawdziłam, kiedy te książki zostały napisane. Otóż „Zapałkę” Siesicka napisała, gdy miała 40 lat, „Pejzaż” powstał w 1999 r., gdy pisarka miała już 71, a „Zatrzymaj echo”, gdy była już 97- latką!

Moim zdaniem właśnie ten wiek tłumaczy podejście autorki do kwestii miłości, życia, partnerstwa, przyjaźni, przemijania! Przecież ja sama zupełnie inaczej patrzyłam na świat, gdy byłam trzydziestolatką, inaczej, gdy stuknęła mi czterdziesta, a jeszcze inaczej teraz. Życiowe doświadczenie zmienia obraz rzeczywistości, sprawia, że wracamy do niezałatwionych spraw, przewartościowujemy wszystko, patrzymy z innej perspektywy.

Może właśnie dlatego ta trzecia część jeszcze do mnie nie przemawia, jest przefilozofowana, przeteoretyzowana, za dużo w niej tego coby by było, gdyby, za dużo rozważań odautorskich. Może powinnam ją przeczytać za jakieś 50 lat:-)

Czytaj dalej „Na zakręcie/ At the bend”

Nareszcie!!/ Finally!!

Urlop rozpoczęty!!

Będzie mnie teraz trochę mniej, a już na pewno nie będzie notek. Może jedynie jakieś zdjęcia z podroży, czyli tzw. notki „w obiektywie”. Jeśli wydarzy się coś super ciekawego, opowiem Wam o tym po powrocie. Ze szczegółami ;-))))

Tymczasem Lublin – przystanek pierwszy 🙂

20141011_153223-effects-1200x675541404385971615273.jpg

Z moim ukochanym Lublinem kojarzy mi się jeden z bardzo starych wpisów, jeszcze z 2012 roku. Mieszkałam już wtedy w Warszawie, ale ciągle tęskniłam, za rodziną, domem, przyjaciółmi, za lubelskimi uliczkami, swojskością, klimatem Starego Miasta, za moim własnym mieszkaniem. Ja się naprawdę bardzo długo zadomawiam:-)

Napisałam wtedy tak:

Czasem wystarcza mi sama świadomość, że On gdzieś tam jest, że mogę do niego wrócić. Taki mój, ciepły, dobry, z otwartymi ramionami, w które mogę się wtulić i wypłakać, kiedy dopadnie mnie pogodowo-depresyjna nostalgia. Nie odtrąci mnie, nie wyśmieje, nie zdradzi. On jeden wie o mnie wszystko, wyczuwa nastrój, myśli i pragnienia.
Był przy mnie, kiedy podejmowałam błędne życiowe decyzje. Milczał, nie skarżył się, nie robił wymówek. Patrzył w oczy z lekkim smutkiem, bo wiedział już to, czego ja jeszcze zupełnie nie rozumiałam. I nie zatrzymał mnie, kiedy wyjeżdżałam, nie licząc się z jego uczuciami. Roztopiona we własnych marzeniach egoistycznie myślałam tylko o sobie, a przecież powinnam była wiedzieć, że to bez niego nie potrafię żyć.
A On?
Cóż, nie chciał mnie ograniczać. Cierpliwie czekał.
To musi być miłość.
PS. Ktoś mi ostatnio powiedział, że nie odcięłam pępowiny i wzdycham do Lublina jak jakaś głupia. No nie odcięłam, albo nie umiałam, albo się nie dała.

I wiecie co? Mimo tego post scriptum, wiele osób nie zrozumiało, że pisałam o Lublinie.
No i wtedy przez blog przetoczyła się fala hejtu. Takie to były czasy:-))

20190804_181854-1209x16128743041521737790196.jpg

Czytaj dalej „Nareszcie!!/ Finally!!”