Żeby się tak chciało, jak się czasem nie chce

Im piękniej na dworze tym trudniej mi się zmusić do czegokolwiek poza działaniami odtwórczymi. Mocno się zastanawiam, czy wchodzę już w pierwszą fazę prokrastynacji, (kto nie wie co to takiego, to zapraszam do mojej starej notki TU) czy to tylko znane wszystkim, pojawiające się od czasu do czasu, wiosenne przesilenie.

Najchętniej zakładałabym sportowe ciuchy, wygodne buty, brała psa na smycz i w drogę. To akurat mogę bez opamiętania oraz względu na obolałe stopy. Ale ponieważ jak wiadomo, w przyrodzie nic nie ginie, dlatego i u mnie, pewne niedobory z jednego obszaru przenoszą się na drugi.

Czytam. Wcześniej książki, które miały mnie wprowadzać w dobry nastrój, odstresowywać, bawić. Potem poszłam kluczem bestsellerów, empikowych hitów, nowości polecanych na Facebooku. Ostatnio przerzuciłam się na kryminały. Im ciekawsza lektura, tym więcej kradnę dla niej chwil, a przecież nadal pracuję, sprzątam, gotuję, no i oczywiście udzielałam się towarzysko. Dlatego uważam, że 5 przeczytanych książek w marcu, to całkiem niezły wynik.

Mogę z całym spokojem sumienia polecić „Gniew” i „Uwikłanie” Miłoszewskiego. Przeczytałam je właśnie w tej, niechronologicznej kolejności. Śmiałam się, że ja czytam Trylogię Miłoszewskiego tak, jak kiedyś kręcili Trylogię Sienkiewicza, od d….. strony. Do kompletu  brakuje mi „Ziarna prawdy”. Poluję na e-booka, bo można powiększyć czcionkę:-)

Ten brak chronologii okazał się całkiem ciekawym doświadczeniem. Czytając „Gniew” wiedziałam już jak będzie wyglądało życie głównego bohatera w „Uwikłaniu”, którego akcja toczy się 10 lat później. Bawiły mnie wyrzuty sumienia, jakie odczuwał, gdy chodziło o jego relacje z kobietami.  W pierwszej części jeszcze wierzył, że mając fajną żonę, wygra z pragnieniami, w ostatniej stanowił przykład faceta, którego andropauza i niebezpieczna praca pozbawiły dylematów, doprowadziły do takiego życiowego zakrętu, za którym żaden realny, silny związek nie jest już możliwy. Pozostają marzenia.

Niestety z zazdrością charakterystyczną dla osoby, która chciała kiedyś zostać pisarką, muszę powiedzieć, że Miłoszewski pisze rewelacyjnie. Jego dosadność nie przekracza granicy dobrego smaku, a rzucane mimochodem kurwy, są całkiem na miejscu. Profesor Miodek powiedziałby, że są wręcz niezbędne. „Uwikłanie” w wersji książkowej znacznie lepsze niż ekranizacja, choć dzięki bardzo dobrej grze aktorskiej, film też się fajnie ogląda. Jednak to książka wciąga, drażni, zmusza do myślenia. „Gniew” zabiera w niełatwą podróż, pokazuje niesielankowe rodziny, skrzywdzone kobiety, zakłamane małżeństwa, trudne macierzyństwo. Walkę o prawo do godnego życia.

Trylogia Miłoszewskiego (a przynajmniej ta jej część, do której dotarłam) nie należy do gatunku „lekkie, łatwe i przyjemne”. Nie wprawia w dobry nastrój, pokazuje świat, który nie jest czarno-biały, świat pełen duchowych rozterek i moralnych wypaczeń.

Bywa i tak, czyli o odkładaniu spraw na później

Pani Wandzia ma dobre serce, jednak od wielu lat samotnie spędza poranki i wieczory. Wypełnia je chodzeniem do kościoła i odmawianiem pacierza, ale to nie to samo, co dobre słowo, lub nawet jakiekolwiek słowo zamienione z sąsiadami w windzie.

Pani Wandzia ma prawie 90 lat, dlatego nie przygarnie ani psa ani kota, które z pewnością umiliłyby jej zimowe i wszelkie inne, wieczory, nie chce, żeby po jej śmierci biedactwa poumierały z głodu nim ktoś się zorientuje.

Tak, czasem zastanawia się, jak doszło do tego, że będzie umierać w samotności. W którym momencie zaprzepaściła szansę na to, by móc przytulić pachnącego bobasa? Nie, żeby kochała te bobasy, ale gdyby kiedyś…..to dzisiaj wszystko byłoby inaczej.

Cóż, najpierw o tym nie myślała, całkiem przyjemnie spędzając czas na podróżach, o których w czasach PRL-u ludziom się nawet nie śniło. A ona, przedstawicielka wydziału inwestycji dużego przedsiębiorstwa, była w Peru, Brazylii i wielu innych wspaniałych miejscach. No i zawsze zadbana, zrelaksowana, samodzielna. Nie musiała biec prosto z pracy do domu, jak niektóre jej koleżanki. Do domu, w którym czeka mąż i gromadka dzieci, gdzie trzeba ciągle prać, sprzątać i gotować. Na początku nawet jej to odpowiadało, a potem wmówiła sobie, że brak instynktu macierzyńskiego to wybór i szczęście. Dzisiaj wie, że tak po prostu wyszło. A skoro samo wyszło, to korzystała z tej możliwości pełnymi garściami, wiele spraw odkładając na później. Gdy w końcu nadeszło „później”, była już zbyt wygodna i niezależna, żeby z tego życiowego komfortu zrezygnować.

Na zdjęciach, które ostatnio często ogląda, uśmiechnięta kobieta patrzy w obiektyw. Taka szczęśliwa i beztroska. Pani Wandzia już wie, że człowiek zawsze musi odpokutować za własną beztroskę i niefrasobliwość.

Owszem boi się śmierci, ale nie kostuchy, odbierającej ostatni oddech, boi się braku bliskiej osoby do otarcia spierzchniętych warg, do zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, do uspakajającego poklepania po ręce.

Tego w swoich planach nie przewidziała. Była pewna, że umrze pierwsza, tymczasem jeden po drugim umierali jej przyjaciele, a potem odszedł On. To niesprawiedliwe, bo był okazem zdrowia, i w dodatku obiecał, że nigdy jej nie opuści!

Więc została sama w mieszkaniu ze starymi meblami, starymi wspomnieniami i zbiorem pożółkłych fotografii, o których już dawno nikomu nie opowiadała.