Bo syn odchodzi, córka zostaje/ Because the son leaves, the daughter stays

pobrane (6)Ostatnio na organizowanej przez nas domówce (kiedyś bym napisała „prywatce”) usłyszałam od jednej z koleżanek, że rodzice synów są zawsze skazani na to, że synowie w dorosłym wieku „pójdą za żoną”, a rodzice zostaną na stare lata sami. Usłyszałam też, że to córka ma biologicznie, czy genetycznie zakodowany silny związek z własnymi rodzicami, to ona więc częściej do nich dzwoni, opiekuje się nimi, odwiedza. Synowie łatwiej przecinają pępowinę, rozpoczynają samodzielne życie, raczej rzadko uwzględniając w tym nowym życiu rodziców. Chyba, że rodziców żony.

Nie muszę mówić, że rozgorzała dosyć ciekawa dyskusja na ten temat, bo wśród naszych gości byli w przeważającej części rodzice synów, a wśród nich z kolei np. pielęgniarka. To ona właśnie, w trakcie swojej wieloletniej pracy zaobserwowała, że jeśli stara matka lub ojciec trafiają do szpitala, to zwykle czynności związane z toaletą czy karmieniem, a więc te wymagające częstych wizyt i dobrego nastawienia, wykonują córki. Synowie pojawiają się w niedzielę, poprawią poduszkę, pospacerują po korytarzu, rzucą jakąś kąśliwą uwagę personelowi szpitala i tyle.

Poczytałam trochę, co na ten temat mówią psychologowie. Generalnie najzdrowszy układ jest taki, gdy dziecko (bez względu na płeć) w odpowiednim momencie opuści dom i założy własną rodzinę. Wtedy, dojrzewając do własnego rodzicielstwa samodzielnie kreuje dalsze życie, jednocześnie (i to jest stanowczo podkreślane przez psychologów) nie tracąc kontaktu z rodzicami, by zaopiekować się nimi, jeśli zajdzie taka potrzeba. To jest jednak bardzo wyidealizowany obraz społecznych oczekiwań, bo przecież doskonale wiemy, że najczęściej bywa inaczej. I to inaczej w zależności od tego, czy mamy córkę czy syna.

Oczywiście prawdą jest, że młodym powinno się pozwolić na życie w zgodzie z samym sobą. Jednak tu smutna dla niektórych rodziców wiadomość: jeśli wcześniejsze relacje z ojcem i matką nie pozwalały na osiągnięcie niezależności, to drastyczne odcięcie się od domu przyniesie dziecku więcej pożytku, niż staranie się o wzorcowe relacje z rodzicami. Jestem jednak przekonana, że gdy już obie strony przepracują we własnej głowie problem (jeśli taki istnieje), pozwolą mu wybrzmieć bez wzajemnych oskarżeń i pretensji, gdy opadną emocje, (zakładając, że dostaną od losu odpowiednio dużo czasu), będą mogli na nowo te relacje zbliżać. Na nowych zasadach.

Bo dorosłe dziecko prawdopodobnie nadal kocha swoich rodziców, jedynie do szczęścia ich już nie potrzebuje. A czasem nawet wręcz przeciwnie, żeby być szczęśliwym musi od nich odejść.

I dopiero ten ostatni fakt jest według mnie powodem do smutku.

Co Wy o tym wszystkim sądzicie, córka czy syn, stereotyp, czy prawda?


Recently, at the party which I organized, I heard from one of my friends that sons’ parents are always condemned to the fact that sons of an adult age will „follow their wife” and their parents stay alone for the old years. I also heard that the daughter has a biologically or genetically encoded strong relationship with her own parents, so she often calls them, looks afte and visits them. Sons are more likely to cut the umbilical cord, start an independent life, rather rarely take into account in this new life of parents. Unless, the parents in law 🙂

I do not have to say that there was quite interesting discussion, because among our guests were mostly parents of sons, and among them, for example, a nurse. During
many years of work she observed that if an old mother or father goes to a hospital, usually activities related to the toilet or feeding, and therefore those requiring frequent visits and a good attitude, are performed by daughters.

The sons appear on Sunday, they will change the pillow, they will take a parent for a walk trhought the corridor, they will say some comment to the hospital staff and that’s all.

I read a little what psychologists say about it. Generally, the healthiest arrangement is when a child (regardless of gender) leaves home at the right time and sets up his own family. Then, matured to own parenthood, creates his own family life, at the same time (and this is strongly emphasized by psychologists) without losing contact with parents, to take care of them, if the need arises. However, this is a very idealized picture of social expectations, because we know perfectly well that it usually happens differently. And it’s different depending on whether we have a daughter or son.

Of course, it is true that young people should be allowed to live in harmony with themselves. However, here sad news for some parents: if earlier relationships with father and mother did not allow to achieve independence, then drastic separation from the home will bring more benefit to the child than to strive for a model relationship with parents. I am also convinced that when both sides reconsider the problem in their own heads, it will allow to resist without mutual accusations and complaints, when emotions fall, (assuming that they will get enough time from fate), they will be able to re-create relations approach. With new rules.

Because an adult child probably still loves his parents, but does not need them anymore to became happy. And sometimes even the opposite.

And only this last fact is, in my opinion, a reason for sadness.

What do you think about all of above, a daughter or son, a stereotype or a truth?

Znana córka znanej matki/ A well-known daughter of a well-known mother

Znana córka znanej matki nie zaprosiła tejże matki na swój ślub. Bo to był cichy ślub, na którym byli tylko świadkowie. Gdyby zaprosiła matkę, musiałaby zaprosić ojca, pan młody musiałby zrobić to samo no i powstałby tłum.

Hm, matka i ojciec, plus matka i ojciec, plus jeszcze dwie osoby, bo rodzice pana młodego, są w nowych związkach. 6 osób. Plus młodzi, plus świadkowie. 10.

Czy 10 osób to tłum?

Patrzę na to wszystko z pozycji matki. Byłby mi smutno, gdyby moje dzieci nie zaprosiły mnie na swój ślub. Nie byłoby mi żal, gdyby wybrali skromną uroczystość zamiast wesela, a nawet gdyby zrezygnowali z przyjęcia. Byłoby mi jednak przykro, że w ogóle rozważają opcję ślubu bez rodziców. Moim zdaniem, to mimo wszystko świadczy o wzajemnych relacjach.

Znanej matce znanej córki podobno przykro nie jest, bo (w wolnym przekładzie) córka tak chciała, tak zdecydowała, i ona to rozumie. Wiecie co? Ja jej nic a nic nie wierzę. Nawet w to, że rozumie. Córka owszem, zrobiła tak jak chciała, ale matka pewnie robi dobrą minę, żeby nie stracić swojej znanej twarzy.

Moja córko, jeśli to czytasz. Pamiętaj, że mi byłoby przykro. Cholernie przykro. Więc nie pozbawiaj mnie możliwości bycia z Tobą w tym szczególnym momencie, by tak zupełnie po matczynemu cieszyć się Twoim szczęściem. A nawet, by sobie trochę popłakać, choć zawsze uważałam, że w takim momencie płacz jest nie na miejscu.

I choć podobno „mus jest płakać nad panieństwem”… („Kogel Mogel”), to osobiście wolę śmiech:-)


A well-known daughter of a well-known mother did not invite her mother for her wedding. Because it was a quiet wedding, on which there were only bridesmaide and groomsman. If she invited her mother, she would have to invite her father, the bridegroom would have to do the same and the crowd would be created.

Hm, parents plus parents, plus two more people, because the parents of the groom and are in new relationships. 6 people. Plus bridegroom and bride, plus bridesmaide and groomsman. 10.

Is 10 a crowd?

I look at everything from a mother’s position. I would be sad if my children would not invite me to their wedding. I would not be sorry if they chose a modest ceremony instead of a wedding party, or even gave up in a small restaurant. I would be sorry if they were even considering a wedding option without parents. This, however, suggests something.

The known mother of a known daughter is not at all sorry, because (as she said) the daughter so wanted, so she decided, and she understands it. You know what? Frankly, I don’t buy it. Even the fact that she understands. Her daughter did what shed wanted to do, and the mother makes a good face not to lose her known face.

Dear my Daughter, if you read this. Remember that I WOULD BE SORRY. Do not deprive me of the opportunity to be with you at this special moment, to enjoy your happiness. And even to cry a little, though I always thought that it is a bit pathetic at such moment. And despite that girl „must cry over her maidenhood” …[first viedo]

I personally prefer laughter [second video].

Scenka rodzajowa: W Ikei/ Short story: At Ikea

Warszawska Ikea na Targówku, jakieś prace remontowe, wejście ogrodzone dyktą, a na ogrodzeniu napis „Tu powstaje wybieg dla reniferów„. Mijam dziewczynę i chłopaka, zdecydowanie para, idą za rączkę. Ona do niego:

 – „Dlaczego akurat jebane renifery i to kurwa w Warszawie?”

To się trochę wpisuje w komentarz do notki „Mentalność ponad prawem”, w którym pisałam o potrzebie zachowywania przez kobiety minimum klasy. Nie wiem jak Was, ale mnie takie ostentacyjne przeklinanie wkurza. Jeśli to nie ostentacja, a norma, to ręce opadają.

Btw. o przeklinaniu, a w związku z tym o ubożeniu języka pisałam dawno dawno temu TU, jest gorzej niż było?

***

Wyjeżdżam z parkingu, w samochodzie otwarta szyba, upał na zewnątrz, upał w środku. Na przejściu matka z trójką dzieci w wieku 4-6 lat, jedno drugie trzyma za rączkę. Byłoby uroczo, gdybym nagle, podjeżdżając do tego przejścia nie usłyszała:

– Stójcie dzieci, bo przecież żadne bydło nas nie przepuści!

Zawsze przepuszczam pieszych na przejściu, więc to oczywiste, że i tym razem zahamowałam, ale nie mogłam się powstrzymać od odpowiedzi:

– No widzi Pani? Jednak jakieś bydło się zatrzymało.

Matka zaczęła mnie przepraszać, że to nie było do mnie, że to do tych poprzednich. Jasne, że nie do mnie, ale akurat ci poprzedni nie usłyszeli, a ja i dzieci tak. A niech się od maleńkości uczą, że ludzie to bydło, nie?:-)

Czytaj dalej „Scenka rodzajowa: W Ikei/ Short story: At Ikea”

W temacie seksu po 60 -tce

Od kilku dni mówi się w mediach o aktorce, która mając 60 lat urodziła bliźnięta. Pojawiły się pytania, czy w tym wieku możliwe jest naturalne poczęcie, czy może chodzi o in vitro, lub kurację hormonalną przywracającą starszej kobiecie funkcje rozrodcze? Lekarze skłaniają się ku in vitro. Mama bliźniąt zapewnia, że wszystko odbyło się w sposób naturalny.

Mnie osobiście zupełnie nie interesuje ani jak ta pani zaszła, ani z kim.

Mnie interesuje kwestia odpowiedzialności lub jej braku. No i trochę odwagi.

Zaczęłam sobie zadawać pytanie, co ja, kobieta po czterdziestce, bym zrobiła, gdybym teraz, nieoczekiwanie, zaszła w ciążę. Ciążę ryzykowną, nieprzewidywalną do końca, ciążę, która może wygenerować o wiele więcej problemów zdrowotnych u dziecka, niż wtedy, gdy zachodzi w nią młoda dziewczyna.

Na szczęście wspomniana aktorka urodziła zdrowe dzieci, ale przecież mogło być inaczej. Dzisiaj prosi o pomoc materialną, a pewnie sobie nawet nie wyobraża, jak kosztowne byłoby utrzymanie dzieci, gdyby urodziły się kalekie lub upośledzone. Gdyby wymagałyby opieki już do końca życia.

Poza tym, czy pomyślała, ile będzie dane jej dzieciom cieszyć się matką? Średnia długość życia kobiety w Polsce to 81 lat, więc statystycznie rzecz ujmując umrze, gdy jej bliźniaki będą już pełnoletnie. Nie zobaczy jednak jak się żenią/ wychodzą za mąż. Nie ujrzy wnuków i prawnuków. A jeśli nie  doczeka wieku statystycznego? Co się z nimi stanie, skoro nie mają ojca (stąd spekulacje o in vitro)?

Ona bardzo chciała mieć dzieci, ale one też na pewno bardzo chciałyby mieć matkę.

Chęć posiadania potomstwa „pomimo wszystko”, jest czystym egoizmem i niepotrzebnym dodatkowym ryzykiem, w które wikła się małego człowieka. Chęć posiadania potomstwa w wieku 60 lat jest głupotą do kwadratu.

Ale rozumiem tak zwane wpadki, sytuacje, w których metody zapobiegania ciąży po prostu zawiodły.  Cóż, kilka razy w życiu i mi zdarzyło się liczyć dni z niepokojem w sercu. Bo może to jednak….. A nie planowałam.

No i tu już nie ma mądrych, trzeba podjąć decyzję i trzymać się jej konsekwentnie i do końca. Jeśli w opisywanym przypadku tak właśnie się stało, to nie ma nad czym debatować. Kobieta potrzebuje pomocy, więc trzeba jej jakoś pomóc. I mieć nadzieję, że da radę.

Btw….dzisiaj, będąc kobietą po czterdziestce, mój niepokój zastąpiłoby przerażenie:-). Już chyba wolałabym menopauzę…:-)