Mentalność ponad prawem/ Mentality above the law

imagesstopPo serii brutalnych gwałtów, z których ten przelewający szalę goryczy społeczeństwa, dotyczył 8 letniej dziewczynki, indyjski rząd w kwietniu tego roku, uchwalił karę śmierci dla gwałcicieli dzieci poniżej 12 roku życia (by uchwała weszła w życie, rozporządzenie musi w ciągu pół roku otrzymać aprobatę parlamentu).

W krwi dziewczynki lekarze wykryli lek na padaczkę, który ma działanie usypiające, dziecko było przez tydzień przetrzymywane i gwałcone w miejscowej świątyni. Aresztowano osiem osób, w tym emerytowanego urzędnika i czterech policjantów. Znamienne, że to zwykle policjanci zacierają w Indiach ślady gwałtów lub działają opieszale po przyjęciu zgłoszenia. Wskaźnik zasądzeń w sprawach o gwałt wynosi jedynie 28 %, a to oznacza, że 72 sprawców na 100 żyje dalej bezkarnie. Statystycznie, w Indiach dziecko poniżej 16. roku życia jest gwałcone co 155 minut, poniżej 10. roku życia – co 13 godzin. 53 % dzieci doświadczyło jakiejś formy wykorzystywania seksualnego (dane z 2017 roku).

Zaostrzono też minimalne kary za gwałt w ogóle, tak by kara była adekwatna do przestępstwa. To dobre posunięcie, którym Indie bardzo się chlubią, ale co dalej? Jak dzisiaj Hindusi radzą sobie mając takie  penalne możliwości?

Nie wiem, czy ktoś z Was oglądał „Efekt domina” wyemitowany pierwszy raz na antenie TVN 22 kwietnia br., a więc bardzo krótko po propozycji zmiany indyjskiego prawa. Dowiedziałam się z niego, że chociaż w Indiach zmieniono prawo, to jakaś spektakularna zmiana mentalności społeczeństwa za tym nie poszła. Cóż, napisanie nawet najlepszego kodeksu to za mało. Nadal jest w Indiach moralne przyzwolenie na gwałt i nadal, jak w krajach arabskich, obwinia się zgwałconą kobietę o to, że została ofiarą. To trochę tak, jakby społeczeństwo hinduskie, (chyba raczej tylko jego męska część), uważało, że kobieta poprzez sam fakt bycia kobietą, musi akceptować doznawaną krzywdę fizyczną i psychiczną oraz  traktowanie jej w sposób uwłaczający ludzkiej godności.

Pół roku mija lada dzień. Ciekawe jakie będą losy uchwały i hinduskich kobiet. Mogłabym też postawić pytanie szerzej, jakie będą losy kobiet w Europie, a może nawet na całym świecie? Chyba każdy zauważył, że na skutek migracji kulturowej, bardzo zmieniły się relacje pomiędzy mężczyznami a kobietami.  Moja odpowiedź na to pytanie byłaby bardzo niepokojąca, uważam, że z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu kobieta jest najbardziej upodlonym stworzeniem świata.


After a series of violent rapes, with the last cup of filled bitterness of the society, concerned an 8-year-old girl, the Indian government in April this year passed a death penalty for rapists of children under 12 years of age (the resolution must be received within six months by parliamentary approval).

In the girl’s blood, the doctors detected a medication for epilepsy, which has a sleeping effect, the child was detained and raped in a local temple for a whole week. Eight people were arrested, including a retired official and four policemen. It is significant that police officers in India try to erase all the evidence of an offence or act sluggishly after accepting the application. The rate of adjudication in rape cases is only 28%, which means that 72 perpetrators out of 100 live with impunity. Statistically, in India, a child under 16 is raped every 155 minutes, under the age of 10 – every 13 hours. 53 percent children have experienced some form of sexual abuse (data from 2017).

The minimum penalties for rape in general were also tightened, so that the punishment would be adequate to the crime. This is a good move that India is very proud of, but what’s next? How are Indians doing today with such penalties?

I do not know if anyone of you watched the „Domino effect” * broadcasted for the first time on TVN on April 22, so very shortly after the proposal to change the Indian law. I learned from that reportage that although in India the law was changed, some spectacular changes in the mentality of society did not follow. Well, to write even the best codex is not enough. There is still a moral acceptance in India of rape, and still, like in Arab countries, the raped woman is blamed for being a victim. It is a bit like if Hindu society, (probably only its male part), believed that a woman, through the very fact of being a woman, must accept the physical and psychological harm she which she was subjected to and being treated in a degrading manner of human dignity.

It’s six month passing by.

I wonder what the fate of the resolution and Hindu women will be. I could also ask a question more broadly, what will be the fate of women in Europe and maybe even around the world? I think everyone noticed that due to cultural migration, the relations between men and women changed very much. My answer to this question would be very worrying, I think that for some reason incomprehensible to me, a woman is the most debased creature of the world.

Jeszcze raz o kierowcach, lekko feministycznie:-)

Dawno dawno temu pisałam o pewnym amerykańskim maratończyku, który zapomniał gdzie zostawił samochód i aby go odnaleźć musiał poprosić o pomoc policję, ale tak naprawdę pomogła mu dopiero agencja reklamowa (Tu). Trochę pośmiałam się wtedy z jego gapiostwa, bo ja sama nigdy czegoś takiego nie przeżyłam.

Nie na ulicy…. Jednak przyznaję bez bicia, że kiedy pojechałam na otwarcie lubelskiego centrum handlowego Felicity, nie zapamiętałam numeru parkingowego i gdyby nie kolega z pracy, którego podwoziłam do tego centrum, bo też miał tam coś do załatwienia, byłby problem. To naprawdę bardzo duży parking, podzielony na sektory kolorami, kolory kwadratami oznaczonymi literami, a na końcu są przecież jeszcze cyfry oznaczające miejsca.

Oj, oczywiście pewnie bym ten samochód w końcu znalazła, ale ile by to trwało? Na szczęście wykonałam „telefon do przyjaciela” i przynajmniej dowiedziałam, jaki to był kolor:-).

Co do parkowania w obcym mieście, zawsze staram się zapamiętać coś charakterystycznego, jeśli już nie mogę zapisać nazwy ulicy. Dzisiaj zresztą nie ma problemu. Robisz fotkę telefonem komórkowym i po bólu. Pod warunkiem, że się o tym pamięta.

Niektórzy turyści odwiedzający Zakopane najwyraźniej często nie pamiętają*. A potem wstydzą się przyznać policji prawdę i ściemniają, że auto zostało skradzione,  że jeszcze rano stało „o tu, na tej ulicy”. Bywa, że dopisują do kradzieży jakąś dodatkową, uwiarygadniającą historyjkę. I tu Caffe feministka trochę pośmieje się z facetów. Bo to z całą pewnością oni muszą ściemniać, próbując zachować twarz, dumę czy wypracowany przez lata obraz macho. Mężczyzna nigdy nie zapomina o swoim aucie, mężczyzna się orientuje, mężczyzna wie! 🙂

Kobieta na pewno by się przyznała:)

 

*Sobotnie Fakty TVN24

Moja droga, pracująca Kobieto,

jeśli kiedykolwiek przyszło Ci do głowy cieszyć się z faktu, że zarabiasz więcej niż Twój mąż, radzę przestać. Jeśli po cichu zacierasz z radości dłonie myśląc, „jestem bardziej zaradna”, przestań tym bardziej. Bo otóż socjologowie z Uniwersytetu w Connecticut dowiedli, że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, iż ten Twój niedowartościowany ekonomicznie mąż, zacznie Cię z tego powodu zdradzać.

Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to w sumie bardzo łatwo wszystko wytłumaczyć.

Facet niespełniony na gruncie zawodowym, nie może zaszaleć finansowo, nie ma szans na podniesienie poziomu endorfin nowym ferrari* czy bmw*, a przecież, jak każdy człowiek, potrzebuje jakiejś płaszczyzny, na której mógłby budować poczucie własnej wartości. I potwierdzenia, że jest mężczyzną pod każdym względem. Żony zwykle wiedzą ile zarabiają mężowie i chcąc nie chcąc, samą swoją obecnością przypominają im o finansowych zależnościach. Dlatego to właśnie od nich mężowie uciekają w zdradę i w oczach nieświadomej wszystkich niuansów kochanki, szukają potwierdzenia własnej atrakcyjności.

No dobrze, ale jakie wnioski można wyciągnąć z badań amerykańskich naukowców? Jakieś wskazówki, propozycje, pomysły?

Gdybym była prezydentem Komorowskim pewnie poradziłabym facetowi, żeby zmienił pracę, wziął kredyt i kupił sobie to ferrari.

Jednak jako Caffe mówię nieco bardziej zachowawczo: owszem, niech szuka lepszej pracy, ale póki co, kupi żonie kwiatek z Biedronki.

A ferrari jest przereklamowane. I nie nadaje się na polskie drogi.

* W miejsce tych szaleńczo drogich marek wpisz ulubiony model auta Twojego męża:-)

Znowu o przyjaźni

Ostatnio w „Wysokich obcasach” pojawił się artykuł na temat przyjaźni, tego jak ją postrzegamy i kto zasługuje na to, skądinąd bardzo zaszczytne, miano.

No właśnie, kto?

Moja notka stanowi w jakimś sensie uzupełnienie tekstu o przyjaźni zastępczej, płatnej, o której pisałam w styczniu TU.

Myślę, że kobiety i mężczyźni patrzą na kwestię inaczej. Mężczyźni potrzebują z kimś zalać robaka, pójść  na mecz, pochwalić się nowym autem lub bajeranckim gadżetem. Raczej się nie zwierzają, wystarczy im wyrozumiałe poklepanie po ramieniu i chwila ciszy. To zwykle bardzo nieskomplikowana relacja.

Natomiast kobiety muszą się wygadać, omówić nurtujące problemy, przespać się z nimi, omówić je po raz drugi, przetrawić to co omówione, a potem jeszcze rozważyć mniej lub bardziej oczywiste alternatywy.

No ale, o co w ogóle w tej całej przyjaźni chodzi? Czy tylko o wspólną kawę, zwierzenia, moralne wsparcie i bycie pod telefonem? Pożyczanie pieniędzy i robienie różnych przyjacielskich przysług?

To byłoby cholernie płytkie.

Może więc przyjacielem jest raczej ktoś, kto szczerze Ci powie, że źle wyglądasz w sukience z obniżonym stanem, ale za to super w małej czarnej, że niebieski Cię postarza, ale czerwony dodaje uroku, że może nogi masz takie sobie, ale za to w spodniach wyglądasz jak dwudziestolatka?  Ktoś kto widząc, że pakujesz się w życiowe g…. nie ograniczy się do współczującego kiwania głową, ale zareaguje zanim zniszczysz siebie, swoje zdrowie i wszystkich dokoła. Kto będzie mieć odwagę, by dla Twojego dobra działać, choćby wbrew Tobie. Prawdziwy przyjaciel myśli o tym, żebyś się nie zbłaźnił, nie wstydził za siebie, więc siłą argumentów (epitetów typu „ty głupia kretynko”, jak w kabarecie Macieja Stuhra, raczej nie polecam, choć to zależy od poczucia humoru), wskaże Ci, co jest nie tak.

We wspomnianym artykule podkreślono, że przyjaciel, jak każdy inny człowiek, ma swoje własne życie i nie musi być na każde zawołanie. Myślę więc, że skoro, kierując się przyjacielską chęcią pomocy, rzuca wszystko, aby poświęcić swój czas i zaangażowanie,  powinien otrzymać w zamian zwykłe, proste „dziękuję”. Jeśli zamiast tego, stanie się obiektem aroganckiego ataku, złośliwości i urojonych pretensji, a potem nie usłyszy nawet „przepraszam”, możemy wysnuć tylko jeden wniosek. To nie była przyjaźń, tylko gołosłowne, czcze deklaracje.

Lepiej więc mniej gadać o przyjaźni (i unikać ostentacyjnych „To moja przyjaciółka od 20 lat!”, czy w stylu Mariolki „Przyjaciółka od serduszka”:), a raczej  „dać się poznać po czynach”.

Żeby się tak chciało, jak się czasem nie chce

Im piękniej na dworze tym trudniej mi się zmusić do czegokolwiek poza działaniami odtwórczymi. Mocno się zastanawiam, czy wchodzę już w pierwszą fazę prokrastynacji, (kto nie wie co to takiego, to zapraszam do mojej starej notki TU) czy to tylko znane wszystkim, pojawiające się od czasu do czasu, wiosenne przesilenie.

Najchętniej zakładałabym sportowe ciuchy, wygodne buty, brała psa na smycz i w drogę. To akurat mogę bez opamiętania oraz względu na obolałe stopy. Ale ponieważ jak wiadomo, w przyrodzie nic nie ginie, dlatego i u mnie, pewne niedobory z jednego obszaru przenoszą się na drugi.

Czytam. Wcześniej książki, które miały mnie wprowadzać w dobry nastrój, odstresowywać, bawić. Potem poszłam kluczem bestsellerów, empikowych hitów, nowości polecanych na Facebooku. Ostatnio przerzuciłam się na kryminały. Im ciekawsza lektura, tym więcej kradnę dla niej chwil, a przecież nadal pracuję, sprzątam, gotuję, no i oczywiście udzielałam się towarzysko. Dlatego uważam, że 5 przeczytanych książek w marcu, to całkiem niezły wynik.

Mogę z całym spokojem sumienia polecić „Gniew” i „Uwikłanie” Miłoszewskiego. Przeczytałam je właśnie w tej, niechronologicznej kolejności. Śmiałam się, że ja czytam Trylogię Miłoszewskiego tak, jak kiedyś kręcili Trylogię Sienkiewicza, od d….. strony. Do kompletu  brakuje mi „Ziarna prawdy”. Poluję na e-booka, bo można powiększyć czcionkę:-)

Ten brak chronologii okazał się całkiem ciekawym doświadczeniem. Czytając „Gniew” wiedziałam już jak będzie wyglądało życie głównego bohatera w „Uwikłaniu”, którego akcja toczy się 10 lat później. Bawiły mnie wyrzuty sumienia, jakie odczuwał, gdy chodziło o jego relacje z kobietami.  W pierwszej części jeszcze wierzył, że mając fajną żonę, wygra z pragnieniami, w ostatniej stanowił przykład faceta, którego andropauza i niebezpieczna praca pozbawiły dylematów, doprowadziły do takiego życiowego zakrętu, za którym żaden realny, silny związek nie jest już możliwy. Pozostają marzenia.

Niestety z zazdrością charakterystyczną dla osoby, która chciała kiedyś zostać pisarką, muszę powiedzieć, że Miłoszewski pisze rewelacyjnie. Jego dosadność nie przekracza granicy dobrego smaku, a rzucane mimochodem kurwy, są całkiem na miejscu. Profesor Miodek powiedziałby, że są wręcz niezbędne. „Uwikłanie” w wersji książkowej znacznie lepsze niż ekranizacja, choć dzięki bardzo dobrej grze aktorskiej, film też się fajnie ogląda. Jednak to książka wciąga, drażni, zmusza do myślenia. „Gniew” zabiera w niełatwą podróż, pokazuje niesielankowe rodziny, skrzywdzone kobiety, zakłamane małżeństwa, trudne macierzyństwo. Walkę o prawo do godnego życia.

Trylogia Miłoszewskiego (a przynajmniej ta jej część, do której dotarłam) nie należy do gatunku „lekkie, łatwe i przyjemne”. Nie wprawia w dobry nastrój, pokazuje świat, który nie jest czarno-biały, świat pełen duchowych rozterek i moralnych wypaczeń.

Lepiej randkuje się przeciętnym

Przeczytałam dzisiaj, że „Przeciętnej kobiecie bardziej przydaje się uroda niż intelekt, ponieważ przeciętny mężczyzna ma przeważnie lepiej rozwinięty wzrok niż mózg”.

Ten śmieszny tekst (wiem wiem, dla niektórych wyjątkowo złośliwy:-) umieszczono na portalu „ZabawneKartki.pl”, który to portal słynie z feminizującego spojrzenia na świat.

Jednak mimo że tekst rzeczywiście uroczy, uważam, że troszkę mija się z prawdą. To znaczy, może i mężczyzna ma lepiej rozwinięty wzrok niż mózg (dobrze, że mój mąż nie przepada za moim blogiem, może nie przeczyta…:-), jednak czy piękne kobiety zawsze mają lepiej, to polemizowałabym.

Bo jeśli wierzyć statystykom amerykańskiego portalu randkowego OkCupid, to właśnie kobiety, które nie oszałamiają swoją urodą, są częściej zagadywane przez mężczyzn szukających drugiej połówki*.

Albo desperatów, jakby napisali mężowie będący w wieloletnich związkach (dobrze, że mój mąż nie przepada za moim blogiem……).

Prawdopodobnie chodzi o to subiektywne poczucie piękna i strach przed odrzuceniem. To znaczy, facet myśli, że jest średnio przystojny, a zdjęcie kobiety z portalu randkowego pokazuje kociaka, wysnuwa jeden jedyny wniosek: niemożliwe żeby tenże kociak poleciał na przeciętniaka. Lub wersja: kobieta, która może przebierać w facetach jak w ulęgałkach, na pewno wybierze jakiegoś (kogo by tu za przykład?), o. … Jona Bon Jovi:-).

Szuka więc dalej, przegląda oferty i w końcu trafia, może nie na kociaka, za to na kogoś całkiem do rzeczy i proponuje spotkanie.

No i właśnie tu przydaje się ten kobiecy intelekt. Choć ja zaryzykowałabym, że przydaje się jednak już troszkę wcześniej….., przy wyborze umieszczanych na portalu zdjęć;-)

Tak czy siak, jeśli już dojdzie do spotkania, uroda schodzi na dalszy plan, jej miejsce zajmuje poczucie humoru, inteligencja, dystans do siebie, wiedza o świecie, życiu i wiele wiele innych aspektów, których na zdjęciu, co oczywiste, nie widać:)

I podobno właśnie dlatego lepiej randkuje się przeciętnym. Ona nie patrzy ciągle w lusterko, nie rozgląda się dokoła, żeby sprawdzić, czy wzbudza zachwyt, zapomina o misternie ułożonej przed wyjściem fryzurze, nie patrzy na cudownie wymanikiurowane paznokcie. Jedyne nad czym ewentualnie się zastanawia, to czy między zębami nie pozostał jej kawałek sałaty z dania, które właśnie skonsumowali:-)

A On, oczarowany urokiem osobistym pogodzonej z własnym ciałem, fajnej kobiety, zaczyna zupełnie inaczej patrzeć na jej urodę. Skupiony na pozytywach, nie widzi wad. I dopiero wtedy, a nie jak doradzają Amerykanie, na trzeciej randce, panie z kompleksami mogą rozważać „następny krok” 😉

Caffe

*Metro z 12 marca br.

„Jezioro łabędzie” raz jeszcze

Nie przepadam za baletem.  Nie kręcą mnie mężczyźni w pończochach, stąpający po scenie niczym zawstydzona dziewica, ściągający stopy, jak wspomniana kilka notek temu pani Róża na lekcjach rytmiki.

Nie przepadam, ale….

To co napisałam nie dotyczy „Jeziora łabędziego”, które uwielbiam i oglądam każdą możliwą odsłonę. Po ubiegłorocznym spektaklu czułam niedosyt (o tym notka TU), dlatego jak mi się tym razem trafił, miałam nadzieję, że wyjdę poruszona. Pomyślałam, któż lepiej wytańczy Czajkowskiego niż Royal Russian Ballet?

I w zasadzie tak było, ale….

Zabrakło mi czegoś istotnego, ważnego. Spektakl został wciśnięty w małą scenę, zmieniono zakończenie i wszystko wyglądało tak, jakby cięli koszty. No cóż, nawet najlepsza sala kongresowa nie zastąpi sceny teatralnej, wyposażonej we wszystkie potrzebne rekwizyty oraz zbudowane na potrzeby przedstawienia mechanizmy. Tak więc Odetta nie skoczyła ze skały, bo nie było skały, Zygfryd nie targnął się z rozpaczy (ponieważ Odetta nie skoczyła), Zły Duch zginął na zawsze (w oryginale tylko na chwilę schodzi na dalszy plan, po czym wraca zwycięski), historia skończyła się happy endem, no i generalnie wszystko poszło w kierunku „żyli długo i szczęśliwie”.

Nie twierdzę, że nie wolno zmieniać oryginału, lubię parafrazy, zabawy tworzywem scenicznym, dodawanie nowych treści, wpisywanie oryginału we współczesne formy. Jednak musi być jakaś emocjonalna kropka nad i, w przeciwnym razie widz wyjdzie z przedstawienia z niedosytem.

Jak wczoraj ja.

Może za bardzo nastawiałam się na perfekcję zespołu, jakim jest Royal Russian Ballet?

Tymczasem wcale nie był lepszy niż szwedzki, znaleziony na youtube (TU), może jedynie ruchy rąk, giętkość, płynność „łabędzich skrzydeł” rosyjskich baletnic jest rzeczywiście wyjątkowa.

Tylko… ja oczekiwałam więcej, jakiegoś wstrząsu, tanecznego katharsis, zwłaszcza, że bilety jak zwykle, były horrendalnie drogie.

Trochę o kolorach

Dzisiaj wyczytałam, że prawdziwy mężczyzna zna tylko cztery kolory: fajny, pedalski, ch…wy i rudy:-)

Więc jeśli już wyciągniesz go na zakupy i staniesz w przymierzalni mając na sobie jedynie bieliznę, nie proś, żeby Ci przyniósł tę bluzeczkę z drugiego wieszaka, w kolorze amarantowym czy transparentnej moreli. A jeśli już zaryzykujesz, to musisz mieć świadomość, że na pewno wróci z czymś różowym!

No i właśnie dlatego  należy wnieść poprawkę do pierwszego zdania.  Ja uważam, że oprócz czterech powyższych, mężczyzna jest w stanie odróżnić jeszcze trzy kolory. Wspomniany różowy, prawdopodobnie za sprawą pewnych, mocno reklamowanych króliczków (i co dziwne akurat w tym kontekście różowy nie stanowi odmiany pedalskiego), błękitny –  skoro męski wzrok tak szybko reaguje na kobiece duże błękitne oczy to oczywiste, że percepcja tego koloru jest właściwa i czerwony. Dlaczego czerwony? A spróbujcie kiedyś wieczorem, kiedy jesteście z nim sam na sam, założyć czerwoną obcisłą  sukienkę, będziecie mieć odpowiedź:-)

Reszta cudownych odcieni tęczy ginie w odmęcie kobiecych fatałaszków, wywołując u mężczyzn swojego rodzaju daltonizm.

I dla mnie osobiście stanowi to jednak właściwy punkt odniesienia.

Gdyby bowiem pewnego dnia mój mężczyzna powiedział,  że musi sobie kupić karmazynową koszulę  bo będzie mu pasować do jaśminowych spodni, uznałabym,…. że albo nagle zmienił orientację, albo zwyczajnie zachorował.