z jakimi problemami rozpoczęliśmy naszą przygodę z Rzymem, ale zmieniłam zdanie. Nie będę nikogo zanudzać tym, że zapomnieliśmy ładowarki do aparatu fotograficznego, a zwykle bateria wystarcza na dwa dni, my zaś bedziemy tu dwa tygodnie. Że w hotelu zatrzasnęliśmy sejf z pieniędzmi i tabletem w środku i trzeba było wzywać na pomoc specjalnego fachowca, że hasło wifi nie zadziałało… itp. itd.
Bo za to potem było już tylko lepiej.
Rzym jest brudnym miastem, ale jego zabytki rekompensują wszystko! Poniżej wklejam zdjęcia, dla tych, ktorzy nigdy tu nie byli i dla tych, którzy chcą sobie przypomnieć.
Dzisiaj mieliśmy ochotę na calzone. Podobno najsmaczniej jest tam, gdzie wystrój taki sobie i dużo swojaków, więc wybraliśmy miejsce najwłaściwsze. Co chwila pojawiali sie jacyś rozśpiewani, roześmiani i najwyraźniej zadowoleni z życia Włosi, jeden drugiego częstował papierosem, ktoś łączył stoliki, ktoś kogoś nawoływał, zrobiło się ogólne zamieszanie i halas. Siesta!
Czekaliśmy ponad pół godziny, co było denerwujące, ale dawało nadzieję, że pieróg będzie z pieca, a nie mikrofali. Musicie mi uwierzyć na slowo, to było niebo w gębie, w dodatku o połowę tańsze niż w pizzerii dla turystów.
PS. Czy do Fontanny di Trevi powinnam wrzucić polski grosik czy eurocenta?:-)