Czy tylko ja tak mam?/ Is it just me?

screenshot_2018-06-26-13-46-11-11697694370.jpgKażdej niedzieli wieczorem sprawdzam kalendarz na nadchodzący tydzień. Cieszę się jak dziecko, gdy mam zajęte tylko jedno lub dwa popołudnia. Niestety bardzo często zdarza się tak, jak to było w ubiegłym tygodniu, że każdego dnia wracałam do domu późno, nawet po 22.00. Gdybym była kilkanaście lat młodsza, to pewnie bym nie narzekała. Pamiętam, jak uwielbiałam wychodzić z domu, gdziekolwiek,  po cokolwiek, byle „do ludzi”. Teraz lubię równowagę, no i mam swoje ukochane mieszkanie:-)

W tym tygodniu znowu coś, gdzieś, z kimś. Akurat to „z kimś” mi nie przeszkadza, bo ludzie są najważniejsi, oby więc jak najwięcej wyjść na kawę czy wypadów do kina. No właśnie, btw., w sobotę się wybieram. Co radzicie: Zimna wojna, Park Jurajski, czy Kochając Pabla, nienawidząc Escobara?

À propos tego przemęczenia, zabiegania i w ogóle, podobno istnieje test, który w prosty sposób pokazuje jak bardzo potrzebujemy wypoczynku: TU.  Ja nie wiem, jak tam u Was, ale u mnie koła pędzą jak złocisty rydwan Heliosa….

No i napiszcie jak Wasze kalendarze, pękają w szwach?

***

Every Sunday’s evening I check the calendar for the coming week. I am happy as a child when I have only one or two busy afternoons. Unfortunately, very often it happens, as it was last week, that I came home late every day, even after 10 PM. If I was a dozen years younger, I would probably not complain. I remember how I loved going out of the house, wherever, for anything, but to see people. Now I like balance and I have my lovely apartment (which means flat) :-).

This week again something, somewhere, with someone. And this „someone” is most important, because people are most important!  Btw. on Saturday I’m going to the cinema. What do you advise: Cold War (Polish: Zimna wojna), Jurassic Park, or Loving Pablo?

By the way, this fatigue, soliciting and in general, there is a test that shows in a simple way how much we need to rest: HERE. I do not know how you are there, but with me the wheels are racing like the golden chariot of Helios ….

And let me know, how are your calendars, they are at max capacity?

„Fajny film wczoraj widziałem. – A momenty były?”. Czyli jedna wielka pomyłka

Nie chodzę do kina sama. W zasadzie nie zdarzyło mi się to jeszcze nigdy w życiu. Po raz pierwszy wpadłam na taki pomysł ostatnio, kiedy okazało się, że został 1 niewykorzystany voucher i jeśli nie wymienię go na bilet, przepadnie.

Z wyborem filmu miałam problem. Albo wszystko już widziałam, albo nie interesowała mnie tematyka: bajki, mecze w kinowej strefie kibica, czy świat fantazji typu „Warcraft”. Na bajki jestem za duża, a odkąd Polska odpadła z EURO, świadomie łamię punkt 5 regulaminu: patrz Tu 🙂

Pozostała mi więc francuska komedia „Lolo”. Temat nieskomplikowany, że on się w niej zakochuje, ona ma syna i ten syn robi wszystko, aby nie doszło do konsumpcji związku. A nawet, samego związku.

No i właśnie wczoraj wybrałam się na seans. Wypiłam późną kawę, bo film zaczynał się o 21.35 i punktualnie byłam na miejsca. Miła dziewczyna wcisnęła mi jakiś gadżet do ręki, wskazała salę kinową i nawet przeczytała numer miejsca.

Lubię kinowe reklamy i te wszystkie zwiastuny filmów, które grają, lub które dopiero wejdą na ekrany. Kiedyś lubiłam też kroniki filmowe, bywały śmieszne, bywały ciekawe, oczywiście pod warunkiem, że nie dotyczyły zjazdu partyjnego, czy innych równie interesujących spraw polityczno – gospodarczych.

Trochę mnie zdziwiła publiczność. Na moim miejscu siedział jakiś chłopak, ale ponieważ tuż obok niego było wolne miejsce, nie robiłam szumu. Zwłaszcza, że był w towarzystwie czterech wytatuowanych bysiów (nie mam nic przeciwko tatuażom, żeby nie było, ….ani bysiom). Po chwili uświadomiłam sobie, że 3/4 sali to mężczyźni, a nawet 4/5…., a może nawet i 5/6:-). W wieku na oko 25-30 lat. Wszyscy oni przyszli na francuską komedię romantyczną???

Przestałam się dziwić, kiedy rozpoczął się film.

To był „WARCRAFT”!!!!

Po wyjściu sprawdziłam bilet i okazało się, że „Lolo” był 4 lipca….. Ok, ja mogłam pomylić terminy, jestem ostatnio trochę zakręcona, ale pani, która mnie wpuściła i jeszcze uprzejmie wskazała salę i krzesełko, pomyliła wszystko:)

No i w sumie dobrze, że nie zwróciłam uwagi temu chłopakowi. A po drugie, to myślę, że on (i bysie) też się chyba trochę zdziwił…….:-)

Po namyśle stwierdzam, że aby dopasować się do okoliczności, powinnam była wstać, rzucić głośno „co to madafaka jest???” i ostentacyjnie wyjść.

A ja tylko wyszłam:-)

Scenka rodzajowa

Nr 1

Idziemy na bardzo późny seans do Multikina. Wybraliśmy „Poltergeist”.
Mąż : Taki jestem zmęczony, że chyba zaraz zasnę.
Ja:  Eeee, no coś Ty, to niemożliwe. W kinie?
Po 40 minutach horroru odpłynęłam w senny niebyt. Trochę tłumaczy mnie fakt, że film był nudny. Mąż obejrzał do końca. 🙂

Nr 2

Idziemy przez ul. Kanonię na Starówkę. Nagle zdziwiona zwracam uwagę, że w centralnym miejscu placyku stoi ogromnych rozmiarów dzwon.
Ja: Tyle razy tędy przechodziłam i nigdy go nie widziałam. Ciekawe skąd się tu wziął i dlaczego?
Rzucam retoryczne pytania, nie racząc nawet wyciągnąć aparatu.
Mąż: Wiesz co, gdyby ten dzwon stał w centrum Rzymu, od razu zrobiłabyś całą sesję fotograficzną.

Miał rację! Zawróciłam. Obfotografowałam.

Dzwon leży tu od 1972 roku, a został odlany w 1646 r. przez Daniela Tyma, który wykonał również warszawski posąg króla Zygmunta III Wazy. Podczas drugiej wojny światowej Niemcy mieli zamiar wywieźć dzwon do Rzeszy, na szczęście z powodu trudności z transportem nie udało im się tego zrobić.

Cudze chwalicie, swego nie znacie……