Przeczytałam dzisiaj w Onecie artykuł psychoterapeutki na temat, ogólnie rzecz ujmując, przebywania w związku. Motywów bycia z drugim człowiekiem, wspólnego mieszkania i zakładania rodziny. Pomyślałam, niby to takie oczywiste sprawy, a jednak mechanizmy nie do końca zrozumiałe. Bo jeśli dwoje ludzi połączy miłość, to jasne. Najpierw motylki w brzuchu, kolacyjki i kwiaty, potem dojrzałe, głębokie uczucie.
Co natomiast skłania ludzi do trwania w związku, gdy miłość zmieniła się w nienawiść?
No i otóż okazuje się, że nienawiść, czy wszelkie negatywne uczucia, też mogą stanowić spoiwo związku! „Na dobre i na złe” nabiera w tym momencie podwójnego znaczenia:-) Ale może po doświadczeniu wielu domowych kłótni, większych i mniejszych uszczypliwości, gdy już się przestanie liczyć na poprawę relacji, niektórzy wchodzą w taki sam układ, jaki w wersji humorystycznej mogliśmy oglądać w Samych Swoich? Lepszy swój wróg, ale własny, lepsza kobieta, która wkurza, ale wiadomo czego się po niej spodziewać. Następna może przecież, po krótkim okresie euforii, nie wywoływać żadnych emocji. Nuda!
Psychoterapeuci mówią, że właśnie dopiero obojętność sprawia, że decydujemy się odejść. Gdy całkowicie wygasną wszystkie uczucia, zarówno te pozytywne jak i negatywne.
Póki jest nienawiść, buzują hormony niczym w małżeństwie państwa Rose, trwa zacięta walka, na słowa, czyny i złe spojrzenia, ale wszystko to ciągle pod jednym, wspólnym dachem.
I nawet ostentacyjnie rozstanie nie jest wtedy rozstaniem, tylko orężem w walce o to kto pierwszy się złamie i okaże słabość, kto kogo przetrzyma, kto wygra bitwę. Nie wojnę, bo wojna toczy się do końca.
Czy rzeczywiście lepsza bitwa niż ocean obojętności?